autor: Jakub Mirowski
Miłośnik gier dla jednego gracza – niby przez lepszy klimat, ale tak naprawdę jest słaby w multi.
FIFA 20 po raz kolejny udowadnia, że jeśli chodzi o wspólną grę z kumplami ten cykl jest po prostu nie do ruszenia. Niestety, w wielu innych aspektach nie jest już aż tak różowo.
Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji PC, XONE
Zaznaczmy to na samym początku: gdyby oceniać FIF-ę 20 jako samodzielną grę, należy jej się co najmniej oczko wyżej. Tryb Volta okazał się świetnym dodatkiem, który zamiast sprawiać wrażenie doczepionej na chybcika ciekawostki ma szansę przyćmić tradycyjne piłkarskie zmagania, rozgrywka nieco zwolniła i w mniejszym stopniu przypomina ciągłą gonitwę od jednej bramki do drugiej, wreszcie odrobinę ruszono też zaniedbywaną karierę. To produkcja, która po raz kolejny uświadomiła mi, jak bardzo lubię FIF-ę jako grę… i jak bardzo nie cierpię jej jako serii. Nowości są świetne, ale ten cykl trapią od dawna nieleczone bolączki, które doskwierają tym mocniej, że to enta odsłona z kolei, w której nie zrobiono z nimi absolutnie nic.
Po traumie związanej z antyfutbolem granym pod batutą Jerzego Brzęczka polscy piłkarze porzucili profesjonalny futbol na rzecz ulicznego (2020, koloryzowane).
Volta to najlepsze, co możesz robić z ubranym znajomym na kanapie
- tryb Volta ze znajomymi to gwarancja fenomenalnej zabawy;
- nowe opcje House Rules są absurdalne i absurdalnie satysfakcjonujące;
- tryb Volta oferuje bogactwo zawartości – areny, personalizację, wątek fabularny;
- rozgrywanie sytuacji sam na sam jest intuicyjne;
- bardziej realistycznie przedstawiono aspekty siły i szybkości piłkarzy;
- wywiady pomeczowe, konferencje i rozmowy z zawodnikami stanowią miły dodatek do trybu kariery;
- oprawa meczowa to wciąż majstersztyk.
MINUSY:
- nadal nie rozwiązano najbardziej irytujących problemów;
- zabawa w module Volta ze sztuczną inteligencją nie sprawia radości;
- kampania fabularna robi wrażenie pozbawionej jakiegokolwiek ciekawego pomysłu;
- nowe stałe fragmenty początkowo są zbyt nieintuicyjne;
- gra atakiem pozycyjnym wciąż nie istnieje;
- kreatywne konstruowanie akcji to patent całkowicie abstrakcyjny;
- brakuje licencji na dwa wielkie zespoły.
Najistotniejszą nowością w tej części jest oczywiście tryb Volta, który stanowi najważniejszą cegiełkę w budowie pozycji nowej FIF-y jako króla spotkań z kumplami. Moduł ten pozwala na zabawę w kilku wariantach: w ekipach trzyosobowych, czteroosobowych z bramkarzem i bez niego, pięcioosobowych, z bandami lub bez – na kilkunastu rozrzuconych po całym świecie arenach. To kompletnie inne doświadczenie niż zwykłe mecze, ale już po pierwszej rozgrywce ze znajomym żadnemu z nas nie spieszyło się, by wrócić do tradycyjnej rywalizacji.
Volta nie stoi wyłącznie efekciarskimi sztuczkami (jak FIFA Street), oferując też potężny zestaw narzędzi do ośmieszania przeciwników. Strzały piętką, odegrania podeszwą, żonglowanie piłką nad głową rywala – wszystko jest tu obliczone na to, by zachować zdrowy balans pomiędzy techniką a puszeniem się swoimi umiejętnościami.
W efekcie w Voltę szybko przestaje się grać tak, by uzyskać korzystny rezultat – zaczynamy robić kółeczka wokół piłkarzy przeciwnego zespołu, czekać na obrońcę, by okiwać go po raz drugi, zakładać siatki od ścian… Frajdy jest przy tym co niemiara, bo skutkuje to meczami opartymi na bawieniu się piłką i nieszkodliwych docinkach pod adresem przeciwnika, często kończącymi się iście hokejowymi wynikami.
Podobnie zresztą jest podczas gry online – jak dotąd każdy przeciwnik, z którym miałem okazję się zmierzyć, stawiał przede wszystkim na styl, a nie na wynik. Inna sprawa, że EA Sports nie zrobiło nic, byśmy jakoś specjalnie troszczyli się rezultaty w Volcie. Zabawa przez internet sprowadza się w zasadzie do awansowania do kolejnych lig, w których czekają nas kolejne mecze z coraz silniejszymi rywalami. Szkoda, że nie pomyślano o włączeniu tego trybu do modułu Ultimate Team czy o jakichkolwiek innych urozmaiceniach. Na razie jedyną motywacją do grania w Voltę przez sieć jest bowiem to, że to po prostu fajna rozrywka, wkrótce jednak brak rywalizacji o jakąś sensowną stawkę może zacząć uwierać. To jednak wybieganie myślami w przyszłość – na ten moment spotkania z żywym przeciwnikiem w nowym trybie to gwarancja ogromu frajdy.
Do Volty trzeba dwojga
Pomimo mikroskopijnych bramek uliczne mecze regularnie kończą się hokejowymi wynikami.
Czar nowego trybu pryska jednak, gdy tylko rozegra się parę meczów ze sztuczną inteligencją. Ta nie ma, niestety, potrzeby podbudowywania swego piłkarskiego ego wirtualnymi sztuczkami, brakuje jej też poczucia humoru – toteż próby zabawy piłką i uprawiania efekciarstwa sztuka dla sztuki kończą się tu zazwyczaj przechwytem, jednym prostym podaniem i strzałem na bramkę. Słowem – sterowane przez sztuczną inteligencję zespoły na ulicach grają tak jak na pełnowymiarowych murawach. Szybko okazuje się więc, że o ile nie chcemy co rusz nadziewać się na kontrę, należy być raczej zachowawczym i wyrachowanym – dokładne przeciwieństwo tego, o co powinno chodzić w ulicznym futbolu.
Volta nie robi także zbyt dobrego pierwszego wrażenia w trybie fabularnym. Mamy tutaj sporo możliwości personalizacji każdego z członków naszego zespołu i rozwoju własnego awatara, są wyzwania, jest trochę rzeczy do odblokowania, a zbudowaną drużynę przenosimy do rozgrywek sieciowych i dodatkowych turniejów. Wszystko jednak rozbija się o fabułę. Zamiast jakiejś autoironicznej, może nieco absurdalnej historii, w której do naszej amatorskiej ekipy trafialiby piłkarze z czołówek gazet, dostajemy traktujący się zdecydowanie zbyt poważnie scenariusz. Jest tu niezwykle ważny turniej, obowiązkowi nieprzyjaciele w postaci błazeńsko pewnych siebie przeciwników, na siłę „młodzieżowe” dialogi i protagonista, który na początku wydaje się nieciekawy, a na końcu nieznośny. Do tego twórcy raczą nas kazaniami o szacunku, profesjonalnym podejściu do sportu i walce z przeciwnościami losu. To kolejny dowód na to, że EA Sports prędzej zrezygnuje z loot bok… – pardon, z „mechaniki niespodzianek” – w Ultimate Teamie, niż napisze sensowny scenariusz.
Piłkarze nie spowalniają już akcji pokracznym przyjęciem na kilka kontaktów.
W recenzji poprzedniej FIF-y rozpływałem się nad meczami z własnymi zasadami, które – podobnie jak Volta – idealnie nadają się na spotkania ze znajomymi. Jest mi więc niezmiernie miło zameldować, że w tej odsłonie House Rules nie tylko powróciły, ale i wzbogaciły się o dwa kolejne tryby. Ten mniej szalony – Król Wzgórza – polega na tym, że aby zdobyć bramkę, musimy najpierw utrzymać posiadanie w wyznaczonym fragmencie boiska. Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak w Piłce Fortuny, gdzie futbolówka co rusz zmienia atrybuty zawodników. Gracze biegają z podwójną prędkością, strzelają z zabójczą siłą, wykonują chirurgicznie precyzyjne przerzuty – a w dodatku wartość każdego strzelonego gola waha się losowo od jednego do trzech punktów. Jeśli wydaje się to głupie, to prawdopodobnie dlatego, że takie jest… ale uciechy przy tym mamy całe mnóstwo.
Fakt, że Volta udała się tylko częściowo, jest o tyle frapujący, że również nowości w innych modułach nie rzucają na kolana. Tak jak zazwyczaj potrzebowałem czasu do przestawienia się na nową FIF-ę, tutaj przyszło mi to praktycznie bez problemu, bo tak niewiele zmian pojawiło się w samej rozgrywce. Jest ona nieco wolniejsza, pojedynki siłowe i biegowe robią wrażenie bardziej realistycznych, rozegranie z pierwszej piłki okazuje się bardziej intuicyjne, nieco lepiej wyważeni są także bramkarze. To ostatnie szczególnie widać w przypadku akcji sam na sam – w pojedynkach napastnika z golkiperem zdecydowanie wzrosły szanse tego pierwszego. To spora poprawa w stosunku do poprzedniej odsłony serii, gdzie bramkarze raz po raz wykazywali się nieludzkim refleksem w stuprocentowych sytuacjach.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS