We Wschowie odbyła się debata kandydatów na burmistrza Wschowy – zachowawcza na poziomie pytań (byleby jakoś to wyglądało), nudna w zakresie koncepcji debaty (kandydaci nie rozmawiali ze sobą) i niezbyt odkrywcza na poziomie odpowiedzi kandydatów (nikt tutaj nie potrafił wyjść z roli, narzuconej przez nudną i zachowawczą debatę).
To by świadczyło, że jakkolwiek nie ocenimy kandydatów na burmistrza, którzy wzięli udział w debacie, wszyscy oni mniej więcej proponują podobną Wschowę. I jest ona zachowawcza, nudna i mało odkrywcza.
To nie znaczy rzecz jasna, że to źle. W małym miasteczku, gdzieś na pograniczu, w ogonie województwa lubuskiego nie sposób spodziewać się fajerwerków. Być może o sile kandydatów nie świadczą oni sami, ale ich otoczenie. W tym upatrywałbym jakiejś nadziei.
Owszem, medialnie/wizerunkowo – część kandydatów pokazała się z dobrej strony, część nie dała rady. Jedni mówili z większym polotem, inni z mniejszym. Jedni byli bardziej przygotowani, inni mniej, jednych bardziej zżarł stres, innych mniej. Zapewne każdy z nich chciał wypaść jak najlepiej.
Debata rządzi się swoimi prawami. Niemniej pięcioro kandydatów reprezentowało pięć różnych środowisk, które 7 kwietnia pójdą i zagłosują na swoich faworytów. Zabrakło mi więc wizji Wschowy, która łączyłaby te wszystkie środowiska. Kandydatka i czterech kandydatów przemawiali do swoich elektoratów, jakby nic poza tymi środowiskami nie istniało. Na poziomie deklaracji wyglądało to rzecz jasna nieco inaczej, ale trudno wskazać kogoś w tym gronie, kto do tej pory wychodził poza swoje najbliższe otoczenie.
Wszyscy zagłosujemy 7 kwietnia na kogoś, komu zaufaliśmy, ale w ostatecznym rozrachunku, będziemy głosować na Wschowę. Dobrze by było, by lokalni politycy i polityczki mieli to na uwadze.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS