Aktor dziecięcy, dziennikarz, muzyk działający w dwóch zespołach, tłumacz literatury, prowadzący programy telewizyjne. Takiego Filipa Łobodzińskiego kojarzy większość Polaków. On sam w autobiograficznej książce pt. “Filip Łobodziński?” pokazuje się również z zupełnie innych stron, odsłania kulisy burzliwego życia miłosnego i ciążącego na nim “fatum”.
“Gdyby Wielki Szachista postawił na planszy kobiety, z którymi łączyło mnie uczucie i coś na kształt dzielonej codzienności, nie dałoby się chyba wyłowić żadnych cech wspólnych, żadnych krzyczących cech, dzięki którym ktoś mógłby określić mój hipotetyczny typ, bo ja takiego typu nie mam, a raczej on się kryje pewnie gdzieś, gdzie sam świadomością nie sięgam” – napisał Filip Łobodziński w rozdziale “M&A” swojej książki. Od jednej z tych dwóch liter zaczynało się imię kolejnej dziewczyny lub kobiety, z którą wiązał się autor. “Oczywiście były też inne imiona na G, na B, na J, na E, ale tylko jako nieskonsumowane fantazje i tęsknoty (…)” – dodał.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pierwszą żoną Łobodzińskiego była Anira Wojan, z którą doczekał się córki Julii Mafaldy Blaisdell. Później ożenił się z Magdaleną Szkolnikowską i z nią również miał córkę, Marię. Trzecia żona Łobodzińskiego ma na imię Maja. O wszystkich tych kobietach wspomina w rozdziale “M&A”, przy czym pisząc o byłych żona, używa wyłącznie formy “A[…]” i “M[…]”.
“(…) na pewno w dwóch wypadkach wszystko zaczynało się od rozmów, przy czym z A[…] była to wymiana zdań i odkrycie, jak wiele nas łączy mimo niemal pięcioletniej różnicy wieku, choć widziałem też, że to, co nas różni, nie wyklucza koordynacji poglądów, bo jest na to przestrzeń, a z kolei z moją trzecią żoną Mają jej umiejętność słuchania, gdy ja się wywnętrzałem, i też po kilku minutach dostrzegłem spory obszar do zagospodarowania we dwójkę, aczkolwiek sporo czasu minęło, zanim ta wspólna gospodarka ruszyła, ale nie znaczy to wcale, że z pozostałymi kobietami mojego życia tej ziemi wspólnej nie było (…)” – wyznał Łobodziński.
Wspominają swoją drugą żonę, opisał pierwsze spotkanie w wynajmowanym przez niego mieszkanku przy Narbutta. Wszystko zaczęło się od telefonu od kolegi z dawnej redakcji “Obserwatora Codziennego”, który zapowiedział, że wpadnie z wizytą i przyprowadzi dwie koleżanki. Jedna z nich miała przypaść do gustu Filipowi, który był w tamtym czasie singlem. “(…) kolega zachował się trochę jak ni swat, ni rajfur, sam z kolei od dawna ostrzył sobie zęby na drugą z nich, jednego tylko nie przewidział, że ta, którą sobie upatrzył, dość szybko zawojuje również mnie (…)” – czytamy we wspomnieniach.
Łobodziński wyznał, że “wcale nie tak długo później pojawiły się randki i bliskość”. I wkrótce na świat przyszła ich córka Maria Józefina, czyli Marysia. “(…) a następnie był w związku z tym ślub, zawarty po cichu, świadkowie i my, nie chciałbym zbyt wiele o tym pisać, bo Marysia połączyła nas nie tylko wtedy i na najbliższe lata, ale też na zawsze, zarówno poprzez swoją osobowość, jak i poprzez chorobę, w której – choć wówczas już dawno nie byliśmy małżeństwem – trwaliśmy przy niej co do sekundy, M[…] wręcz fizycznie, bo przecież Maria mieszkała razem z nią (…)” – wyznał Łobodziński.
Śmierć córki
W październiki 2015 r. pojawił się nekrolog, informujący o śmierci 21-letniej Marii Łobodzińskiej, która odeszła po “długiej i bezlitosnej chorobie”. Ojciec w taki sposób opisał trudny czas poprzedzający śmierć córki:
“M[…] wzięła na siebie ogromny ciężar bycia na co dzień z ciężko chorą dziewczyną, niczego więcej nie powinienem więc pisać, bo cokolwiek sprawiło, że nasze drogi się rozchodziły i w końcu rozjechały, cokolwiek uruchomiło jeszcze jeden strzał w tył głowy, liczy się to, że zdaliśmy przynajmniej egzamin rodzicielski w ekstremalnych warunkach odchodzenia wspólnego dziecka, i tylko czasem zastanawiam się, dlaczego wciąż jednak pamiętam te strzały w tył głowy, nie tylko w aspekcie związków, ale w ogóle, te chwile wstydu, niesmaku, upokorzenia, dyskomfortu, niefartu, i podejrzewam, że pamięć jest nie tylko deformatorem, ale też ma swoje upodobania, aż chce się zakrzyknąć: ‘Jakże zazdrosna jest pamięć i jak zawzięcie czepia się tworzywa swojej powszedniej pracy!'”.
“Nużąca, statystyczna prawidłowość mówiąca, że mężczyzna heteryk, jeśli nie trwa w jednym związku, wiąże się z coraz młodszymi partnerkami, prawidłowość budząca we mnie pewien niesmak, znalazła potwierdzenie również w postaci trajektorii mojego życia, skoro po czteroipółletniej różnicy między A[…] a mną i dwunastoletniej dzielącej M[…] ode mnie po jakimś czasie od rozstania rzucił mnie w odmęt uczucia do dziewczyny młodszej ode mnie o lat dwadzieścia jeden, a więc do kogoś, kto metrykalnie mógłby być moją córką (…)” – wyznał Łobodziński.
Autor zaznaczył, że gdy zaczęło się w nim rodzić uczucie do kolejnej kobiety na A, to “nie zaglądał jej w PESEL”, “sytuacja po prostu się zaczęła wytwarzać, coś się galwanizowało, coś koagulowało”. I wtedy zdał sobie sprawę, że “ciąży na nim słodkie fatum liter M i A”.
Z młodszą o całe pokolenie partnerką spędził półtora roku. Tamten związek nazwał “eksperymentalnym” i wyznał, że to on go zakończył: “(…) różnica wieku ostatecznie być może okazała się decydująca, gdy podejmowałem trudną decyzję o rozstaniu, był to jedyny raz w życiu, kiedy sam odgwizdywałem koniec meczu, a robiłem to z ciężkim sercem, bo nie znikła we mnie sympatia i swoista czułość wobec tamtej dziewczyny, ale czułem, że potrzebuję dzielić codzienność z kimś bliższym mi pokoleniowo, zwłaszcza że zaczynałem już odczuwać dolegliwości charakterystyczne dla ludzi dojrzalszych (…)”.
Po rozstaniu “z dużo młodszą dziewczyną o imieniu na A” Łobodziński trafił na psychoterapię, z której wyniósł koncepcję terapeutki: “pewnie jestem w zbyt ścisłym związku emocjonalnym z matką i to jest przyczyną moich zawirowań oraz miotań emocjonalnych”. Było to ponad 20 lat temu. Łobodziński postanowił wtedy zamknąć na klucz “pokój miłosny”. Ale wkrótce znowu zadzwonił telefon, który zmienił jego życie. W słuchawce odezwała się koleżanka z liceum, zapraszając go na spotkanie klasowe z okazji ćwierćwiecza matury. Łobodziński kręcił nosem, ale w końcu dał się namówić i poszedł odświeżyć stare znajomości. Impreza przeniosła się później do jego mieszkania. Wśród “kilku niedobitków” była Maja.
“(…) zacząłem rozmawiać z Mają, i dopiero potem zdaliśmy sobie sprawę oboje, że tej nocy wymieniliśmy między sobą więcej zdań niż przez cztery lata liceum, spotkanie zakończyło się dla mnie tym, że dwóm czy trzem osobom dałem mój adres mailowy, w tym Mai, i właściwie już nazajutrz zacząłem sprawdzać pocztę, czy cokolwiek napisała (…)”.
Przez kolejny miesiąc wymieniali się mailami, a “w Mai zalęgło się podejrzenie, że ten w sumie mało jej znany kolega z dawnej klasy to ktoś wart inwestycji, ona też była od dawna sama i na to się nastawiła, a tu taka rewolucja”.
Po miesiącu odbyły się poprawiny spotkania klasowego, na których znowu się spotkali. “Serdeczność narastała”, zaczęły się pierwsze randki, wyjścia do kina i na koncerty. “(…) późną jesienią już uważaliśmy się za parę, w okolicach sylwestra zamieszkaliśmy razem, ja w międzyczasie kupiłem wreszcie to pierwsze własne lokum przy Odolańskiej (…), a w sierpniu 2004 roku zwarliśmy się ostatecznie poprzez obrączki i tak to trwa, najdłuższy związek w moim życiu, i wierzę, a są po temu podstawy, by wierzyć, że co najwyżej śmierć nas rozłączy, tak będzie (…)” – stwierdził Filip Łobodziński.
W tekście wykorzystano fragmenty książki Filipa Łobodzińskiego pt. “Filip Łobodziński?”, która ukazała się nakładem wyd. Kosmos Kosmos.
W najnowszym odcinku podcastu “Clickbait” pochylamy się nad “Mocnym tematem” Netfliksa, załamujemy ręce nad szokującą decyzją Disney+, rzucamy okiem na “Nową konstelację” i jedziemy do Włoch z “Ripleyem”. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS