A A+ A++

Izraelska ofensywa w Rafah trwa, ale wyraźnie brak jej impetu, który przewi­dy­wano jeszcze kilka tygodni temu. Przedwczoraj pododdziały Cahalu już na dobre wkroczyły do wschodnich dzielnic miasta i stoczyły kilka potyczek na jego ulicach z terrorystami Hamasu. Wciąż przypomina to jednak bardziej rozpoz­nanie walką niż prawdziwy szturm na miasto. Nawet wczorajszy atak na obóz szkoleniowy Hamasu w Rafah był akcją na stosunkowo małą skalę.

Taki zresztą może być cel. Działając na zasadzie „wilk syty i owca cała”, Cahal mógł zacząć wymiatanie Hamasu z Rafah (czego domagała się prawicowa ekstrema w rządzie Netanjahu), a jednocześnie utrzymywać działania bojowe na małym poziomie intensywności, tak aby nie wzbudzić gniewu Waszyngtonu. Biały Dom konsekwentnie żąda bowiem, aby Izrael przygotował plan ewakuacji cywilów, zanim rozpocznie bitwę o „ostatni bastion Hamasu”.

Szkopuł w tym, że… tak się nie da. Sytuacja w Rafah, gdzie schronił się ponad milion ludzi, jest tragiczna. Niedobory żywności i brak jakiegokolwiek zorganizowanego transportu sprawiają, że tysiące ludzi po prostu nie są w stanie się ewakuować. Alexandra Saieh z organizacji Save the Children Inter­national alarmuje, że wiele dzieci i osób starszych jest tak wygłodzonych, iż po prostu nie mają siły chodzić, a tym samym nie są w stanie się ewakuować.

Nie wiadomo, w jaki sposób Jerozolima przetnie ten węzeł gordyjski. Na tę chwilę nie widać żadnego sposobu na ocalenie większości cywilów. To, że około 450 tysięcy ludzi przeniosło się do bez­piecz­nych stref, i tak zakrawa nieomal na cud. Być może więc czekają nas tygodnie pełzającej ofensywy, podczas której będą umierać kolejni niewinni ludzie, tak ci, którzy mieszkają w Strefie Gazy, jak i ci, którzy są tam przetrzymywani w hamasowskich lochach.

Izraelskie straty

We wtorek 14 maja poległ pierwszy izraelski żołnierz uczestniczący w bitwie o Rafah. 19‑letni sierżant Ira Jair Gispan z 7. Brygady Pancernej „Wicher z Golanu”. Szczegółowych informacji o okolicz­noś­ciach jego śmierci nie ujawniono.

Wczoraj wieczorem aż pięciu izraelskich żołnierzy zginęło z ręki towarzyszy broni. Jeden z czołgów Merkawa mających zapewniać wsparcie żołnierzom w mieście Dżabalija w północnej części Strefy Gazy omyłkowo ostrzelał budynek, w którym, jak sądziła załoga czołgu, znajdowali się hamasowcy. W istocie byli to izraelscy żołnierze. Zabici mieli od 20 do 22 lat. Było w tym gronie dwóch sierżantów, dwóch sierżantów szta­bo­wych i jeden kapitan. Kolejnych siedmiu zostało rannych. Wszyscy służyli w 202. batalionie Brygady Spadochronowej. Łącznie w toku działań bojowych w Strefie Gazy Cahal stracił już 278 poległych żołnierzy, z czego co najmniej 49 w wyniku friendly fire. Rannych zostało 1712, w tym 338 ciężko.

Warto też zwrócić uwagę, że po okresie względnego spokoju walki w północnej części Strefy rozgorzały z dużą inten­syw­nością. Obszar ten miał być oczyszczony z terrorystów, ale jak się okazało, dzięki wykorzystaniu tuneli i wtapianiu się w ludności cywilną mniejsze grupy hama­sowców zdołały przetrwać. W ostatnich dniach w samej Dżabaliji (skąd wczoraj odpalono salwę pocisków rakietowych w kierunku Sderotu) zabito podobno aż 150 terrorystów.

Atak Hezbollahu na posterunek balonowy

Od samego początku wojny Hezbollah stara się nękać Izrael od północy. Na ogół czyni to jednak niemrawo i bez większych skutków, a każdy atak spotyka się z szybką operacją odwetową Cahalu. Tym razem Partia Boga odniosła jednak wymierny i rzadki sukces. Służba prasowa izraelskiego wojska potwierdziła dziś, że dzień wcześniej jeden z dwóch dronów Hezbollahu uderzył w bazę – leżącą około 35 kilo­metrów od granicy z Libanem – z której wypuszczany jest balon dozorowy strzegący izraelskiej przestrzeni powietrz­nej. Drugiego drona zestrzelono, ale nie zmienia to faktu, że od 7 paź­dzier­nika Hezbollah ani razu nie poraził celu tak daleko od granicy. Dotychczasowy rekord wynosił poniżej 20 kilo­metrów.

Izrael nie jest jedynym krajem wyko­rzys­tu­ją­cym aerostaty w wojsku, ale zdecydowanie może się pochwalić największymi sukcesami. Wypo­sa­żony w stację radiolokacyjną balon Tal Szamajim (niebiańska rosa) służy do wykrywania pocisków balistycznych i manewrujących, a także bezzałogowców i samolotów. Tym sposobem Tal Szamajim wspiera dzia­łanie systemów obrony przeciw­­lotniczej i przeciw­­rakietowej, takich jak Proca Dawida i Żelazna Kopuła. Na szeroką skalę wykorzystywano także balony obserwacyjne do monito­rowania sytuacji na tery­toriach pales­tyńskich.

Tal Szamajim został przekazany izra­el­skim siłom zbrojnym w marcu 2022 roku. Już rok później został uszkodzony podczas burzy. Gdyby nie napaść Hamasu na Izrael w październiku ubiegłego roku, możliwe, iż zrezyg­no­wano by z naprawy balonu, ale w ramach pilnej potrzeby operacyjnej i przy współpracy z Amerykanami w końcu przywrócono gotowość systemowi. Balon znów wzniósł się w powietrze w styczniu tego roku. Nie wiadomo, czy wczorajszy atak doprowadził do uszkodzenia samego aerostatu lub jego instalacji naziemnej, a tym samym – czy Tal Szamajim znów zaliczy przymusową przerwę w działaniu.

W odwecie izraelskie lotnictwo zbom­bar­do­wało cele w muhafazie Al-Bika w północno-wschodnim Libanie, między innymi budynek, w którym znajdowała się fabryka dronów i amunicji krążącej. Sam atak na posterunek balonowy miał zaś być odwetem za nalot z 14 maja, w którym zginął prominentny oficer Hezbollahu Husajn Ibrahim Makki.

Przypomnijmy, że taki system będzie też stosowany w naszym kraju. Nowy batalion radio­tech­­niczny odpowie­­dzialny za obsługę aero­statów będzie obejmował cztery posterunki. Trzy będą zabezpie­czały kierunek północno-wschodni (dwa w woje­wództwie warmińsko-mazurskim, jeden w podlas­kim), a czwarty znajdzie się w woje­wództwie podkarpackim. Urucho­mienie pierwszego posterunku zaplanowano na lipiec 2026 roku.

Pirs

Amerykańskie pododdziały inżynieryjne zakończyły budowę pływającego pirsu systemu JLOTS (Joint Logistics Over-The-Shore). Pirs ma umożliwić otwarcie kolejnego korytarza z pomocą huma­ni­tarną dla Strefy Gazy. Prezydent Joe Biden rozkazał wyhodowanie pirsu JLOTS w Gazie już 8 marca. Cztery dni później cztery okręty US Army (tak, amerykańskie wojska lądowe dysponują własnymi okrętami) ruszyły w kierunku Gazy. Były to: okręt trans­portowy USAV SP4 James A. Loux (LSV 6) typu General Frank S. Besson oraz trzy duże barki desan­towe typu Runnymede: USAV Monterrey (LCU 2030), USAV Matamoros (LCU 2026) i USAV Wilson Wharf (LCU 2011). Podążały one śladem USAV General Frank S. Besson Jr. (LSV 1), który wyszedł w morze dwa dni wcześniej.

Wszystkie okręty obsadzone są przez żołnierzy 7. Brygady Trans­portowej, po­wszech­nie uzna­wanej za najczęściej roz­miesz­czany oddział amerykańskich sił zbrojnych. Rejs do Gazy musiał niestety potrwać kilka tygodni, a potem rozsta­wienie prowizorycznego pirsu Trident – kolejne dni. Przewidywaliśmy wówczas, że w naj­gor­szym razie może to potrwać blisko dwa miesiące.

I faktycznie – prace już prawie dobiegły końca dobre dwa tygodnie temu, ale ostatni etap, czyli doholowanie gotowej już konstrukcji na przewidziane miejsce na wybrzeżu, zablokowały trudne warunki pogodowe we wschodniej części Morza Śródziemnego. Ostatnie elementy zmontowano w izraelskim porcie Aszdod, skąd dopiero dziś pirs dotarł do Strefy Gazy, a druga część instalacji – platforma przeładunkowa – została zakotwiczona w odległości kilku mil. Zakończenie prac ogłoszono o 7.40 czasu lokalnego. Cała operacja kosztowała Amerykanów około 320 milionów dolarów.

Żołnierze 7. Brygady Trans­portowej budują platformę RRDF (Roll-On, Roll-Off Distribution Facility).
(US Army Central)

Pierwsze dostawy pomocy humanitarnej za pośrednictwem pirsu mają trafić do Gazy z Cypru jutro, najpóźniej pojutrze. Kilkaset ton artykułów pierwszej potrzeby już czeka. Do transportu zaangażowano dotąd czternaście jednostek pływających, ale ta liczba zapewne wzrośnie. W operacji bierze też udział okręt desan­towy RFA Cardigan Bay brytyjskiej floty pomocniczej, który zapewnia wsparcie logistyczne.

Pirs Trident na wybrzeżu Gazy.
(US Central Command Public Affairs )

Statki idące z Cypru będą wyładowywać paletyzowane ładunki na pływającej platformie. Stamtąd palety trafią na pokład mniejszych jednostek, a te przewiozą je do pirsu. Tam znajdą się pod kuratelą Izraelczyków, ale za koordynację dystrybucji będzie odpowiadała ONZ (czyli najpewniej UNRWA – Agencja Narodów Zjednoczonych dla Pomocy Uchodźcom Palestyńskim na Bliskim Wschodzie). Stopa żadnego amery­kań­skiego żołnierza ani marynarza nie postanie w Strefie Gazy.

Żołnierze Cahalu odpowiadają tylko za ochronę instalacji. Niestety ochrona może być potrzebna, gdyż jak już wielokrotnie się przekonaliśmy, wodzo­wie Hamasu nie dbają o los prostych Gazańczyków i Gazanek, a wręcz traktują ich instrumentalnie – jako narzędzie do budowania narracji o męczeństwie, a tym samym do werbunku kolejnych ter­ro­rystów. Już w ubiegłym miesiącu doszło do ostrzału moździerzowego miejsca, przy którym niebawem miał się znaleźć pirs i w którym organizowano strefę przeła­dun­kową. Na szczęście nikomu nic się nie stało, a szkody materialne były minimalne.

We wschodniej części Morza Śród­ziem­nego przebywają obecnie dwa nisz­czy­ciele rakietowe typu Arleigh Burke – USS Paul Ignatius (DDG 117) i właśnie USS Arleigh Burke (DDG 51). W ekstremalnej sytuacji oba mogą się włączyć do obrony instalacji, ale trudno sobie wyobrazić, iż mogłyby razić cele w obrębie Strefy Gazy. Byłoby to nie do przyjęcia pod względem politycznym dla administracji Bidena, chyba że wcześniej od pocisków Hamasu zginęliby Amerykanie.

twitter.com/idfonline

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułВ Харькове прогремели взрывы. Россияне атаковали город ракетами
Następny artykułŚwidnik. Egzotyczne koalicje w mieście i powiecie