A A+ A++

W meczu Real – Bayern (2:1) było wszystko. Tempo, jakość, emocje, zwroty akcji, upadek legendy i nieoczywisty bohater, który nie zapomni tego wieczoru do końca życia. Szymonowi Marciniakowi i jego asystentom natomiast nie dadzą o nim zapomnieć…

Maciej Kmita

Maciej Kmita


Getty Images

/ Na zdjęciu: Szymon Marciniak (P) i Matthijs de Ligt (L)

“Piłka nożna, krwawe piekło” – powiedziałby o rewanżowym meczu półfinału Ligi Mistrzów sir Alex Ferguson. Nieprzypadkowo przywołuję legendarnego Szkota, bo ćwierć wieku temu to jego Manchester United wysłał Bayern na podobną wycieczkę z nieba do piekła w finale Champions League 1998/99.

Teraz historia się powtórzyła. Skazywany na pożarcie Bayern do 88. minuty był jedną nogą w finale, by potem w 180 sekund zaprzepaścić półtoragodzinny wysiłek. Prowadzenie ekipie Thomasa Tuchela dał Alphonso Davies, ale to broniącemu jak w transie Manuelowi Neuerowi goście zawdzięczali to, że mogą realnie myśleć o awansie.

38-latek wyczyniał w bramce cuda, ale okazało się, że jest tylko człowiekiem. To właśnie on podłączył Real do tlenu. Po strzale Viniciusa Juniora popełnił fatalny, nieprzystającemu bramkarzowi tej klasy błąd i “wypluł” piłkę, na którą niczym sęp czekał Joselu. Zresztą, sam Neuer sprokurował to zagrożenie pod swoją bramkę, bo akcja Realu zaczęła się od jego nieudanego wyrzutu.

ZOBACZ WIDEO: Kwiatkowski ostro o kadrze Santosa. “Piłkarze nie wiedzieli, o co mu chodzi”

Przy drugim golu Neuer nie zawinił, ale jego wcześniejszy klops dał Realowi nadzieję. A jeśli ktoś okaże taką słabość na Bernabeu, jest to równoznaczne z porażką.

I tak przez błąd piłkarza będącego pomnikiem Bayernu, monachijczycy stracili szansę na siódmy w erze Ligi Mistrzów (od 1992) awans do finału najważniejszych klubowych rozgrywek. Tym samym stracili też na szansę na zdobycie jakiegokolwiek trofeum w sezonie 2023/24.

To koniec pewnej ery w futbolu. Bayern nie wsadzi do gabloty ani jednego pucharu pierwszy raz od 13 lat. I to w debiutanckim sezonie Harry’ego Kane’a w Monachium. Nie ma przypadku. Klub z Monachium nie obronił się przed klątwą Anglika. To największy pasożyt współczesnego futbolu. Skończy sezon jako król strzelców Bundesligi i Ligi Mistrzów, ale jego klub nie triumfował w żadnych rozgrywkach.

Podobnie było w Tottenhamie i jest w reprezentacji Anglii. To paradoks, że ponad 400 strzelonych przez niego goli nie przełożyło się na zdobycie przez jego zespoły choćby jednego trofeum. Ma w kolekcji jedynie korony króla strzelców, ale sukcesu drużynowego – żadnego. Więcej o tym pisaliśmy TUTAJ.

Ale mecz Real – Bayern to nie tylko zmierzch legendy Neuera i kolejny dowód na to, że Kane jest piłkarskim Jonaszem. W środowy wieczór w Madrycie swoją piękną historię napisał Joselu. Rok temu, jako piłkarz Espanyolu, spadł z hukiem z La Ligi, a gdy kilka tygodni później Real wytypował go na następcę Karima Benzemy, łapano się za głowy.

W środę dostał od Carlo Ancelottiego kwadrans, w czasie którego miał 10 kontaktów z piłką, ale dwa z nich zamienił na gole dające awans do finału Ligi Mistrzów. Midas. To jego najważniejsze trafienia w karierze. Czekał na nie do 34. roku życia, ale – widząc jego reakcje – warto było.

Nie możemy w tym przypadku mówić o narodzinach gwiazdy, ale półfinały tej edycji pokazują, że jest we współczesnym futbolu miejsce na romantyczność. We wtorek żyliśmy historią Edina Terzicia kibica-trenera Borussii, który wyrzucił z Ligi Mistrzów PSG. Więcej TUTAJ. A Joselu to przecież były gracz Realu, który w ubiegłym roku wrócił do Madrytu po 11 latach tułaczki po Vigo, Hoffenheim, Frankfurcie, Hanowerze, Stoke, La Corunii, Newcastle, Alaves i Barcelonie.

Bohater meczu nie zapomni tego wieczoru do końca życia. Natomiast Szymonowi Marciniakowi i jego asystentom nie dadzą o nim zapomnieć. Zwłaszcza w trakcie Euro 2024. Marciniak udowodnił, że cieszy się wielkim szacunkiem. Piłkarze Bayernu i Realu nawet nie myśleli o tym, by kwestionować jego decyzje. Był bezbłędny.

Przynajmniej do 13. minuty doliczonego czasu gry drugiej połowy, kiedy na sygnał swojego asystenta Tomasza Listkiewicza przerwał akcję Bayernu. Gwizdek oznajmiający spalonego wybrzmiał przed strzałem Matthijsa de Ligta, więc VAR nie mógł skorygować tej decyzji.

Bez wsparcia technologii VAR nie da się rozstrzygnąć, czy Noussair Mazraoui albo de Ligt byli na spalonym, ale Marciniak mógł zastosować się do zasady “wait and see” (“czekaj i patrz”). Gdyby nie skorzystał z gwizdka tak szybko, sytuację rozstrzygnąłby VAR i obyłoby się bez kontrowersji.

Wcześniej, przy golu Joselu na 2:1, to właśnie VAR uratował polskich sędziów przed błędem. Adam Kupsik zasygnalizował Marciniakowi pozycję spaloną Joselu przy podaniu Antonio Ruedigera, tymczasem analiza VAR pokazała, że gol został strzelony prawidłowo. Nie mówimy więc o błędzie, bo VAR jest jednym z narzędzi arbitra.

Według Roberto Rosettiego, szefa sędziów UEFA, Marciniak jest numerem jeden w Europie. I mecz w Madrycie prawdopodobnie tego nie zmieni, bo jedyne kontrowersje wyniknęły z pochopnych decyzji sędziów asystentów.

Problem w tym, że Marciniak, Kupsik i Listkiewicz stanowią jeden organizm, a za taki występ mogą zapłacić wysoką cenę i oddalić się od finału Euro 2024, a Polak jest (był?) jednym z faworytów do prowadzenia tego meczu.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPolicja wezwana na sesję rady powiatu, wicestarosta z prokuratorskim zakazem zbliżania się do radnego
Następny artykułOstrołęczanin oszukany przez fałszywego szwagra na portalu społecznościowym