A A+ A++
W ostatniej scenie ,,Historii małżeńskiej” Nicole (Scarlett Johansson) wiąże buty Charliemu (Adam Driver). Charlie w tym czasie trzyma na rękach ich ośmioletniego syna. Ilekroć widzę tę scenę, mówię sam do siebie, nie rób tego, Nicole, nie podchodź do Charliego, nie wiąż mu butów, niech sobie sam je wiąże. Przecież logika tego filmu, nowojorski spryt Noaha Baumbacha, prowadzi ten twój, Nicole, prosty gest w kierunku piekła. Za kilka lat, a może miesięcy, powiesz do Charliego, że nawet po rozwodzie zawiązywałaś mu buty, a na samą myśl robi ci się niedobrze, bo się schylałaś, bo musiałaś myśleć za niego, bo wciąż się obawiałaś, gdzie on z tymi rozsznurowanymi butami dotrze, bo zamiast zająć się swoimi sprawami, pobiec w swoją stronę, musiałaś jeszcze się zatrzymać i spojrzeć na te jego cholerne obuwie. Och, Nicole, mówię ci, nie podchodź do Charliego.

I ty też, Charlie, tak nie stój z waszym synem, tylko zrób to raz, dwa, pożegnaj się ze swoją byłą żoną, wskakuj do samochodu i odjeżdżaj, bo nowojorska inteligencja Baumbacha włoży ci w usta za kilka miesięcy słowa, których będziesz żałował. Przecież dobrze o tym wiesz, przecież o tym jest ten film.

Myślę tak, ale za każdym razem Nicole i tak podchodzi do Charliego i zawiązuje mu buty i wtedy, zakładam, że jeżeli kiedyś Baumbach wpadnie na szatański pomysł kontynuacji któregoś ze swoich filmów, to najprawdopodobniej będzie to ,,Historia małżeńska”, bo koniec tego filmu mógłby stanowić dla reżysera świetny punkt wyjścia do kolejnej opowieści o tym, jak to zwykłe i niezwykłe czynności oraz gesty między ludźmi można werbalnie zamienić w piekło.

Na szczęście lub nieszczęście, to zależy, Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej nominowała do Oscarów za najlepszy film, obok filmu Baumbacha, między innymi Le Mans 66, które – czy tego chce, czy nie chce – idzie w poprzek wizji nowojorczyka. Idzie tak w poprzek, że aż strach pomyśleć, co by było, gdyby i za to wziął się twórca ,,Historii małżeńskiej”.

Oczywiście ,,Le Mans 66” nie traktuje o związku dwojga ludzi. Wie to każdy kto interesuje się wyścigami samochodowymi. Nie trzeba nawet filmu oglądać, żeby to wiedzieć. Le Mans, to przecież francuska miejscowość, w której od 1923 roku odbywają się 24-godzinne zawody samochodowe. A 66 w tytule, to historyczny rok, kiedy po raz pierwszy na torze Circuit de la Sarthe, załoga Forda pokonała Ferrari. A jednak jest w tym filmie wątek bliźniaczo przypominający historię Nicole i Charliego. Z tym, że nie grają już tutaj Johansson i Driver, a Christian Bale, jako Ken Miles i Caitriona Balfe, jako Mollie Miles.

Na szczęście ani Ken, ani Mollie nie myślą się rozejść. Kto ich widział razem na ekranie, raczej nie powinien mieć takich podejrzeń, chyba, że wcześniej zobaczył film Baumbacha i wszędzie widzi już możliwy rozkład każdej, nawet dobrze zapowiadającej się relacji bliskich sobie osób. Ken, podobnie, jak Charlie, jest geniuszem, ale nie alternatywnego, czy może nawet awangardowego teatru, a geniuszem motoryzacji. Poznajemy Kena w jego warsztacie samochodowym. Trudno jeszcze stwierdzić, czy to geniusz, czy może raczej mechanik, który traktuje klientów z góry i na każdym kroku podkreśla, że są motoryzacyjnymi grafomanami, nawet wtedy, kiedy jego klientem jest właściciel sportowego MGA 1500 (swoją drogą sprawdźcie na allegro, można tam znaleźć np. model z 1957 roku za cenę 40 tysięcy złotych). Sam Ken jeździ Fordem Country Squire. Nie znam się na samochodach, ale myślę, że miał jeden z pierwszych modeli. Miał już swoje lata.

W każdym razie wtedy, w tym warsztacie samochodowym poznajemy pierwszy raz ich oboje. Warto się im przyjrzeć, bo nieczęsto będą razem na ekranie. Nie dlatego, że coś między nimi miałoby nie grać. Nie, nie. Po prostu film nie jest o nich, a o wspomnianym wyścigu w Le Mans. Dlatego, jak już się razem pojawili na ekranie, to – nie wiem, jak to działa – ale od razu skradli mi serce. Pewnie dlatego, że ta scena ma w sobie coś nieoczywistego. Mollie pojawia się w drzwiach warsztatu, widz nie wie jeszcze kto to jest. Podejrzewa, że być może, ale naprawdę być może jest partnerką Kena, ale jednocześnie może być kierowcą, kierowcą femme fatale, która, jak się zaraz dowiemy, zna się na samochodach. Jak nic – ówczesna feministka. Krótkie włosy, pewna siebie, od razu poznała, że przed chwilą odjechał z warsztatu nie byle jaki model, bo MGA 1500. Lubi zapach benzyny i takie tam. Rozmawiają ze sobą, jakby się znali, owszem, ale jednocześnie prowadzili taką małą, naprawdę małą perwersyjną, no, ździebko perwersyjną grę wstępną. Wiem, można by uznać, że wszystko mi się kojarzy ze ździebko perwersyjnymi grami miłosnymi, ale nie tym razem. Ta scena taka jest. I nie ma w sobie nic więcej i nic mniej (Zbigniew Izdebski na pewno by to wytłumaczył lepiej, ale Zbigniew Izdebski nie jest autorem tej pseudo recenzji i pochwały wyższości ,,La Mans 66” nad ,,Historią małżeńską”).

Kiedy w końcu w tej scenie już wiemy, że są razem, Mollie i Ken, to – uwierzcie – pojawiają się w człowieku po ,,Historii małżeńskiej” dwie myśli. Pierwsza – niech oni się tylko nie rozwodzą, bo jeszcze Baumbach wpadnie na pomysł, jak ich związek rozszarpać na strzępy. A druga myśl to taka, że jak niewiele trzeba w kinie, żeby odmalować cały geniusz miłości dwojga ludzi. Naprawdę, niewiele trzeba, wystarczy jedna scena. I nawet gdyby komuś wpadła do głowy taka myśl, że Mollie w odróżnieniu od Nicole nie jest osobą zdolną do tak niezależnej kreacji, jak np. prowadzenie osobnego warsztatu samochodowego, a w związku z tym nie jest tak feministyczna, jak żona Charliego, że jest ślepa na patriarchalne wzory, których być może starałby się ktoś rozgarnięty dopatrzeć w tym przecież męskim świecie, jakim niewątpliwie jest świat ,,Le Mans 66”, wtedy jednocześnie musiałbym uznać (w pewnym sensie podążając za manipulacją Baumbacha), że ludzie nic innego nie robią, tylko udają. Udają miłość, szczęście, troskę, przyjaźń i że prawdy o ludziach dowiemy się dopiero, kiedy następuje rozpad ich relacji, niż wtedy, kiedy o żadnym rozpadzie nie może być mowy. Owszem, czegoś się dowiadujemy i wtedy, i wtedy. I w trakcie rozpadu, i na długo przed, ale za każdym razem ani rozpad nie definiuje kiedyś dwoje kochających się ludzi, ani kochający się ludzie nie są zapowiedzią rozpadu (a to stara się Baumbach w ,,Historii małżeńskiej” wbić widzom do głów).

Kena i Mollie widzimy razem jeszcze w trzech, może czterech scenach. Nie są one chyba dłuższe, ani krótsze niż pierwsza scena w filmie z ich udziałem. Zatem gdybym miał to zliczyć, to raptem w filmie, który trwa dwie godziny i trzydzieści minut, oni, kiedy ich widzimy razem, mają na ekranie 10 minut czasu? Może dwanaście. Za dużo tego nie ma. Nie będzie żadnym nadużyciem, jeżeli zdradzę, że nic się między nimi nie zmienia, kiedy okazuje się, że trzeba zamknąć warsztat geniuszowi motoryzacji, bo nie przynosi dochodów (co z niego za geniusz, prawda?). Jak również w sytuacji, kiedy jego niebywały talent się potwierdza i otrzymuje propozycję od nie byle kogo, bo od Ford Motor Company przygotowania modelu samochodu, który wygra z Ferrari legendarny wyścig Le Mans. Ten kto zna historię Kena Milesa (bo Miles, to prawdziwa postać, jak i wydarzenie, o którym film opowiada) wie, że ekipa, która pracowała wraz z Milesem wyprodukowała legendarny model Forda GT40.

Na koniec dochodzę do wniosku, że kto widział ,,Historię małżeńską” koniecznie musi zobaczyć ,,Le Mans 66”. Kto jednak widział ,,Le Mans 66” może spokojnie odpuścić sobie ,,Historię małżeńską”.

Rafał Klan
https://rklanblog.wordpress.com/

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułHrubieszów: Projekt programu opieki nad zwierzętami
Następny artykułFani BTS nie kupują “przeprosin” Kalczyńskiej i Sołtysika: “Obraziłaś na wizji, to PRZEPROŚ NA WIZJI”