A A+ A++

Na początku stycznia tego roku na wieczną służbę odszedł Zygmunt Kowalski, członek AK, który w ramach jej 4 kampanii 27 dywizji w 1943 roku brał udział w obronie polskiej ludności Przybraża przed bandami UPA (dowódcą samoobrony był Henryk Cybulski). W Prudniku Zygmunt Kowalski znany był ze swojego zaangażowania w funkcjonowanie organizacji byłych żołnierzy zawodowych. Stał jako prezes na czele Związku Kombatantów i Byłych Więźniów Politycznych. Dziś przypominamy wywiad, jakiego Żołnierz udzielił Maciejowi Dobrzańskiemu w 2013 roku.

Autor pisał wówczas o spotkaniu z Zygmuntem Kowalskim tak:

Zygmunt Kowalski ma dziś 87 lat, ale zupełnie nie widać po nim wieku. Porusza się sprawnie, ma wyprostowaną sylwetkę. Jest wielkim polskim patriotą. Urodził się 26.10.1926 roku w Kolonii Przybraże, gdzie ukończył szkołę podstawową.

ROZMAWIA MACIEJ DOBRZAŃSKI

Panie Zygmuncie, proszę powiedzieć naszym czytelnikom jak była zorganizowana obrona Przybraża?

– Zostały powołane cztery kompanie. Miały one za zadanie ochronę przed rozbiciem naszej placówki, a także zabezpieczenie do pewnego stopnia żywności dla tych wszystkich, którzy zostali na Przybrażu po spaleniu i atakach UPA. Wiele miejscowości zostało spalonych, ale że był to okres żniwny, plony były zasiane, można było zbierać je, rzecz jasna, z obstawą. Do pomocy Przybraża został też skierowany oddział 100 osobowy porucznika Reszutko, który zakwaterował się obok Przybraża w lesie. Był tam aż do końca 1943 roku.

Czy mieliście jakieś wsparcie ze strony niemieckiej?

– Owszem, ale niewielkie. Dostaliśmy niedużo broni, zwykłe karabiny typu rosyjskiego. Niemcy także zostali wyparci z małych miasteczek, a zależało im na Przybrażu, bo mogli ściągać podatki od mieszkańców. Więc czasem nam pomagali. W 1944 też już musieli opuszczać Kresy, bo nie dali rady się bronić, mimo tego, ze schronili się w budynku szkoły. Ukraińcy też na nich polowali – pewnego razu zrobili zasadzkę, w wyniku której kilku Niemców zginęło, byli też ranni. Samoobrona Przybraża współpracowała też z rosyjską partyzantką. Niekiedy nam pomagali, a my im. Ochronili nas przed Ukraińcami, gdy ci nas okrążyli i chcieli definitywnie zlikwidować. Posiadali świetne uzbrojenie, to byli wyszkoleni żołnierze, więc Ukraińcy nie mieli z nimi szans.

– Jakie były nastroje społeczności polskiej którą chroniliście?

– Tylko takie, żeby się utrzymać – z punktu widzenia obronności i wyżywienia. Wielką rolę odgrywały też kwestie sanitarne – mieliśmy co prawda stałego lekarza, który tymi sprawami kierował, ale mimo to pod koniec 1944 roku wybuchł tyfus. Było to szczególnie trudne do opanowania w warunkach partyzanckich. Niektórzy niestety zmarli.

– Czy zaobserwował Pan u Polaków jakieś przejawy chęci zemsty na Ukraińcach? Ludzie, którzy tyle widzieli i potracili swoich bliskich, mogli w końcu nie wytrzymać nerwowo.

– Naszym zdaniem była tylko obrona, ale, żeby wyżywić ludność musieliśmy korzystać z tych wiosek, które zostały spalone przez Ukraińców. W związku z tym byliśmy zmuszeni trochę oczyścić przedpole, żeby w bezpośrednim sąsiedztwie nie mieć Ukraińców. Chcę jednak wyraźnie zaznaczyć, że nie było wolno nam palić, ani zabijać cywilów. Jedyne straty jakie z naszej strony zanotowali Ukraińcy były związane z walkami obronnymi. Natomiast zabijanie bezbronnych Ukraińców było kategorycznie zabronione. Wśród ludności cywilnej były, rzecz jasna, przypadki odwetów, ale można je policzyć na palcach jednej ręki.

– Z ilu ludzi składał się pański oddział?

– 60-70 osób. W zależności od zagrożenia na danej placówce.

– Czy miał Pan bezpośredni kontakt z członkami UPA?

– Nie. Ale widziałem pomordowanych – młodzież. Ponieważ kościoły zostały spalone, na Dermance była kaplica i młodzi ze wsi Dobra poszli tam się wyspowiadać. Wracając z mszy banda ukraińska, która stacjonowała w pobliskim lesie, wymordowała ich w bestialski sposób. Poodcinali im usta, piersi i uszy, porozpruwali brzuchy. W ten sposób zginęło osiem osób. Innym razem z kolei Niemcy stacjonujący na majątkach zawiadomili nas, ze możemy kupić od nich ziemniaki. Udało się tam siedemnaście osób z naszego oddziału. Wszyscy zostali zabici. Uratowały się tylko dwie osoby. Jeden schronił się na strychu w starej stodole, drugi, chociaż został cięty szablą w głowę, odzyskał przytomność i miał tyle siły, że z tej stodoły wyszedł, czołgając się w zbożu. Odnalazł go…Ukrainiec przejeżdżający furmanką i oddał w nasze ręce. Jak widać byli też i dobrzy Ukraińcy. Potem odbiliśmy tą miejscowość i zabraliśmy zwłoki, które pochowaliśmy w Przybrażach.

– Czy jest Pan w stanie przebaczyć te wszystkie wołyńskie zbrodnie?

– Nie, absolutnie nie…W 1943 roku podejmowaliśmy nawet próby nawiązania kontaktu z upowcami, ale kończyły się tym, że mordowali naszych emisariuszy. Jednego z nich rozerwali końmi. Żeby było przebaczenie, musi być skrucha. Nie dostrzegam jej. Co więcej, żyjący do dziś mordercy starają się zakłamywać historię, opowiadają, że też ginęli. Jakoś zapominają, ze nie ginęli od kos i siekier, tylko w walce wręcz. Powtarzam: nie mogliśmy nikogo zabijać.

– Co się stało z oddziałem?

– Samoobrona Przybraża miała złożona przysięgę na wierność Armii Krajowej. Z chwilą zbliżania się frontu mieliśmy przejść pod rozkazy naczelnego dowódcy 27 dywizji AK i przejść do zgrupowania mającego iść na pomoc Warszawie. Było to naszym obowiązkiem. Zgrupowanie było organizowane w Kownie. Wtedy jednak wybuchł tyfus, a nasze dowództwo postanowiło nie opuszczać placówki. Ci jednak rdzenni mieszkańcy Przybraża, którzy chcieli zostać, mogli to zrobić. Jeśli chodzi o mnie, to 12 marca 1944 roku zostałem powołany do wojska – do pierwszej armii. W Równem utworzona została brygada Grunwald pod dowództwem majora Maksa. Miała ona za zadnie, po uzbrojeniu przez władze radzieckie, przejść na Polesie – (północne strony Wołynia) na drugą stronę frontu i tworzyć tam nowe ramię zbrojne, ale już pod dyktando Związku Radzieckiego. Wtedy tez NKWD zaczęła aresztować niektórych naszych dowódców, bo Rosjanie nienawidzili polskich patriotów. Przeszliśmy za Maniewicze – była to brygada – aż trzy bataliony. Tam z kolei wynikły tarcia, był głód, zakazano nam rekwirować żywność w ukraińskich miejscowościach, w związku z tym, że front przesunął się szybko w kierunku zachodnim część tej brygady, a zwłaszcza batalion składający się z Przybrażaków, rozsypał się. Jedni poszli do wojska do Sum, inni wrócili do domu. Ta brygada dostała zarządzenie, że nie wolno przechodzić przez linie frontu. W Ryszucku wcielono nas do specjalnego batalionu szturmowego. Była to jednostka wojskowa szkolona w rożnych specjalnościach. Zrzucono nas samolotami nad lubelskim.

A Pańskie losy powojenne?

– Po wojnie zamieszkałem w Łodzi z marszu. Popijaliśmy tam jeszcze niemiecką, ciepłą kawę (śmiech). Zabezpieczyliśmy miasto przed zniszczeniem i szabrowaniem. Szkoliliśmy też nowych ludzi powołanych do wojska. Tam zostałem do 1946 roku. Później przeszedłem do cywila i przeprowadziłem się do Korfantowa za rodzicami, którzy wrócili z zachodu. W Prudniku mieszkam od 1986, dostałem tu mieszkanie ze spółdzielni mieszkaniowej.

– Czy spotykały Pana szykany za to że był w AK?

– Tak, nikt z nas nie przyznawał się, że był w AK, mówiliśmy jedynie, ze broniliśmy Przybraża. A szykany były. Ale to trudny temat…

– Jak ocenia Pan wczorajszą decyzję sejmu, który nie zdecydowała się nazwać wprost zbrodni wołyńskiej ludobójstwem?

– Polaków zginęło na Kresach więcej, niż oficerów w Katyniu, ale że to oficerowie, wszyscy są zainteresowani ich losami – jeżdżą, składają hołdy i wińce. A tu zginęli zwykli ludzie, więc po co się nimi zajmować? Ponadto polski rząd forsuje taką politykę, która sprowadza się do tego, że trzeba iść Ukraińcom na rękę. A oni swego czasu porobili z polskich cmentarzy bazy środków owadobójczych. Decyzja polskiego sejmu jest skandaliczna.

– Jak Pan ocenia patriotyzm wśród młodych ludzi w Polsce?

– Bardzo słabo. Oczywiście rozpraszają ich warunki ekonomiczne – młodzi nie mają pracy, to wszystko wpływa demobilizująco na to pokolenie. Nie mają lekko.

– Muszę jeszcze zapytać o pana kapitalną formę – jak Pan to robi, że tak dobrze się trzyma? Jakiś specjalny przepisz na długowieczność? (śmiech)

– Swego czasu sam rozkręcałem ZBOW-id w Korfantowie (śmiech). Siłę daję mi więc aktywność.

– Serdecznie dziękuję za rozmowę!

Zygmunt Kowalski został odznaczony: Krzyżem Armii Krajowej, Krzyżem Walecznych, Medalem Zwycięstwa i Wolności, Złotym Krzyżem Zasługi, Medalem Wojska, a także Odznaką Honorową Powiatu Prudnickiego. W jego kolekcji znalazła się również legitymacja Światowego Związku Żołnierza Armii Krajowej oraz Kombatanta.

Na fotografii Zygmunt Kowalski (zdjęcie z Jego zbiorów) drugi z prawej. Cześć Jego Pamięci!

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKierowca autobusu ZTM odszedł na emeryturę. Mieszkańcy zorganizowali mu wyjątkowe pożegnanie
Następny artykułUtrudnienia w Szopienicach. Brak przejazdu pod wiaduktem kolejowym