A A+ A++

Wielkopolska Izba Rolnicza policzyła, jaka jest opłacalność uprawy roślin rolniczych. Wnioski? Wiele rodzajów upraw przestało przynosić zyski. Co więcej, generują one potężne straty. W przypadku rzepaku rolnik może dopłacić do produkcji 600 zł na każdym hektarze, na kukurydzy strata wynosi około 4 tys. zł za hektar.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Tak źle nie było od lat 90.

Z badania GUS-u z czerwca ubiegłego roku wynika, że tylko 10 proc. badanych rolników uznaje, że bieżąca produkcja rolna jest opłacalna. Ponad 40 proc. twierdzi, że przestała się ona opłacać, reszta nie ma w tej sprawie zdecydowanej opinii. W porównaniu z podobną ankietą z końca 2022 r. odsetek osób, które uważają, że do upraw trzeba dopłacać wzrósł o 10 p.p. Odsetek badanych deklarujących “opłacalność” spadł natomiast o 5 p.p.

Polskie rolnictwo jest na dużym zakręcie. Porównuje to z latami 1991-92, gdy po upadku PGR-ów pola leżały odłogiem. Banki namawiały: weź kredyt, potem się zobaczy. Dzisiaj też żyjemy w podobnej niepewności, bez gwarancji, że w przyszłości rynek odbije – mówi Marcin Sobczuk.

Rolnik rzuca przykład – dotychczas ceny pszenicy rosły wraz z czasem, jaki upłynął od zbiorów. W tym roku, wskazuje, jest inaczej. Kontrakt na sprzedaż pan Marcin podpisał w styczniu po 800 zł za tonę. – Teraz po potrąceniach płacą mi po 670 zł. Gdy na rynku pojawiło się dużo luźnego zboża, firmy starają się ciąć ceny – tłumaczy.

Co się stało? Eksperci wskazują na kilka czynników. Po pierwsze w Polsce spadła produkcja zwierzęca, która “zdejmowała” nadwyżkę w produkcji zboża. Do tego rynek został zalany produkcją rolną z Ukrainy, która tylko w 2022 r. wyeksportowała do Polski 2,5 mln ton zboża. Dla porównania według danych GUS-u w 2021 r. Polska sprowadziła 65,3 tys. ton zbóż, a w 2020 r. – 18,2 tys. ton. W sierpniu ubiegłego roku ówczesny minister rolnictwa Robert Telus szacował, że w polskich magazynach zalega około 3,5-4 mln ton ziarna sprzed trwających żniw.

Analitycy wskazują jednak, że problemu nie da się rozwiązać blokując granice. W tak zwanym międzyczasie Rosja rzuciła do odbiorców unijnego ziarna ogromne ilości taniej pszenicy, odcinając nam praktycznie zagraniczne rynki zbytu.

W rozmowie z Tygodnikiem Rolniczym Mirosław Marciniak, niezależny analityk rynków rolnych, tłumaczył, że Arabia Saudyjska niemal całą pszenicę importuje dzisiaj z Rosji, a Algieria i Egipt – połowę. – To tylko pokazuje, że jeżeli zamkniemy granice z Ukrainą, nie wpłyniemy na ceny zbóż ani na giełdzie Matif w Paryżu, ani w Chicago – dodawał analityk.

Strata na pszenicy? 50 tys. zł

Ta mieszanka okazała się wybuchowa dla polskich rolników. – Pszenicę zamknąłem na niewielkim plusie. Podjąłem dobrą decyzję i sprzedawałem ją systematycznie, zamiast czekać na wzrost wartości. Gdybym trzymał ją do tej pory, byłbym na każdym hektarze 1000 zł do tyłu – mówi nam Krzysztof Panasiewicz, rolnik z Hrubieszowa.

Nie wszyscy mają jednak tyle szczęścia. Mateusz Żurawiński, rolnik z Puław, posiada 60 hektarów ziemi, na których ma uprawy roślinne. Zajmuje się również hodowlą zwierząt. Ta druga ratuje mu dzisiaj życie. – Gdybym sprzedał plony w tym momencie, byłbym pod kreską – tłumaczy Żurawiński.

I to niemało, dodaje rolnik. Dla uproszczenia podaje przykład, w którym obsiałby całe pole pszenicą. Kosztowałoby go to 330 tys. zł. W skupie dostałby za nią 700 zł za tonę. Zakładając, że plon 8 ton z hektara mógłby dostarczyć na rynek 400 ton, czyli zarobiłby 280 tys. zł. Brakuje 50 tys. zł, by wyjść na zero.

Sytuację ratują częściowo dopłaty unijne. Rolnicy korzystający z tzw. ekoschematów (przyznawanych za działania prośrodowiskowe, korzystne dla zwierząt i klimatu) dostają średnio 900 zł dopłaty do hektara. – Czyli cały rok pracowaliśmy i nie zarobiliśmy nic – podsumowuje nasz rozmówca.

Ale nie tylko typowe dla polskiego klimatu zboża przynoszą polskim rolnikom straty. Problemy mają także osoby, które zasiały kukurydzę. Brak zysku z jej uprawy rekompensuje Krzysztofowi Panasiewiczowi uprawa buraka cukrowego.

Dzięki niemu mam z czego dołożyć do innych upraw. Nie zasieje nim jednak wszystkiego, bo zakłady mają ograniczone możliwości przerobu, a sam burak cukrowy potrzebuje płodozmianu – opowiada rolnik.

Wszyscy nasi rozmówcy są zgodni: rolnictwo przypomina dzisiaj grę w totolotka. – Branża rolnicza jest pod względem nieprzewidywalności podobna do gry na giełdzie – twierdzi pan Krzysztof.

I od razu obrazuje swoją tezę przykładem: W przypadku rzepaku cykl produkcyjny – od zasiania do zbioru – trwa 11 miesięcy. Decyzję o zasianiu podejmujemy nie mając pojęcia, na jakie ceny możemy liczyć w skupie. Do tego dochodzą takie zmienne jak pogoda i rosnące koszty produkcji, opowiada rolnik.

Podobnie jest z innymi rodzajami zasiewów. Gdy rolnicy siali rzepak jego ceny oscylowały w granicach 1900 zł za tonę. Teraz w skupie można dostać 1600 zł za tonę. I pojawia się pytanie, czy z jednego hektara uda się zebrać 3 tony czy 4,5 tony. Odpowiedź może zadecydować o tym, czy rolnik będzie mógł mówić o jakimkolwiek zarobku.

Rolnicy zaciągają hamulec ręczny

Ta niepewność przekłada się na gotowość do inwestowania w gospodarstwa. – Tniemy koszty, gdzie tylko się da. Chcemy przetrwać. Jeżeli kryzys potrwa rok albo dwa – przeżyjemy. Ale na dłuższą metę tak się nie da – mówi Marcin Sobczuk.

Odpowiedzią nie okazują się nawet dopłaty bezpośrednie, które nasi rozmówcy solidarnie krytykują. W ubiegłym roku rząd zdecydował, że w zależności od regionu kraju i rodzaju upraw rolnicy dostaną do kilkuset złotych do prawie 2 tys. zł dopłaty do każdego hektara.

Efekty jednak rozczarowały. Mateusz Żurawiński mówi wprost: każda rządowa dopłata, to więcej szkody niż pożytku. – Rozregulowują rynek, bo przedsiębiorcy widzą, że dostajemy pieniądze, więc zbijają ceny w skupach. Poza tym w oczach mieszkańców miast stajemy się tymi, którzy coś dostają od państwa za darmo. Myślę że większość rolników wolałaby z tych rekompensat zrezygnować – komentuje pan Mateusz.

Marcin Sobczuk dodaje, że trudną sytuację branży najlepiej widać w rozmowach z dealerami maszyn rolniczych, którzy “odliczają czas do zamykania oddziałów”. –

Sprzedaż stanęła, rolnicy nie mają pewności, ile żywności wyprodukują, co sprzedadzą i za ile. Nikt nie chce inwestować w maszyny rolnicze – wskazuje prezes Zamojskiego Towarzystwa Rolniczego.

Czy warto więc dalej uprawiać ziemię, skoro do upraw trzeba dopłacać? – Nikt nie ma pewności, czy za rok, albo dwa, sytuacja się nie odwróci. A jeżeli pozostawimy ziemię odłogiem, to ona nie odda nam tego w kolejnych latach wyższym plonem – wskazuje rolnik.

Zdaniem Sobczuka przedłużający się kryzys może doprowadzić do restrukturyzacji gospodarstw. Ziemię orną mogą też wykupować podmioty niezainteresowane uprawami. – Trafi w ręce banków, które przejmą ją za długi rolników i inwestorów, liczących na wzrost wartości gruntów – prognozuje prezes ZTR.

Adam Sieńko, dziennikarz WP Finanse i money.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTrwają nabory do konkursów „Piękna Wieś Opolska” oraz „Opolskie Tradycje Dożynkowe”
Następny artykułPowiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Nysie poszukuje rodziny zastępczej dla dwójki rodzeństwa