Wypisujemy tysiące recept na leki opioidowe. Przede wszystkim staruszkom z prowincji, którzy po prostu chcą coś na ból. I nie mają pojęcia, w co się pakują – mówi lekarz rodzinny Michał Frączek.
To było latem zeszłego roku, kiedy babcia Marty jeszcze żyła. Ostatnie lata miała niełatwe. Leżała na rozklekotanej wersalce, z której wystawały sprężyny, i patrzyła w sufit albo przez okno. Rano wstała, obeszła trzyizbowy dom, w którym się urodziła, posiedziała chwilę na ławce i popatrzyła na drogę, a potem znów się kładła. Bolały ją plecy, bolały nogi, ramiona i głowa. “Starość musi boleć, tak już Bóg wymyślił”. Zmarła jesienią, niedługo po swoich 85. urodzinach.
– Jakiś czas po pogrzebie pojechaliśmy z matką i bratem posprzątać dom, bo chcemy tam zrobić agroturystykę – opowiada Marta. – W szafce przy łóżku znaleźliśmy aptekę. I to nie leki na serce, ciśnienie i tak dalej. Tylko: nasenne, uspokajające i przeciwbólowe. Hurtowe ilości! Brat mówi: to się babcia lubiła zabawić. Od lat mówiła, że dziękuje Bogu za swojego doktora, bo gdyby nie on, to koniec świata.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS