O tym, że mój dziadek został zastrzelony w maju 1945 roku w swoim domu pod Kuźnicą, wiedziałam od zawsze. Przez „bandę”, dodawano ściszonym głosem. Nie kazano o tym milczeć, ale rozumiałam, że tak trzeba – pisze w swojej książce „Kamienie musiały polecieć. Wymazywana przeszłość Podlasia” Aneta Prymaka-Oniszk. Wczoraj w sokólskiej „Lirze” spotkała się ona z czytelnikami.
REKLAMA
Autorka – dziennikarka „Gazety Wyborczej” i „Polityki” – mówiła o tym jak powstawała jej najnowsza publikacja.
– Ona wyrastała z „Bieżęństwa”, pierwszej książki, którą napisałam. Moja babcia Nadzia zostawiła po sobie wspomnienie jakiejś tajemnicy, której nie rozumiała, jakiegoś wyjazdu do Rosji, jakiegoś pobytu na drugim końcu świata. Ciągle natykałam się na podział czasu, że coś było zanim pojechali do Rosji, albo gdy już stamtąd wrócili – mówiła.
W 1915 roku – podczas I wojny światowej – kilka milionów osób z zachodnich guberni Cesarstwa Rosyjskiego (w tym około 800 tys. osób z ówczesnej Guberni Grodzieńskiej) wyjechało w głąb Rosji, uciekając przed nadciągającymi Niemcami. Carska propaganda straszyła ludzi masowymi represjami, których dokonują nadciągający żołnierze wrogiej armii. Wiele wsi wschodniej Białostocczyxny opustoszało. Ci, którzy przeżyli tułaczkę, powrócili do Polski dopiero na początku lat 20-tych, często do kompletnie zrujnowanych gospodarstw.
– Temat mojego dziadka przyszedł do mnie z kart innej książki: „Białystok. Biała siła, czarna pamięć” Marcina Kąckiego, który opisuje wyparte tematy związane z przeszłością społeczności żydowskiej i także białoruskiej. Tam był przypadkowy cytat dotyczący ofiar cywilnych z rozdziału „Bury, nie nasz bohater”. Autor wyciągnął trzy przykłady. Patrzę: „Boże, mój dziadek”. To była historia ze ściszonych opowieści, zamkniętych do najbliższej społeczności. Dla mnie to było ogromne przeżycie. Powoli zaczęłam dojrzewać do napisania tej książki – mówiła Aneta Prymaka-Oniszk.
Dziennikarka nakreśliła proces powstawania publikacji, mówiła też o zdarzeniach, do których doszło w regionie po przejściu frontu w 1944 i 1945 roku.
– Pewnego majowego wieczoru weszła uzbrojona grupa i strzeliła do dziadka, zastrzeliła dziadka i poszła. W rodzinnym przekazie była mowa o tym, że stało się to bez żadnego wyjaśnienia. Na odchodnym kazano babci za trzy dni wybrać się do raju (to znaczy do ZSRS – red.). To nie jedyne zdarzenie. We wsi Łosośna wcześniej zastrzelono małżeństwo Czeremchów i później ich syna, w rowie. Mówiono też, że dziadek był sekretarzem sielsowietu wołkuszańskiego. Sielsowiety były taką namiastką władzy samorządowej po 1939 roku, gdy Armia Czerwona zajęła te ziemie, miały legitymizować władzę. Obejmowały po 15-16 wsi. Z tym to jakoś wiązano. Ludzie mówili: „Chyba za to” – opowiadała Aneta Prymaka-Oniszk o zdarzeniach z maja 1945 roku (patrz wideo poniżej).
Spotkanie zorganizował Sokólski Ośrodek Kultury. Uczestnicy mogli zakupić najnowszą książkę dziennikarki.
(pb)
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS