A A+ A++
Przed premierą 21 stycznia 2020, 16:00

autor: Mateusz Araszkiewicz

Miłośnik starych peronów, podróżowania pociągami oraz górskich wycieczek. Płacze nad losem RTS-ów.

Spędziliśmy trzy godziny w skórze Doom Slayera broniąc Ziemi przed inwazją demonów. Czy nowy Doom nie jest zbyt podobny do poprzedniego? Czy nie za dużo tu platformówki i RPG? Znamy już odpowiedzi na część Waszych pytań.

Zapowiadana premiera gry: 20 marca 2020.

Artykuł powstał na bazie wersji PC.

Co nowego można napisać o Doomie? Jeżeli graliście w reboot serii z 2016 roku, wszystko już wiecie, prawda? To szybka strzelanka z klasycznymi rozwiązaniami, która ma jakąś tam fabułę, ale skoro ekspozycja nie interesuje nawet głównego bohatera, dlaczego miałaby interesować nas? Diabeł jednak (tak, tak, to oklepane powiedzonko, ale doskonale tutaj pasuje) tkwi w szczegółach i trzy godziny spędzone z najnowszą grą id Software pokazują, że nie wiemy jeszcze wszystkiego.

Ziemia ma przerąbane. Pierwszym, co zobaczymy w początkowych sekundach Dooma Eternal, jest nasz piękny, błękitny glob. Coś z nim jednak wydaje się być nie tak. A! Już wiem. Może chodzi o to, że wcale nie jest już taki błękitny. A może o to, że ma na sobie wypalony pentagram o rozmiarach kontynentu. Tak czy inaczej, Ziemia ma przerąbane. Inwazja demonów trwa w najlepsze i – jak możecie się domyślić – to na barkach Doom Slayera spoczywa zadanie, by odesłać je prosto na bluźniercze łono Belzebuba albo innego piekielnego menadżera wyższego szczebla z kiepskim nastawieniem.

I choć nowy Doom traktuje fabułę w podobny sposób jak poprzednia część, widać, że twórcy postanowili nieco rozbudować historię świata, a także zakonu, do którego należy bohater. Więcej zdradzać jednak nie będę, bo i po co. Ważne, że tak jak ostatnio fabuła Dooma Eternal nie traktuje siebie śmiertelnie poważnie i tak jak w „jedynce” od razu trafiamy w środek akcji. O dziwo, opowieść śledziłem przez te trzy godziny z większym zaciekawieniem niż wtedy, gdy grałem w pierwszą część. Jest przeurocza w swojej głupkowatości i pełna mrugnięć okiem do odbiorcy. Choć może odczucie to wynika z faktu, że łasy jestem na historie typu „inwazja z piekieł”. Jeśli jednak boicie się, że fabuła w jakimkolwiek stopniu przesłoni mięcho Dooma, czyli gameplay, możecie odetchnąć z ulgą. Rozgrywka ciągle jest tutaj główną atrakcją. A także rozgrywka w rozgrywce.

BETHESDA ROBI TO DOBRZE

Wydaje się, że Bethesda potrafi wyciągnąć wnioski ze swoich potknięć. Marketing Dooma z 2016 roku stawiał na taki sobie tryb multiplayer, a nie na główną atrakcję, czyli świetny tryb dla pojedynczego gracza. Żadne media nie dostały również kopii gry przed premierą. To nie wróżyło dobrze i pozycja ta początkowo nie sprzedawała się najlepiej, bo tak naprawdę nie wiadomo było, czego się po niej spodziewać. Tym razem jest na odwrót. Twórcy promują kampanię solową, a przebudowany multiplayer ma być jedynie przyjemnym do niej dodatkiem.

Co za dużo to na zdrowie

Gdybyście spojrzeli zza ramienia komuś, kto właśnie gra w Dooma Eternal, stwierdzilibyście, że niewiele się zmieniło. To w końcu to samo, co otrzymaliśmy ostatnio – stawianie oporu piekielnym najeźdźcom w sposób najbardziej brutalny z możliwych. Wracają znane typy broni, znane maszkary i zabójstwa chwały, które pozwalają uzupełnić nadwątlone życie. Z jednej strony – super! W moim odczuciu Doom z 2016 roku był świetną strzelanką. Szybką, bezpardonową, z rewelacyjnym modelem strzelania. Z drugiej strony – bleh. To samo podane dwa razy zaczyna zalatywać odgrzewanym kotletem. I może rzeczywiście jest to kotlet, ale na pewno nie ten sam, a w dodatku ma zupełnie nową panierkę. Przez trzy godziny rozgrywki gra co chwilę serwowała nowy element układanki, z której wyłaniał się bardzo miły dla oka obrazek.

Pierwszy Doom stawiał na agresję. Brakuje ci życia? Rozwal potwora, a wypadną z niego apteczki. Brakuje amunicji? Proszę bardzo – oto piła łańcuchowa. Jak użyjesz jej na piekielnym ścierwie, wytryśnie z niego fontanna cennych nabojów. Te dwa elementy wracają w drugiej części, ale twórcy dorzucili jeszcze trzeci – naramienny miotacz ognia. Podpalamy przeciwników w zasięgu, a ci powoli zaczynają pozbywać się części pancerza. Zabicie takiego gorejącego potwora sprawia, że zrzuca on jeszcze więcej twardej powłoki do zebrania. Tym samym walka oferuje wszystko, co jest potrzebne. Jasne, po arenach ciągle walają się dodatkowe apteczki, amunicja oraz pancerz, ale zręczny gracz nie będzie ich potrzebować. Wszystko znajdzie w bryzgających trzewiach piekielnego pomiotu.

Odniosłem również wrażenie, że Doom Eternal jest nieco trudniejszy od poprzedniej części. Grałem na przedostatnim poziomie trudności i przez dużą część czasu balansowałem podczas starć na granicy życia i śmierci. Na szczęście każdy potrzebny surowiec miałem na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło, że byłem bardziej agresywny.

Doom Eternal - trzy wspaniałe godziny w piekle - ilustracja #2

Ten element sprawia, że Doom Eternal jeszcze bardziej stawia na szybkie i bezwzględne działania gracza. Jednocześnie wymaga to również chwili refleksji nad tym, co w danej chwili okaże się najbardziej przydatne. Po użyciu piły łańcuchowej albo miotacza ognia trzeba nieco poczekać, aż paliwo się zregeneruje. Jedynie zabójstwa chwały nie potrzebują czasu na regenerację, ale żeby takiego dokonać, trzeba przecież gonić po arenie od jednego potwora do drugiego.

Arenowy układ starć w nowej wersji Dooma się nie zmienił. Ponownie mapy to połączone korytarzami areny, na których tłuczemy piekielne zastępy. Jednak i tutaj dostajemy coś nowego. Po pierwsze, występuje na nich więcej „przeszkadzajek”, jak na przykład ściany plujące kulami ognia, wyładowania elektryczne oraz szczególnie wredna lepka maź na powierzchni sprawiająca, że bohater porusza się wolniej. Żeby jednak zrekompensować zgrzytanie zębów spowodowane taplaniem się w brei, twórcy oddali do naszej dyspozycji kilka narzędzi, które dają przewagę nad paskudami, z jakimi walczymy.

Areny są teraz wyposażone we wspomagacze mobilności Doom Slayera. Wyrzutnie, które szybko wystrzelają go w górę albo do przodu, teleporty, które przenoszą go na drugi koniec areny, wprost na tyły wroga. Mało tego, Doom Slayer sam z siebie jest bardziej mobilny. Praktycznie na samym początku zyskuje możliwość zrywu (dash), z którego może skorzystać dwa razy pod rząd. Potem trzeba odczekać kilka sekund, żeby ponownie użyć tej umiejętności. Mało? A proszę bardzo. Bohater może również czepiać się ścian w specjalnych miejscach. Choć akurat ta nowa zdolność zazwyczaj nie przydaje się w walce. Wprowadzono ją, bo znacznie więcej jest tutaj elementów platformowych.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDubaj – Królestwo Selfie oferuje pomysły na zdjęcia
Następny artykułTrio Con Brio występują już od 50. lat