Zespół Tańca Ludowego „Leszczyniacy” obchodzi w tym roku jubileusz 40-lecia istnienia. Jego historia nie zawsze była usłana różami, ale upór i konsekwencja Lecha i Beaty Leszczyńskich sprawiają, że zespół się rozwija i wciąż jest artystyczną wizytówką Świdnika. Rozmawialiśmy o tym z Lechem Leszczyńskim, założycielem, kierownikiem artystycznym i choreografem zespołu.
– Podobno w „Leszczyniaków” wkopał Pana ojciec.
– Tak było. Skończyłem właśnie studia i chciałem trochę odpocząć, ale tato nie pozwolił. Poprosił podstępnie, żebym zawiózł go do Stanisława Kucharuka, wówczas naczelnika miasta, czyli odpowiednika dzisiejszego burmistrza, na spotkanie. Kiedy już tam weszliśmy, okazało się, że na miejscu jest Bolesław Barabas, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 1. Przedstawiono mnie jako tego, kto będzie prowadził zespół ludowy. W ten niecodzienny sposób wygrałem konkurs na kierownika. Byłem po nieprzespanej nocy, nie za bardzo kontaktowałem, więc nie zgłosiłem sprzeciwu.
– W ciągu tych czterdziestu lat sporo wędrowaliście po mieście…
– Tak, a przy okazji kilka razy byliśmy likwidowani.
– Czyli do przeprowadzek i sytuacji krytycznych jesteście przyzwyczajeni.
– Jest to uciążliwe, ale nic nie poradzimy. W końcu doszło do porozumienia między Ministerstwem Kultury i Urzędem Miasta. Ministerstwo zabrało nasze dwa etaty do szkoły muzycznej, a w zamian szkoła dostała teren pod budowę nowego budynku.
– Czyli nie byliście tani… Czym różnił się zespół sprzed czterdziestu lat od obecnego?
– Na początku działaliśmy w szkołach. Wypracowaliśmy taką metodę, że co dwa lata tworzono klasę o profilu tanecznym. Dzięki temu łatwiej było ułożyć plan zajęć. Część taneczna odbywała się popołudniami. Przez pierwszych dziesięć lat nie mieliśmy żadnych strojów. Pożyczaliśmy je od innych zespołów. Nie mieliśmy też kapeli. Na koncertach wspierała nas kapela Zespołu Tańca Ludowego UMCS. Teraz mamy już własne kostiumy i kapelę dziecięcą, która pod wodzą mojej żony znakomicie się sprawuje. Dzięki władzom miasta i Miejskiemu Ośrodkowi Kultury dysponujemy też większą siedzibą niż ta ostatnia, przy ulicy Hallera i większą salą do ćwiczeń.
– Można powiedzieć, że po czterdziestu latach jesteście już trochę dorobieni.
– W każdym tego słowa znaczeniu, bo mamy na koncie występy w 25 krajach świata na czterech kontynentach, ponad 70 wojaży zagranicznych, gdzie promowaliśmy nasze miasto, region i polską kulturę. Z perspektywy czasu sądzę, że sprawdziliśmy się, bo nie ustępujemy poziomem grupom zagranicznym. Mieliśmy okazję weryfikować to podczas międzynarodowych festiwali. Szczególnej satysfakcji dostarczył mi festiwal na Węgrzech, kiedy zajęliśmy pierwsze miejsce w konkurencji z zespołami profesjonalnymi. A przekrój krajów uczestniczących w festiwalu był olbrzymi: Grecja, Turcja, Hiszpania, Włochy. Przyznam jednak, że zawsze największym wyróżnieniem jest dla mnie zdobycie nagrody publiczności, gdzie nie ma międzynarodowej komisji oceniającej zespół według ustalonych przez siebie kryteriów. Tu sędzią jest widz, do którego najbardziej przecież chcemy dotrzeć. Takie wyróżnienie otrzymaliśmy również na Węgrzech, gdzie nie było żadnej komisji i tylko jedna nagroda – nagroda publiczności.
– Zawsze mnie korci, żeby zapytać, dlaczego nazywacie się Zespołem Tańca Ludowego, a nie zespołem pieśni i tańca. Przecież śpiewacie na scenie…
– Maniera na nazywanie grup folklorystycznych zespołami pieśni i tańca przyszła do Polski wraz z Armią Czerwoną. Polski folklor polega na tym, że jest zaśpiew, a kapela gra potem to, co zostało zaintonowane. Był więc zaśpiew i śpiew w tańcu. Wojskowe zespoły radzieckie dzieliły się na chór i balet. Balet nigdy nie śpiewał. Zespoły takie jak Śląsk, Mazowsze, czy Centralny Zespół Wojska Polskiego przyjmowały początkowo wzorce radzieckie. Ale Mazowsze jest dzisiaj z nazwy już Państwowym Zespołem Ludowym.
– Kiedy łatwiej było o rekrutację? Na początku istnienia zespołu czy może obecnie? Wymyśliłem sobie teorię, że dawniej, bo, po pierwsze, przed laty nie było aż tylu innych atrakcji, po drugie „Leszczyniacy” dawali szansę na zagraniczny wyjazd.
– Zgadzam się z tą teorią. Nie było tylu „odciągaczy”, jak komórka i komputer. Nie było też tylu klubów sportowych, domów kultury, basenów, kursów językowych, baletów i temu podobnych. Wtedy można było jedynie pograć na podwórku w piłkę, albo zapisać się do takiego zespołu jak nasz.
– Jaka jest motywacja młodych ludzi, którzy przychodzą teraz do zespołu? W przypadku dzieci byłych „Leszczyniaków”, zakochanych w swojej młodości, wiadomo, przymus bezpośredni. Ale w przypadku tych, którzy przychodzą niejako z ulicy, bez „leszczyniackich” korzeni?
– Dlatego, że chcą coś robić, na przykład nauczyć się tańczyć. W dawnych czasach, w okresie międzywojennym, w dobrych szkołach uczono tańca, gry na instrumentach i savoire vivre’u. Dopiero opanowanie tych umiejętności oznaczało odebranie dobrego wykształcenia. Dzisiaj takich szkół jest już bardzo niewiele, ale potrzeba wszechstronnego rozwoju w niektórych młodych ludziach pozostała. Nasz zespół uzupełnia niejako braki, których współczesna szkoła nie jest w stanie zapełnić, chociaż nauka tańca, w ramach wychowania fizycznego, zapisana jest w programach od szkoły podstawowej, po wyższe studia. Moi rodzice byli nauczycielami wychowania fizycznego i ojciec faktycznie prowadził zajęcia z tańca. Jednak taniec wymaga od pedagoga więcej pracy, bo oprócz wysiłku fizycznego zawiera jeszcze elementy choreografii, śpiewu, orientacji przestrzennej. Generalnie, dzisiaj ludzie boją się tańczyć, śpiewać, wyjść na scenę, ponieważ obawiają się oceny innych. Zapominają, że największą satysfakcję daje sama przyjemność obcowania ze sztuką. Ale każde dziecko, które przyjdzie do zespołu, zatańczy na scenie raz, drugi, trzeci, nabiera pewności siebie. Potem łatwiej daje sobie radę w szkole, nie obawia się wypowiedzenia swojego zdania, nie odczuwa tremy. W praktyce, bardzo często docenia to dopiero po latach. Dorośli już ludzie mówią nam, że te doświadczenia ułatwiają im pracę, kontakty międzyludzkie, nawiązywanie rozmów. Poza tym nabyli innych umiejętności, na przykład językowych, jeżdżąc do różnych krajów, gdzie możliwość posłużenia się językiem obcym jest niezbędna. Nie będę rozwijał szerzej wątku przyswojenia zdolności odnalezienia się w sytuacjach oficjalnych, przy obecności władz miast, dyplomatów, a nawet głów państw.
– Kultura ludowa każdego kraju ma własną specyfikę. Czym wyróżnia się polski folklor?
– Wyjątkową różnorodnością. Jesteśmy jednym z najbogatszych krajów świata, bo mamy aż pięć tańców narodowych. Żaden inny kraj tylu nie ma. W zależności od regionu różnią się strój, muzyka i śpiew. Spotykamy się z bardzo żywymi tempami, ale też nostalgicznymi, jak w kujawiaku. Zwracają uwagę na tę nieskończoną różnorodność odbiorcy polskiej kultury ludowej za granicą, pytając jak to jest możliwie w relatywnie niewielkim kraju. Tymczasem podróżując tylko po południu Polski, co 30 kilometrów mamy do czynienia z innym podregionem. Ile różnorodności jest na samej Lubelszczyźnie. Przy tym jesteśmy inni nawet od najbliższych nam kultur słowiańskich.
– Czy jakiś wyjazd, bądź wydarzenie zapadł Panu szczególnie w pamięć?
– Każdy wyjazd i wydarzenie są inne. Najbardziej egzotyczną była chyba wyprawa do Japonii. Zupełnie różna kultura, zwyczaje, wszystko inne. Japończycy bardzo dbają o swoją tożsamość, ale Polska jest dla nich niezwykle atrakcyjna przez Chopina i folklor właśnie. Działają tam towarzystwa polsko-japońskie, które mają polskie stroje, tańczą polskie tańce. Swoją drogą wygląd Japończyka w stroju krakowskim może wydać się zabawny.
– Co trzyma Pana i Małżonkę w tej robocie?
– Myślę, że fiksum-dyrdum, czyli lekkie szaleństwo, albo po prostu pasja.
– Czyli tworzycie oddział zamknięty?
– Od trzech lat mógłbym odpoczywać na emeryturze, ale lubię robić to, co kocham. Oboje mamy jeszcze dużo do przekazania młodzieży. Myślę, że współpracując z nią, jednocześnie też trochę ją wychowujemy, pokazujemy inną drogą życia niż telefon komórkowy i komputer, albo picie piwa. Sam moment, kiedy próbujemy pokazać im różnorodność tych dróg, bardzo nas cieszy. Młodych ludzi uwrażliwia, gdy każdego roku mogą uczestniczyć w obchodach Światowego Dnia Godności Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną, albo znajdują się w sytuacjach dostarczających innych doznań i emocji niż dom czy szkoła lub też występują na dożynkach prezydenckich przed głową państwa i czują, że ktoś to docenia.
– Co najbardziej przeszkadza w rozwoju działalności zespołu?
– Nie da się ukryć, że pieniądze. Kiedy rozpoczynaliśmy swoją drogę, w zespole była jedna grupa. Teraz są cztery. Mamy też własną kapelę. To wszystko musimy ogarnąć wciąż tylko we dwoje z żoną. Brakuje więc kadr do pomocy, ale nikt nie chce przecież pracować dla idei. Przygotowania do jubileuszu również robimy sami. Sami piszemy wnioski do ministerstwa o dotacje. Niby nie muszę już tego robić, ale muszę, bo inaczej wszystko się rozpadnie. Sami przygotowujemy choreografie, aranżacje muzyczne, ustalamy całą logistykę pracy zespołu, sami ubieramy małe dzieci na scenę i sprzątamy.
– Niedawno otrzymał Pan przyznawaną przez Polskie Stronnictwo Ludowe w Lublinie nagrodę im. Edwarda Wojtasa za zasługi w dziele rozsławiania polskiej kultury narodowej poprzez propagowanie folkloru, śpiewu i tańca ludowego, ale wcześniej było wiele innych nagród i odznaczeń. Które traktuje Pan jako najważniejsze?
– Powinienem powiedzieć, że Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, ale szczególnie miejsce zajmuje u mnie Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis.
– Jakie plany na przyszłość szykujecie Państwo „Leszczyniakom”?
– Z artystycznych, dwa wyjazdy zagraniczne. Na międzynarodowy festiwal do Belgii i do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, na festiwal w Dubaju. Bardzo lubimy festiwale. Panuje tam niepowtarzalna atmosfera, są znakomitym miejscem do nawiązywania kontaktów. Ważne w naszych planach są też, rzecz jasna, obchody tegorocznego jubileuszu. Odbędą się w dniach 25-27 kwietnia. To trzy dni koncertowe w centrum miasta, na placu Konstytucji 3 maja. Niestety nie mamy wpływu na pogodę, ale jest nadzieja, że dopisze. Partnerami wydarzenia są Miejski Ośrodek Kultury, Miasto Świdnik, Powiat Świdnik i Urząd Marszałkowski w Lublinie. Drugiego dnia jubileuszowych obchodów w Miejskim Ośrodku Kultury odbędzie się otwarte sympozjum zatytułowane „Edukacja regionalna dzieci i młodzieży we współczesnym świecie – szanse, możliwości i zagrożenia”. Wezmą w nim udział, między innymi, naukowcy z Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej, Vlado Urban, właściciel szkoły tańca ludowego dla dzieci i dorosłych w Koszycach oraz Nathalie Blazevic z Francji reprezentująca polonijny zespół Tatry. Imprezą towarzyszącą będzie wystawa poświęcona historii zespołu.
Jan Mazur
Last modified: 10 kwietnia, 2024
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS