Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski spoczął 18 stycznia na cmentarzu parafialnym w Rudawie. Środowej mszy św. żałobnej, w pierwszy dzień dwudniowych uroczystości pogrzebowych w Radwanowicach, z udziałem rzeszy wiernych, przewodniczył bp Roman Pindel.
Pasterz bielsko-żywiecki ze zmarłym prezesem Fundacji im. Brata Alberta znali się bardzo długo. Wspólnie 22 maja 1983 roku, wśród 43 kleryków seminarium duchownego w Krakowie, przyjęli święcenia kapłańskie.
Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski zmarł 9 stycznia po ciężkiej chorobie w szpitalu w Chrzanowie. Miał 67 lat.
Robert Karp z diecezjalnej kurii rozmawiał z biskupem o ks. Tadeuszu Isakowiczu-Zaleskim. – Dla mnie ciekawe jest to, że ks. Tadeusz sprawiał wrażenie człowieka nieco oschłego, zasadniczego, a był tak ciepło postrzegany przez wychowanków. Więc to jego dzieło, jak je postrzegam z zewnątrz, to taka tajemnica – zauważył Robert Karp, licząc, że biskup rozświetli tę tajemnicę.
Robert Karp: Kiedy biskup poznał ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego?
Bp Roman Pindel: Poznałem go w 1977, gdy rozpoczynałem I rok w Krakowskim Seminarium Duchownym. Byłem świeżo po maturze, on, choć też na naszym I roku, miał faktycznie już za sobą wstąpienie do seminarium w 1975 oraz wymuszone dwa lata służby wojskowej w Brzegu, w jednostce stworzonej dla kleryków z różnych seminariów duchownych. Pobyt w wojsku przedłużono mu o kilka miesięcy, o czas, który spędził w więzieniu wojskowym. Nieraz podważał autorytet oficerów prowadzących zajęcia. Kiedy indziej zadawał niewygodne pytania, innym razem uzupełniał wiedzę oficera politycznego o tematy pomijane na lekcjach historii czy próbował korygować przedstawienie niektórych wydarzeń historycznych.
Jak wspomina biskup ks. Tadeusza z czasów seminaryjnych? Czy starszy kolega rocznikowy imponował doświadczeniem życiowym i nietuzinkową, rozległą wiedzą historyczną?
Na Tadeusza patrzyłem wtedy z szacunkiem i podziwem, nie tylko dlatego, że był starszy, ale także z powodu odwagi i pogodnego znoszenia przeciwności życiowych czy ewidentnych prześladowań. Opowiadał o tym także w ważnym dniu, gdy jesienią 1977 roku do naszego budynku miał przyjść po raz pierwszy kard. Karol Wojtyła. Wtedy Tadziu zaskoczył mnie bardzo pogłębioną wiedzą historyczną i w takich obszarach, które znałem tylko ze słyszenia od dziadków czy rodziców. Zapamiętałem też, że przedstawiał ważne wydarzenia z dziejów Polski z taką wrodzoną przekorą, której towarzyszył lekki uśmiech.
Czy opowieści ks. Tadeusza o mało znanej wówczas historii różnych grup etnicznych były dla biskupa dużym zaskoczeniem?
Pamiętam, że szczególnie bliskie były mu tereny dzisiejszej Ukrainy, rodzinne strony jego ojca i Monasterzyska, o których słyszałem po raz pierwszy. Mogłem się wykazać tylko niewielką wiedzą, choć w naszym domu rodzinnym była pięknie wydana książka w 1928, która opisywała walki Polaków o odzyskanie niepodległości, zwłaszcza na obszarze dzisiejszej Ukrainy, Litwy i Białorusi. Stąd wiedziałem trochę o Ormianach, Hucułach czy Bojkach. On jednak opowiadał o tamtych stronach z szeroką znajomością tematu i uśmiechem człowieka doświadczonego przez życie, a równocześnie chłopca, który lubi i pożartować, i zaczepić przekornie.
Po odbyciu służby wojskowej ks. Tadeusz musiał mieć spore zaległości w nauce. W jaki sposób sobie z nimi poradził?
Faktycznie, gdy niemal cały nasz rocznik poznawał zagadnienia filozoficzne i szykował się do pierwszych egzaminów, ci, którzy – jak Tadeusz – wrócili po odbyciu służby wojskowej, musieli wpierw zdawać przedmioty z I roku, których nie udało im się zaliczyć w czasie wojska, ale także podchodzić do egzaminów z II roku. Dlatego też, po zakończeniu z nami I roku mogli przejść od razu na III. Tadziu, oczywiście, radził sobie świetnie, zwłaszcza że łatwo przychodziło mu to wszystko, co wiązało się z historią, a tego na I roku było sporo. Wciąż czytał i już myślał o pisaniu pracy z Historii Kościoła. Faktycznie, magisterium pisał u wykładowcy zainteresowanego Kościołami wschodnimi, u ks. prof. Bolesława Kumora.
Jak ks. Tadeusz włączył się w działalność opozycyjną w okresie Solidarności?
Gdy dołączył do starszego o rok od nas rocznika, a więc od jesieni 1978 roku, pojawiły się nowe okazje spotkań i działań. Był to moment wyboru kardynała Wojtyły na papieża, 16 października 1978 r., oraz czas euforii z tego powodu. Gdy przyszła wiosna, studenci teologii byli zaprzęgani do różnych prac i przygotowań do pierwszej podróży Jana Pawła II do Krakowa. Już wtedy, a zwłaszcza później w seminarium pojawiła się literatura drugiego obiegu. Tadziu należał do tych, którzy mieli kontakty z wydawnictwami podziemnymi. Przynosili oni i rozprowadzali książki, nowe pisma. Sam także publikował, zwłaszcza w podziemnym Krzyżu Nowohuckim.
Pamięta biskup konkretne tytuły z tamtych wydawnictw podziemnych?
Chyba od Tadzia mogłem mieć niektóre z ówczesnych bestsellerów, takich jak: „Rok 1984”, Orwella, „Archipelag Gułag” Sołżenicyna czy „Zniewolony umysł” Miłosza. Później, gdy zamieszkałem w Domu Księży Profesorów i Emerytów, ks. prof. Józef Tischner wspominał, że miał „spacyfikować” ks. Zaleskiego z powodu jego zaangażowania. Wtedy profesor rozłożył nagle ręce i powiedział krótko: „Ale nie było szans”. Już po święceniach dowiadywaliśmy się o napaści „nieznanych sprawców” na niego i o odmowie paszportu, gdy starał się o przyjęcie na studia za granicą.
Jak to się ostatecznie stało, że święcenia kapłańskie przyjęliście w tym samym dniu w 1983 r.?
Tadeusz znalazł się na naszym roku po raz drugi, gdy byliśmy już diakonami, a on miał dołączyć do nas, by z nami przyjąć święcenia prezbiteratu. Miał dłuższe przygotowanie, które zaowocowało nowymi doświadczeniami z parafii praktyk. Uczył się życia zwłaszcza z trudnych doświadczeń. Wtedy już było widać jego poszukiwanie jakiejś własnej drogi. Tadziu przyjmował święcenia w katedrze na Wawelu z naszym rocznikiem 22 maja 1983 roku.
Jakie miejsce w życiu ks. Tadeusza zajmowały Radwanowice? Jak wyglądały początki Fundacji św. Brata Alberta?
Kilka lat późnej, gdy już zaczynałem pracę na uczelni, Tadeusz zamieszkał w małych Radwanowicach w zniszczonym dworku p. Zofii Tetelowskiej. Gdy pojechałem tam, z zainteresowaniem pierwszy raz oglądałem ściany malowane jeszcze przed II wojną światową, obrazy, jakich wcześniej nie widziałem, poniszczone tynki i popękane mury budowli. Wraz z dość sporym polem była to baza materialna powstającej Fundacji, której patronował św. Brat Albert. Nic nie zapowiadało tego, co widnieje obecnie wokół odnowionego dworku i dziś przypomina amerykański camp. Nic nie zapowiadało, że będzie tu nie tylko początek, ale że właśnie stąd rozejdą się drogi do różnych miejsc Polski, by mogły powstać kolejne placówki, czy to w formie warsztatów terapii zajęciowej, świetlic czy domów stałego pobytu dla niepełnosprawnych.
Na czym polegał fenomen Radwanowic?
Wyglądało na to, że Tadziu, jako człowiek bardzo niezależny i wykraczający poza schematy kościelne, wreszcie znalazł swoje miejsce. Radwanowice dały mu wolność i swobodę działania, ale też poczucie odpowiedzialności wobec kard. Franciszka Macharskiego, który mu zaufał i z którym łączyła go jakaś bardzo osobista relacja. To miejsce stwarzało możliwość wykorzystania niezwykłej energii, zmysłu tworzenia i rozwoju, które były w Tadeuszu od zawsze. On potrafił to wszystko ogarnąć, zdobyć środki, pozyskać przyjaciół i sponsorów.
Jakie główne problemy zauważał ks. Tadeusz, jeśli chodzi o sytuację osób z niepełnoprawnościami w tamtym czasie?
Chyba przynajmniej ze dwa razy mówił o ograniczeniach, jakie dostrzegał, gdy wcześniej angażował się jako młody ksiądz we wspólnotach osób z niepełnosprawnościami i ich bliskich, jakie rozwijały się wówczas także w Krakowie i gromadziły przy różnych parafiach. Widział, jak dzieci dorastają w grupach „Wiara i światło”, żyją coraz dłużej, a ich rodzice, szczęśliwi z tego powodu, że mają duże oparcie w tej duchowości, w pewnym momencie zaczynały myśleć z coraz większym niepokojem o tym, co będzie dalej. Fundacja św. Brata Alberta, przez swoją optymalną na koniec lat 80. strukturę, mogła pomóc w różny sposób i znajdowała na wszystko pieniądze.
W jaki sposób ormiańskie korzenie i rodzinne pochodzenie ks. Tadeusza wpływały na jego postawę i zaangażowanie w pomoc innym?
Tadeusz był potomkiem tych Ormian, którzy opanowali handel na rubieżach wschodnich i południowych już I Rzeczpospolitej. Do dziś w Kamieńcu Podolskim jeden z trzech rynków miasta nosi nazwę „Ormiański”. Wokół niego mieszkali ci, którzy wywodzili się z Armenii, a potrafili się znaleźć i utrzymać swoje rodziny zarówno na terenach muzułmańskich, jak i chrześcijańskich. Dlatego Tadeusz potrafił wszystko załatwić dla swoich podopiecznych. Do dziś pamiętam słowa mojej mamy, która podziwiała jego bliskość i bezpośredniość wobec niepełnosprawnych. Mówiła do mnie z zachwytem: „Popatrz, jak im dobrze. Jak on się stara, żeby niczego im nie zabrakło! A jak oni wszyscy się tu dobrze czują i jak oni pięknie i szczerze się modlą”.
Na terenie diecezji bielsko-żywieckiej działa filia Fundacji Brata Alberta. Jak doszło do tej współpracy?
Cieszę się, że także w naszej diecezji jest filia Fundacji Brata Alberta obok kościoła w Jawiszowicach, z warsztatami i świetlicą. Gdy kiedyś z parafii odeszły siostry, pozostał dom, który wymagał poważnego remontu i rozbudowy. Ówczesny proboszcz ks. dr Henryk Zątek, w czasach seminaryjnych miłośnik literatury podziemnej i patriotycznej, zaprosił bardzo bliskiego mu ks. Tadeusza, by przejął ten budynek. Wbrew sceptycyzmowi niektórych, okazało się szybko, że w okolicy nie brakuje rodzin, które chętne skorzystają z pomocy Fundacji, która zorganizuje przywóz z okolicy osób z niepełnosprawnościami do warsztatów terapii. Także dla Jawiszowic i okolicy Fundacja św. Brata Alberta i jej filia okazała się bardzo potrzebna.
Źródło: Kuria Diecezji Bielsko-Żywieckiej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS