Co fascynuje Marcina Kydryńskiego najbardziej? Fotografia, pisarstwo, muzyka, a może podróże? Nie rozstrzygnęło tego dylematu wczorajsze spotkanie w Zaułku Poetów na temat jego najnowszej książki zatytułowanej „Milagro”, co po hiszpańsku znaczy „Cud” i nosi podtytuł „Dziennik kubański”. Można było za to nabrać przekonania, że najbardziej interesuje go, z całym jego skomplikowaniem, czyhającymi na człowieka niebezpieczeństwami, ale również pięknymi chwilami, życie.
Marcin Kydryński to radiowiec, wędrowiec, fotograf. Czasami piosenkopisarz, producent płytowy, organizator koncertów i festiwali. Jest synem Lucjana Kydryńskiego, popularnego przed laty konferansjera i dziennikarza. Jednak sam pracuje na własną markę, nie odcinając kuponów od legendy sławnego ojca.
Marcin Kydryński mieszka w kilku miejscach, a często nigdzie, bo spędza ogromną część czasu w podróżach. Od 25 lat podróżuje po Afryce, był na Kubie. Jak sam mówi, zajmuje mieszkanie w Lizbonie, ale jego zdaniem Lizbona stała się już nieznośna i sam nie wie dlaczego to mieszkanie jeszcze zajmuje.
– Już tytuły jego książek wzbudzają zainteresowanie swoim brzmieniem: „Dal”, „Biel”, „O Wschodzie” i „Milagro”. Wszystkie są wspaniale wydane. Na okładce zawsze jest zdjęcie, fotografia bardzo charakterystyczna, bo czarno-biała – mówił Jarosław Dmowski, moderator spotkania.
– Te wszystkie książki nie są bynajmniej książkami o odległych rejonach globu, ale, do czego się przyznaję, są o mnie. A już „Dziennik kubański”, który jak każdy dziennik z definicji musiał być doskonale szczery, jeśli jest, jak pisał Gustaw Herling-Grudziński o „Dzienniku” Stachury, szeptem, musi być wręcz ekshibicjonistyczny, niesłychanie intymny i otwarty. Wszystkie poprzednie książki są w charakterze podobne, chociaż jeśli porównać do nich „Milagro”, były swego rodzaju monumentalnymi Panoramami Racławickimi, pisanymi latami. Ta jest zaledwie akwarelką, którą odważyłem się napisać po niespełna 21 dniach pobytu na Kubie.
Większość bagażu stanowią w podróżach Kydryńskiego książki. Na Kubie czytał na przykład Senecę, który z Kubą niewiele ma wspólnego, ale jest jego życiowym drogowskazem. Przy czym zastrzega, że nie przekonują go elektroniczne czytniki, bo na książkę składa się również smak, zapach i dotyk papieru. Definiuje się więc, jako człowiek starej daty, innej epoki, chociaż aktywność i świeżość jego umysłu w ogóle na to nie wskazują.
– Jestem nieustająco w drodze, bo jeśli pozostaję dłużej w jakimś miejscu, jestem nawet nim olśniony, to już tęsknię do innego. Życie jest nie tylko gdzie indziej, ale również kiedy indziej. Mam szczególny sentyment do miejsc, jak Lizbona, Hawana, albo Stambuł, które istnieją poza czasem, nie nadążają, z różnych powodów, za zmianami współczesnego świata. Dobrze się w nich czuję, mają właściwe dla mnie tempo i blask dawnych czasów, którego szalenie mi brakuje – tłumaczył Marcin Kydryński.
Zdaniem Jarosława Dmowskiego, książkę Marcina Kydryńskiego można czytać na dwa sposoby. Po prostu śledząc tekst, bądź oglądając ilustrujące go zdjęcia wykonane przez autora.
– Reporterskie fotografowanie jest znojem i mozołem. Alex Webb, jeden z moich ulubionych fotografów mawia: zaakceptuj porażkę. Jeśli mówi to Alex Webb, który robi najwspanialsze zdjęcia reporterskie, być może wszystkich czasów, to jest to niesłychana lekcja pokory. On też utrzymuje, że 99 procent czasu spędzonego na ulicy z aparatem to czas stracony, czas totalnej klęski. Ale okazuje się, że ten 1 procent przynosi nam kadry zupełnie olśniewające. Byłem naprawdę zdziwiony, że z moich wędrówek po Hawanie, codziennie uzyskiwałem kadr warty uwagi – mówił Marcin Kydryński
25 lat afrykańskich podróży wyrobiło w Marcinie Kydryńskim bardzo realistyczny pogląd na temat tego kontynentu. Pytany o stosunek do imigrantów przepływających na kruchych łódkach Morze Śródziemne w poszukiwaniu lepszego życia, bądź po prostu życia w Europie, odpowiada: – Afryka to jednocześnie planeta i morze kontrastów. Są kraje, do których spokojnie możesz wybrać się na wakacje z rodziną. W innych musisz dobrze lawirować, żeby nie trafić w rejon jednej z czterech toczących się jednocześnie wojen. Są miejsca, gdzie ludzie żyją na europejskim poziomie. W innych ludzkie życie nie jest nic warte. Mam przed oczami piękną twarz Mahlet, Etiopki, która zmarła w lesie podczas próby przekroczenia granicy polsko-białoruskiej. Ale w wyniku moich podróży po Afryce przekonałem się, że granice Europy próbują przekroczyć również ludzie źli i niebezpieczni, na których musimy uważać.
Spotkanie z Marcinem Kydryńskim odbyło się ramach projektu Świdnicka Scena Poetycka finansowanego ze Świdnickiego Budżetu Obywatelskiego. Patronat nad wydarzeniem objął burmistrz Marcin Dmowski.
Last modified: 24 maja, 2024
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS