A A+ A++

Służby Władimira Putina są coraz bardziej agresywne i prowadzą zmasowane operacje w Polsce i Europie. – Zadaniem rosyjskiego wywiadu wojskowego jest szykowanie zaplecza do ataków militarnych. Jeśli Putin przygotowuje się do wojny z krajami NATO, to już ma tutaj ludzi, którzy mu w tym pomagają. Ich zadaniem jest destabilizowanie społeczeństw, kupowanie polityków i wykradanie informacji, które są niezbędne do wrogich działań – mówi płk Grzegorz Małecki, były szef Agencji Wywiadu.


Zobacz wideo

To np. informacje o infrastrukturze krytycznej w Polsce, czyli liniach kolejowych, elektrowniach i magazynach z paliwami. – Rosjanie mogą tam podkładać ładunki wybuchowe albo przeprowadzać ataki cybernetyczne, które sparaliżują te obiekty. Ładunki jeszcze nie eksplodują, choć jak się okazuje, podobny plan już był w realizacji – stwierdza.

Mój rozmówca ma na myśli ostatnie doniesienia o zatrzymaniu Pawła K., który zbierał i przekazywał Rosjanom informacje dotyczące bezpieczeństwa lotniska Rzeszów-Jasionka. Wywiad wojskowy Putina (GRU) chciał je wykorzystać do planowania zamachu na Wołodymyra Zełenskiego podczas jego pobytu w Polsce. – Dla kolaborantów rosyjskich służb nie będzie żadnej pobłażliwości. Wypalimy żelazem każdą zdradę i próbę destabilizacji – grzmiał po zatrzymaniu Polaka premier Donald Tusk.

– Martwi mnie, że tak mało wiemy o planach tego zamachu. Obecna władza przejęła kurs rządów PiS i nie mówi, co kryje się za takimi zatrzymaniami. Nie ma żadnego dialogu ze społeczeństwem, jest tylko wywieszanie komunikatów na tablicy ogłoszeń. Ich jedynym celem jest pokazanie, jacy to jesteśmy świetni i skuteczni. Wcale nie jesteśmy, o czym zaraz opowiem. Ale władzy nie interesuje edukacja społeczeństwa, tylko propaganda. Tymczasem informacje o działaniach rosyjskich agentów w Polsce wiele dałyby obywatelom. Pokazałyby, na co powinni zwracać uwagę, żeby nie dać się wkręcić w grę wywiadowczą Kremla, która toczy się także na polskiej planszy. W tej grze możemy brać udział nieświadomie – tłumaczy ekspert.

O tym, że niektórzy Polacy mogą pracować w przykrywkowych firmach szpiegowskich i nawet o tym nie wiedzieć, pisaliśmy w poprzednim tekście na tokfm.pl. Płk Małecki opowiadał w nim, że takie przedsiębiorstwa mają siedziby np. w polskich biurowcach i działają legalnie. Płacą podatki, zatrudniają pracowników i obsługują klientów, którzy są przykrywką dla operacji oficerów lub współpracowników rosyjskiego wywiadu. – Trochę jak w gangsterskim filmie: klient wchodzi do restauracji czy pralni i nie ma pojęcia, że za ścianą mafia ubija narkotykowe interesy – opisywał. Więcej przeczytasz tutaj:

Spróbujmy zajrzeć za kulisy innej gry szpiegowskiej Putina, która toczy się również na naszych oczach. Rosyjskie służby sprawiają, że jest “przeźroczysta”. Dlatego, gdy na nią patrzymy, nie wiemy, co właściwie widzimy.

Zamach na polskim lotnisku? “Takie operacje to koronkowa robota”

– Lotnisko Rzeszów-Jasionka jest oczywistym celem służb specjalnych Rosji. Ostrzegam o tym od dwóch lat. Dlatego w ogóle mnie nie zaskakuje, że planowały tam zamach na Zełenskiego. Prawdopodobnie nie tylko na niego – mówi płk Grzegorz Małecki. Przypomina, że po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie przez ten port przewijali się światowi przywódcy, jak prezydent Francji Emmanuel Macron czy kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Dwukrotnie lądował tam też Air Force One z Joe Bidenem na pokładzie. Przez Jasionkę przechodziły też dostawy zachodniej broni na Ukrainę.

Jak dodaje mój rozmówca, pracownicy tego typu obiektów powinni być pod lupą polskich służb, bo z góry można założyć, że Rosjanie spróbują ich zwerbować. Służby Putina chcą mieć na lotniskach kogoś, kto będzie im z wyprzedzeniem przekazywał plany przylotów głów państw, także tych nieoficjalnych. Bezcenne są też informacje o rozkładzie pomieszczeń, łączności, liczbie ludzi ochraniających obiekty i o procedurach bezpieczeństwa. Takie źródło niekoniecznie musi być ulokowane na wysokim stanowisku. – Paweł K., który pomagał przygotować zamach na prezydenta Ukrainy, mógł po prostu ochraniać obiekt. Im mniej eksponowana pozycja informatora, tym bezpieczniej dla całej operacji – zauważa ekspert.

Portal tvp.info ustalił, że Paweł K. to były wojskowy po czterdziestce. Z Rosjanami zaangażowanymi w inwazję Putina na Ukrainę miał utrzymywać kontakt za pomocą komunikatorów internetowych. – Stwarzał wrażenie, że jego wojskowa przeszłość predestynuje go do bycia atrakcyjną osobą dla służb specjalnych – mówił portalowi informator.

– Na pewno nie spotykał się z Rosjanami w Polsce, bo to byłoby zbyt ryzykowne dla całej operacji. Najprawdopodobniej jeździł do Ukrainy, by np. robić tam biznesy albo wozić pomoc humanitarną. Wskazuje na to fakt, że to nie polskie, a ukraińskie służby go namierzyły. Pewnie natknęły się na niego podczas rozpracowywania rosyjskich agentów, którzy działali w Ukrainie – dedukuje były szef Agencji Wywiadu.

Odnosząc się do zatrzymania Pawła K., premier Tusk mówił, że “nawet jeżeli mamy do czynienia z odosobnionym wypadkiem szaleńca”, nie można tego bagatelizować. Bo jak dodał, “istotna część zamachów politycznych to są inicjatywy samotnych szaleńców”. – Nie sądzę, żeby ten Polak był szaleńcem. Ani że to była jego inicjatywa. Ani tym bardziej, że był samotny. Przecież w pojedynkę nie przygotowałby zamachu. Taka operacja to koronkowa robota wielu ludzi. Z całą pewnością Rosjanie nie realizowaliby jej za pomocą zwerbowanego Polaka. To wyższa szkoła jazdy. Musieli przysłać tutaj komando – podkreśla mój rozmówca.

Komando Putina. “Ukryta w Polsce broń i ładunki wybuchowe”

Komando, czyli grupa realizacyjna, która miała przeprowadzić zamach. Jak tłumaczy Grzegorz Małecki, jeśli operacja weszłaby w fazę finalną, do Polski zjechaliby się “specjalsi”. Zrobiliby to na dzień lub dwa przed samym zamachem. – Mieliby fałszywe dokumenty i przyjechali z różnych stron świata. Nie z Rosji, bo to budziłoby podejrzenia. Raczej jako obywatele zachodnich krajów, do których mamy zaufanie. Byliby wyszkoleni i przygotowani do wykonania zadania. Kilka osób by wystarczyło. Wiedziałyby, gdzie jest ukryta broń lub ładunki wybuchowe, których mają użyć. To może być wynajęty rok wcześniej dom lub jakiś magazyn na terenie Polski – opisuje.

Zwerbowany Polak mógłby więc najwyżej pomóc “specjalsom” wejść na lotnisko, jeśli tam pracował. Ale nie dla niego byłaby “brudna robota”.

W poprzedniej naszej rozmowie były szef Agencji Wywiadu tłumaczył, że ewentualna wojna Putina z NATO może się zacząć od prowokacji podobnych “specjalsów”. Rosyjski wywiad z dużym wyprzedzeniem planuje operacje specjalne, które mogą zdestabilizować sytuację międzynarodową. Chodzi np. o spiski, ataki terrorystyczne czy zamachy stanu. “Specjalsi” są wyszkoleni do walki, podkładania ładunków wybuchowych i używania trucizn. Po sygnale z Kremla zlatują się do państw, w których mają zostać przeprowadzone ataki.

Zdaniem eksperta wcześniej w tych państwach tworzone są specjalne “komórki wywiadowcze”. To one mają być bazami dla przyszłych operacji, także wojennych. – Sądzę, że takie bazy są już również na terenie Polski – ocenił płk Małecki.

Wojna szpiegowska Rosjan. “Łowią Polaków”

Nie wiadomo, w jaki sposób służby Kremla zwróciły uwagę na Pawła K. Wiadomo jednak, że obserwują skrajnie prawicowe środowiska, które np. w internecie manifestują antyukraińskie i prorosyjskie poglądy. – Nie brakuje też Polaków, którzy po 2014 roku walczyli w Donbasie po stronie separatystów, czyli de facto Putina. Wywiad rosyjski wyławia takie osoby, bo ich myślenie jest zbieżne z interesami Rosji. Trzeba się liczyć z tym, że takich “łowów” i planowanych operacji, jak ta na lotnisku w Jasionce, będzie więcej. Bo Kreml przystąpił do ofensywy i już widzimy tego efekty – podkreśla mój rozmówca.

Jak dodaje, polskie służby specjalne powinny przygotować się na ten atak, bo był do przewidzenia od 2022 roku. Wtedy kraje Zachodu – w tym Polska – zaczęły masowo wyrzucać rosyjskich dyplomatów, którzy byli oficerami i współpracownikami kremlowskiego wywiadu. Zdewastowanie jego rezydentur w ambasadach było dziecinnie proste, bo od lat pozostawały pod lupą zachodnich kontrwywiadów. Jednak w miejsce tych komórek szpiegowskich zaczęły się mnożyć nowe, już niewidoczne gołym okiem. Zdaniem płk. Małeckiego zagnieździły np. w różnych fundacjach, ośrodkach kulturalnych i firmach przykrywkowych.

Polscy politycy lubią się chwalić sukcesami swoich służb specjalnych. Ale w przypadku Pawła K. pochwalili się cudzym osiągnięciem. Polaka namierzyła bowiem Służba Bezpieczeństwa Ukrainy, a tamtejsza prokuratura przekazała Polsce informacje o możliwym zamachu i kluczowy materiał dowodowy. – Po prostu zawinęliśmy go na prośbę Ukraińców. A to my powinniśmy go zauważyć, dłuższy czas obserwować, podjąć z nim grę, a najlepiej przewerbować. Kontrwywiad nie jest od zatrzymywania agentów, tylko od ich rozpracowywania. Gdy ich zawijamy, nie możemy już śledzić ruchów obcych służb na naszej szachownicy. Wygląda na to, że w tym przypadku nawet nie zaczęliśmy roboty wywiadowczej. Pewnie Ukraińcy uznali, że trzeba szybko przerwać przygotowania do zamachu. Tak czy owak, to żaden nasz sukces – tłumaczy.

Jak dodaje, polskie służby mogłyby wiele się nauczyć od ukraińskich. Dowodem na skuteczność tych ostatnich jest fakt, że Wołodymyr Zełenski żyje. – Rosjanie od pierwszych dni pełnoskalowej wojny chcą go zabić. Nie udaje im się, bo Ukraińcy wykazują się najwyższym profesjonalizmem. Po 2014 roku wyczyścili centrum zarządzania bezpieczeństwem państwa z potencjalnych kolaborantów. Zbudowali je z ludzi, którzy nie mają powiązań z Rosją i są zmotywowani patriotycznie. Potem przeszli mnóstwo prób ogniowych w walce z Kremlem i zdobyli unikatową wiedzę o jego działaniach. Doszkolili się też u Amerykanów. To wszystko sprawiło, że są nadzwyczaj skuteczni – ocenia.

– Polacy chodzą do nich na nauki? – pytam.

– Musieliby najpierw przezwyciężyć swoje poczucie wyższości – uśmiecha się ekspert. – Ale też nie wiem, czy Ukraińcy chcieliby dzielić się z Polakami swoją wiedzą. Robią to z Amerykanami i Brytyjczykami. My nie mamy im tyle do zaoferowania, co tamci – dodaje Grzegorz Małecki.

Polacy dostają zlecenia od Rosjan na “brudną robotę”

“W Polsce nie ma miejsca na współpracę z rosyjskim reżimem (…) Każde działanie przeciwko Polsce lub jej przyjaciołom zostanie ukarane” – niedawno zapewniła kancelaria premiera, gdy Donald Tusk odtrąbił jeszcze jeden “sukces”. Chodziło o aresztowanie w Warszawie dwóch Polaków, którzy 12 marca przeprowadzili zamach na Leonida Wołkowa, rosyjskiego opozycjonistę i współpracownika Aleksieja Nawalnego. Wołkow został napadnięty w Wilnie. Zaatakowano go gazem łzawiącym, a następnie uderzano młotkiem. Opozycjonista przeżył.

Władze Litwy przekazały, że zamach został zorganizowany prawdopodobnie przez służby specjalne Kremla za pośrednictwem zwerbowanej osoby. Donald Tusk wyjaśnił, że pośrednikiem był Białorusin, a polscy napastnicy to osoby “powiązane ze środowiskami kibicowskich ultrasów”. Służby prasowe premiera chwaliły się w komunikacie, że “zatrzymanie zamachowców było możliwe dzięki współpracy polskich i litewskich służb”.

– To nie jest zasługa polskiego wywiadu, tylko Litwinów, którzy naprowadzili na trop zamachowców nasze Centralne Biuro Śledcze Policji. Umówmy się też, że sam zamach nie był koronkową robotą rosyjskiego wywiadu. To prymitywna akcja, której zorganizowanie pewnie zlecono jakiemuś białoruskiemu bandziorowi. Nie ma tu żadnej szpiegowskiej finezji – ocenia płk Małecki.

– Wróćmy do początku: skąd mógł wziąć się w tej akcji białoruski bandzior? – pytam.

– Federalna Służba Bezpieczeństwa Rosji (FSB) działa na bezpośrednim styku ze światem przestępczym. Ma pod ręką mafie i wielu bandziorów, którzy na jej zlecenie wykonują brudną robotę. To taki outsourcing. Chodzi o to, żeby do prymitywnych akcji nie marnować cennych zasobów, czyli szkolonych przez lata oficerów służb specjalnych. Ci są przeznaczeni do bardziej skomplikowanych zadań, jak podkładanie ładunków wybuchowych czy przeprowadzanie zamachów za pomocą trucizny. Tutaj trzeba było po prostu spuścić łomot opozycjoniście. Do zorganizowania tego wystarczył białoruski bandzior – tłumaczy i dodaje, że tacy pośrednicy zacierają też odciski palców FSB.

– Jak Białorusin mógł trafić na Polaków? – dociekam.

– To znowu pewnie wyglądało prozaicznie. Np. przy przemycie papierosów mógł poznać polskich bandziorów, członków grupy przestępczej. Dał im pieniądze i zlecił pobicie. Wątpię, by w ogóle mieli pojęcie, że Wołkow jest współpracownikiem Nawalnego. Mogli po prostu dostać informację, że cel ataku jest dłużny pieniądze temu Białorusinowi. Tyle. Żadnych przygotowań ani szkolenia. Wystarczy prymitywna brutalność. Bandziory przecież sami najlepiej wiedzą, jak zrobić komuś krzywdę. Operacje inspirowane przez Kreml to nie zawsze wyrafinowane pojedynki szpiegów. Przy tak zmasowanych akcjach, jakie teraz planują Rosjanie, potrzeba również wielu zwykłych pionków do brudnej roboty – stwierdza.

Były szef Agencji Wywiadu zwraca jednak uwagę, że polskie służby mogą z tej akcji wynieść ważną wskazówkę na przyszłość. – Powinny bardziej koordynować swoje działania z policją. Bo to ona ma rozpoznanie w terenie i w różnych środowiskach kryminalnych, np. kibolskich. Tam nasze służby są nieobecne. A właśnie do tego półświatka mogą trafiać zlecenia od Rosjan na brudną robotę. Służby rosyjskie prawdopodobnie dalej będą korzystać z takich bandziorów. Także inne działania rosyjskiego wywiadu wojskowego będą się nasilały i osiągną dużą skalę. Polska musi być gotowa do tej “wojny nerwów” – podsumowuje mój rozmówca.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKilkanaście dróg w gminie Stąporków zyskuje nowe oblicza [wideo, zdjęcia]
Następny artykułPatostreamer i wydawca antysemickich książek wśród gości Targów Książki Patriotycznej we Wrocławiu