Tomasz Skwara ma 43 lata i wiele spełnionych marzeń. W szkole jest prymusem, wygrywa szkolne olimpiady przedmiotowe, by potem bez egzaminów iść do liceum. To tam poznaje swoją przyszłą żonę. Razem jadą na studia do Krakowa, a potem dalej do Manchesteru. Tu przychodzą na świat ich dzieci. Tu kończy kolejne studia – IT, by po roku fizycznej harówki w magazynie zacząć pracować w zawodzie.
Jego życie wydaje się szczęśliwe. Ale pojawiają się te przebłyski, które mącą pozorną sielankę. Najpierw niepokój. Niepokój zamienia się w lęk, a lęk rośnie. – Ojciec opuścił nas – mamę, mnie i brata – gdy miałem sześć lat. Wyjechał za chlebem do USA. Cudem udało mu się zdobyć wizę. Gdy jeszcze mieszkał z nami, nie był wzorowym rodzicem, mężem nie był nawet poprawnym. Miłość wyrażał siłą i częstością zadawanych ciosów. Pierwszy flashback? Mama leży w przedpokoju mieszkania i krzyczy: “Zabij mnie, zabij! Wtedy już będę miała święty spokój” – wspomina Tomasz.
– Kolejny przebłysk. Jestem na wyciecze z zakładu pracy mamy, jem placki ziemniaczane i nagle słyszę: “Weź to w ręce jak prawdziwy chłop”. Teraz z perspektywy ojca powiedziałbym: “Spierdalaj”, ale wtedy nie było obok mnie dorosłego, który mógł zareagować – mówi.
Po 10 latach od zniknięcia ojca ktoś puka do drzwi rodzinnego domu 16-letniego Tomasza: “Cześć, to wasz tata!”. – Przyjechał na chwilę, właściwie tylko po paszport mojego brata, bo gdy jedno dziecko jest u jednego rodzica, a drugie u drugiego, to nie trzeba płacić alimentów – mówi z przekąsem. Ojciec w USA poznał drugą żonę. Tomasz jej nie spotkał, z ojcem utrzymuje bardzo sporadyczne kontakty.
– I te migawki ujawniają się we współpracy z ludźmi, zwłaszcza z mężczyznami. Brak wzorca mężczyzny, emocjonalny dystans matki i jej zachowania powtarzane przez kilkanaście lat nie pozwalały zbudować mi poczucia własnej wartości. Nie przejechał mnie samochód, nie byłem wykorzystywany seksualnie, ale te małe codzienne traumy stały się moim DNA, wielką traumą, którą ciężko przezwyciężyć – zauważa.
Na dole już byłem
Rafał Pala ma 34 lata i właśnie zaczyna nowe życie. Po latach depresji tłumionej alkoholem i trzech pobytach w szpitalach, w tym dwóch psychiatrycznych, jest zdeterminowany, by utrzymać się na powierzchni. Bo tam na dole już był. Nie chce powtórki. Nie chce znowu zawieść przyjaciela Krzyśka, który zawiózł go – zapitego i wycieńczonego – na SOR. Najprawdopodobniej uratował mu wtedy życie. I choć z udawanym lekceważeniem słuchał słów lekarza, gdy ten, nie patyczkując się z nim, powiedział: “Jest pan alkoholikiem”, ze szpitala wyszedł z jasnym postanowieniem. Poszedł do sklepu, kupił ostatnią butelkę piwa, wypił duszkiem i powiedział do siebie: “Ani kropli więcej”. Od tego czasu dotrzymuje danego sobie słowa, od 7 września 2022 roku pozostaje w trzeźwości. Choć czasem męczą go alkoholowe koszmary. Śni mu się wtedy, że znowu się upija i po obudzeniu przez dłuższą chwilą musi się zastanowić, czy to się wydarzyło naprawdę. A gdy dociera do niego, że to był tylko sen, oddycha z ulgą. “Nie złamałem się” – mówi do siebie w duchu.
Rafał mieszka w Kielcach, tam też dziewięć lat temu skończył logistykę, ale pracy w zawodzie dostać nie mógł. Zatrudnił się w szpitalnej pralni. – Pracowały tam dwie kobiety i dwóch mężczyzn, w tym ja. Ciągle słyszałem, że coś robię nie tak. Niedoprane prześcieradła? Źle wymaglowana pościel? Dziura w ręczniku? Wszystko moja wina. Do tego nie służyły mi godziny pracy. Zaczynaliśmy pracę o 6 rano, kończyliśmy o 14. Wracałem do domu, coś jadłem i szedłem spać, budziłem się pod wieczór, a potem nie spałem całą noc i szedłem do pralni. I tak funkcjonowałem w tygodniu, a w weekendy odreagowywałem. Zacząłem pić. Sam. Od poniedziałku do piątku jeszcze się hamowałem, w soboty i niedziele płynąłem – wspomina.
Po pół roku pracy w tym toksycznym miejscu wstał rano i powiedział, że już tam nie pójdzie. – Poszedłem za to do psychiatry, a ten stwierdził, że mam depresję. Dostałem zwolnienie lekarskie i skierowanie na dzienny oddział psychiatryczny – opowiada.
Na zwolnieniu lekarskim był przez rok, kolejne sześć miesięcy spędził na świadczeniu rehabilitacyjnym. Po latach stwierdza, że to wtedy zaczął się przestać hamować. Gdy miał pracę, znieczulał się tylko w weekendy, po jej utracie pił na umór od poniedziałku do poniedziałku.
– Lekarz, usłyszawszy, że pacjent ma kontakt z alkoholem, powinien zacząć od wyeliminowania tej niezwykle silnej psychoaktywnej substancji, która jest nieskuteczna do radzenia sobie z obniżkami nastroju – ocenia Robert Rutkowski. Jego zdaniem decyzja o skierowaniu pacjenta na oddział dzienny leczenia depresji była błędna.
– Łaskotanie etanolem powoduje wyrzut serotoninowy, który trwa maksymalnie dwie godziny. Trwający przez chwilę stan poprawy nastroju, niestety kończy się w krótkim czasie i później następuje odwrotna reakcja. To jest tak, jakbyśmy na palące się ognisko wylali kanister benzyny. Ogień na chwilę rozbłyska ze zdwojoną albo dziesięciokrotną mocą, ale szybko gaśnie. I tak samo jest z alkoholem. Alkohol jest najsilniejszą na ziemi substancją depresjogenną – tłumaczy.
“Radź sobie sam”
Tomek po raz pierwszy trafił do psychiatry w 2010 roku. Dostał leki przeciwdepresyjne, przyjmował je przez rok. Dwa lata później skończył studia, obronił dyplom, rozpoczął nową pracę. I znowu nastąpiło przeciążenie. – Ktoś powie, że udało mi się. Osiągnąłem sukces. Koniec pracy w magazynie. A to był pierwszy zapalnik. W nowej pracy dostałem komputer, biurko i usłyszałem: “Radź sobie sam”. Z tego stresu się rozłożyłem, bo nie miałem znikąd pomocy. Nie rozumiałem tego, co się ze mną dzieje. Pomyślałem, że mam rodzinę, żonę, dzieci, mam z czego płacić kredyt hipoteczny i inne rachunki, więc dlaczego nie cieszę się z tego, co mam. Zacząłem znowu łykać leki – wspomina.
Z początkiem ubiegłego roku jego życie rozpadło się jak domek z kart. – Moja żona Ula po 20 latach małżeństwa stwierdziła, że odchodzi. Była fundamentem mojego życia. Codziennie rano budzę się z ogromnym lękiem i nie jestem w stanie wstać. Poprosiłem mojego angielskiego psychiatrę o zmianę leków, nie reagował. A ja budziłem się o 4 rano, nie mogłem zasnąć, pociłem się w nocy – relacjonuje.
W pewnym momencie Tomasz zwątpił w angielski system leczenia i postanowił skorzystać z pomocy psychiatry w Polsce. Otrzymał wtedy wprawdzie skuteczną pomoc, zmieniono mu leki, raz udało mu się nawet przespać 9 godzin, ale był przerażony lekomanią, którą mu zaserwowano. Antydepresanty na dzień, do tego stabilizator nastroju, potem kolejna pigułka, żeby zasnąć. W końcu postanowił pozostać przy jednym leku i skupić się na terapii.
Depresja jak na dłoni
Rafał w styczniu 2021 roku założył działalność gospodarczą, zaczął handlować płytami winylowymi. Miał kontakt z kolekcjonerami z Japonii, Australii, krajów UE. Na początku dobrze na tym zarabiał, ale wszystko szło “na przelew”. – Kilka razy popłynąłem, po pijaku podjąłem kilka złych decyzji i narobiłem długów na 80 tys. zł. Nabrałem mnóstwo chwilówek i co wziąłem, to przepiłem – wspomina.
– W pewnym momencie przestałem się kontrolować, straciłem poczucie wstydu. Właściciel mieszkania, które wynajmowałem, kazał mi się z niego wyprowadzić. Zostawiłem je w fatalnym stanie, zamieniłem w melinę – opowiada. To właśnie wtedy przyjaciel, którego poznał kilka lat wcześniej podczas terapii na dziennym oddziale psychiatrycznym, zawiózł go do szpitala. Do Rafała zaczęła docierać niewygodna prawda, zaczął odczuwać poczucie winy, że zawiódł rodziców i bliskich. Było mu wstyd, że popadł w długi i doprowadził się do takiego stanu.
Przestał wprawdzie pić, ale wcale nie poczuł się lepiej. – Uświadomiłem sobie, że odstawiłem alkohol, ale wciąż tkwiłem w depresji. Nie wychodziłem z domu, zasypiałem w ubraniu, wstawałem o 17. Nie nadawałem się do niczego. Po półrocznej abstynencji trafiłem na terapię do szpitala Familia w Gliwicach. I wtedy zrozumiałem, że wprawdzie nie piję alkoholu, ale nie jestem trzeźwy, tylko trzymam abstynencję, a to jest różnica. I dalej tkwię w schematach alkoholowych – mówi mój rozmówca.
Zanim trafił do Gliwic, całymi dniami leżał przygnieciony poczuciem winy, nękały go myśli samobójcze. Terapia pozwoliła mu poznać mechanizmy radzenia sobie z nałogiem i poczuciem winy, które wciąż go dręczy. – Zawiodłem bliskich, byłem manipulatorem i kłamcą. Nie dziwię się, że część ludzi odwróciła się ode mnie – przyznaje.
– Tkwiłem w marazmie, ale kiedy trafiłem na terapię, spotkałem ludzi z podobnymi problemami, którzy też stracili bliskich i jakoś się podnoszą. Zobaczyłem, że można. Myślę, że obecność innych osób zmagających się z podobnymi problemami mi pomogła – podkreśla.
W ośrodku panował rygor. Dyskutujesz z terapeutami? Nazwałeś kogoś pedałem? Nie wykonujesz poleceń? Wylatujesz. – Stanowiliśmy 40-osobową zamkniętą społeczność. Każdy dzień zaczynaliśmy od grupowej sesji, podczas której dzieliliśmy się informacjami zwrotnymi, zarówno pozytywnymi, jak i negatywnymi. Każdy z nas miał również obowiązki, np. sami sprzątaliśmy. Obowiązywała oczywiście abstynencja, papierosa można było zapalić co godzinę. Czasem nie było nawet czasu, żeby wypić kawę – relacjonuje kielczanin.
Rafał wyszedł stamtąd wzmocniony, depresja ustąpiła. – Podczas terapii grupowej szybko zacząłem mówić o tym, co mnie gniecie. Zaufałem terapii, dlatego odniosła taki skutek – przyznaje. – Ale był wśród nas młody chłopak, który nie zabierał głosu podczas sesji, nie odzywał się. Musiał opuścić placówkę, ponieważ był zbyt bierny – wspomina.
Po 10-tygodniowej terapii Rafał postanowił iść za ciosem. Na osiem tygodni trafił do szpitala psychiatrycznego na oddział leczenia nerwic i zaburzeń afektywnych. Jest zdeterminowany, aby walczyć o siebie. – Mam dla kogo żyć, wspierają mnie rodzice, brat, znajomi. Przyjaciel, który zawiózł mnie wtedy do szpitala, dał mi pracę w swojej firmie. Bardzo mnie to cieszy, bo brakuje mi zajęcia. Poza tym zapisałem się do AA. Wciąż jestem trzeźwy – mówi z dumą.
Dziś już wiem
Tomek, prymus, który po studiach w Krakowie, zamieszkał w Manchesterze, dziś wie, że jego skłonności depresyjne nie wzięły się znikąd. – Genetyczne uwarunkowanie, brak ojca, mało miłości w rodzinnym domu i szantaże emocjonalne mojej mamy, którym byłem poddawany przez 18 lat. Te małe codziennie utwardzane traumy stały się moim DNA. To, co w dzieciństwie było moim mechanizmem obronnym, czyli m.in. unikanie i wycofywanie się, w dorosłości stało się klątwą. Teraz jestem dorosły i mogę reagować bardziej świadomie – zauważa.
Wydaje się, że wreszcie też trafił do terapeutki, która wskaże mu drogę do zdrowienia. – Miałem wrażenie, że czyta ze mnie jak z książki i dokładnie wie, co się ze mną dzieje. Powiedziała mi, żeby współczuć małemu Tomkowi, temu sześciolatkowi, który jadł placki jak baba. Usłyszałem od niej: “Wróć do dzieciństwa”. Wracam więc do Krasnegostawu, stoję na klifie i widzę na dole małego chłopczyka – małego Tomka, który do mnie macha i mnie woła – mówi informatyk.
Dlaczego mężczyźni nie chcą żyć?
Według Światowej Organizacji Zdrowia depresja jest czwartą najpoważniejszą chorobą na świecie i jedną z głównych przyczyn samobójstw. Na świecie cierpi na nią aż 350 mln osób, a w Polsce 4 mln.
Co ważne, depresja kobiet i mężczyzn objawia się w inny sposób. – Narzędzia używane do autodestrukcji są trochę inne. Mężczyźni częściej niż kobiety decydują się na ostateczny krok. Na jedną kobietę, która odbiera sobie życie, przypada niemal pięciu mężczyzn – mówi Robert Rutkowski.
Z danych policji wynika, że w Polsce w ciągu ostatnich sześciu lat liczba samobójstw wśród mężczyzn utrzymuje się na poziomie 4,2-4,5 tys. rocznie (przy mniej więcej 700-850 wśród kobiet). – To znaczy, że więcej osób rocznie popełnia samobójstwa niż ginie w wypadkach samochodowych – zauważa Robert Rutkowski.
– Kobiety są słabsze fizycznie, ale psychicznie są silniejsze od mężczyzn i dużo lepiej radzą sobie w sytuacjach kryzysowych. Są mniej skłonne do konfliktowania się, a zatem doświadczają mniej sytuacji sprzyjających podwyższeniu poziomu kortyzolu w organizmie. To ten czynnik jest odpowiedzialny za napięcie w organizmie, co najchętniej rozładowuje się właśnie etanolem. Mężczyźni w swoim testosteronowym rozpędzeniu, nadaktywności i często nerwowości szybciej pakują się w nałogi, częściej targają się na życie i niestety napędzają statystyki – wyjaśnia terapeuta.
Zdaniem autora książki “Toksyczna matka” kobiety ratuje odpowiedzialność za dzieci i bliskich czy konieczność sprostania obowiązkom domowym, do których panowie się nie garną, uważając, że jest to obowiązek ich matek, żon czy partnerek. W jego ocenie twardy i nieugięty mężczyzna to już pieśń przeszłości. – Tak było w latach 90. Teraz to są nieporadne osobniki, które potykają się o własne sznurówki i nie potrafią rozwiązać najdrobniejszych problemów – nie przebiera w słowach Rutkowski.
Co zrobić, gdy mąż, ojciec lub partner mówią, że nie chcą żyć? Psychoterapeuta ostrzega, że jeśli mężczyzna mówi, że chce skończyć ze swoim życiem, to nie jest to tylko próba zwrócenia na siebie uwagi. – On rzeczywiście może to zrobić. W takich sytuacjach przestrzegam procedury, która jest bardzo prosta i polecam ją każdemu. Naszym zadaniem nie jest ustalanie, czy komunikat: “Zabiję się!” jest ekspresją, mistyfikacją czy konfabulacją. Zawsze zakładamy, że taka osoba chce podjąć ostateczny krok. Dzwonimy na 112 i w pierwszym zdaniu podkreślamy, że istnieje zagrożenie życia i duże prawdopodobieństwo popełnienia samobójstwa. Dyspozytor nie może takich słów zbagatelizować i spuścić nas po brzytwie – przedstawia schemat działania.
Wskazuje, że mogą się pojawić sytuacje, gdy ktoś chce manipulować swoimi bliskimi i mówi: “Jak mi to zrobisz, to ja się zabiję”. – To jest szczególnie podły zabieg słabych jednostek, bardzo często narcystycznych. Jeśli sądzimy, że ktoś nie ma czystych intencji, najlepiej powiedzieć: “Jeżeli powtórzysz, że chcesz to zrobić, to natychmiast zadzwonię policję i na pogotowie” – radzi ekspert.
>> Jeśli przeżywasz trudności i myślisz o odebraniu sobie życia lub chcesz pomóc osobie zagrożonej samobójstwem, pamiętaj, że możesz skorzystać z bezpłatnych numerów pomocowych:
Centrum Wsparcia dla osób dorosłych w kryzysie psychicznym: 800-70-2222
Telefon zaufania dla Dzieci i Młodzieży: 116 111
Telefon wsparcia emocjonalnego dla dorosłych: 116 123
Pod tym linkiem znajdziesz więcej informacji, jak pomóc sobie lub innym, oraz kontakty do organizacji pomagających osobom w kryzysie i ich bliskim.
Jeśli w związku z myślami samobójczymi lub próbą samobójczą występuje zagrożenie życia, w celu natychmiastowej interwencji kryzysowej, zadzwoń na policję pod numer 112 lub udaj się na oddział pogotowia do miejscowego szpitala psychiatrycznego. <<
Posłuchaj:
To nie wszystko, co mamy dla Ciebie w TOK FM Premium. Spróbuj, posłuchaj i skorzystaj z oferty “taniej na zawsze”. Wejdź tutaj, by znaleźć szczegóły >>
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS