Jaki mieliście plan na Kenię?
Kupiliśmy 500-metrową działkę budowlaną w maleńkiej, urokliwej wiosce Ngomeni, 150 m od oceanu. W sąsiedztwie stało kilka chat. W oddali iskrzyła się plaża ze złotymi wydmami. Cała okolica była spokojna, z dala od miejskiego rwetesu, również poza ścieżkami turystycznego ruchu. Sam grunt kosztował ich 8 tys. dolarów. Drugie tyle wydali na odrolnienie ziemi, uzyskanie pozwolenia na budowę, sporządzenie projektu i założenie księgi wieczystej.
Łatwo w Kenii kupić nieruchomość?
Bez pomocy jednej z kenijskich kancelarii prawnych błądzilibyśmy jak we mgle. Nie radzę niczego robić na własną rękę, czyli bez wsparcia prawników. Umowy oferty z biur nieruchomości, wyglądają idealnie, gdyby nie pewne szczegóły. Gdy prawnik sprawdził księgi wieczyste dla wybranej przez nas działki okazało się, że nie należy ona – jak zakładaliśmy – do jednej, a do sześciu osób. Nikt nie chciał nas świadomie oszukać. Cała sytuacja była wynikiem specyfiki lokalnego rynku, którego nie da się rozpatrywać w oderwaniu o tradycji plemiennych lokalnej społeczności. Swego czasu plemiona osiedlające się w danych miejscach dostawały kawałek ziemi od państwa. I jak to w każdym plemieniu bywa – ktoś się przeprowadził, wyjechał do miasta itd. Czasem zapominają, że są współwłaścicielami ziemi, a czasem podpisują krzyżykiem na kartce papieru zrzeczenie praw do gruntu. Nie ma jednak o tym żadnej informacji w księgach wieczystych. Każdy zakup ziemi w Kenii wymaga więc weryfikacji, ile faktycznie osób ma prawa do danej działki. Z każdym współwłaścicielem trzeba oczywiście podpisać umowę sprzedaży, tak jak to miało miejsce w naszym przypadku. Finalna cena nie zmienia się. Jeśli nie sprawdzimy ksiąg wieczystych, w każdej chwili może pojawić się niespodziewany właściciel naszego nowego domu, oznajmiając na przykład, że jedna z sypialń należy do niego, bo ma tu kawałek ziemi.
To mocno stresujące…
I tak i nie. Trudno mieć tu do kogoś urazę. Natura Kenijczyków w swej szczerości i życzliwości jest urzekająca, a do słynnego „pole pole, hakuna matata”, czyli „pomału, pomału, nie ma problemu”, trzeba się po prostu przyzwyczaić. Gdy umawiasz się z kimś rano, może pojawić się tuż przed południem. Bo w Kenii do godz. 12 jest rano. Gdy idziesz do urzędu na umówioną wizytę, niekoniecznie tego dnia załatwisz swoją sprawę. Gdy pewnego razu próbowaliśmy, na cito, załatwić dowody osobiste, urzędnik wprost stwierdził, że już jest zmęczony, ma dosyć siedzenia w biurze, więc dla odmiany pójdzie do pracy w terenie. Uśmiechnął się przy tym szeroko, pokazując podwójny rząd perłowych zębów. Co nam pozostało? Uśmiechaliśmy się razem z nim. I w końcu, na dokumenty, które miały być gotowe w ciągu miesiąca, czekaliśmy cztery razy dłużej. Z drugiej strony, … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS