A A+ A++

Dziś to miejsce, które zna każda osoba, która choć trochę interesuje się wojną – takie nazwy jak Bachmut, Siewierodonieck czy Lisiczańsk przestały być abstrakcyjnymi określeniami z dalekich stron. Można je usłyszeć niemal codziennie, słuchając wiadomości z frontu, a ludzie, którzy zostali zmuszeni do ucieczki stamtąd, często żyją dziś w Polsce.

To właśnie tam przez kilkanaście miesięcy między jedną i drugą inwazją rosyjską, przebywał ukraiński pisarz i publicysta Ołeksandr Myched. Wynikiem pobytu i prowadzonych przez niego badań jest przejmująca książka “Zmieszam z węglem twoją krew”, która właśnie ukazuje się po polsku nakładem wydawnictwa Czarne. W przeddzień jej polskiej premiery, autor postanowił opowiedzieć Wirtualnej Polsce o wschodniej Ukrainie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski: Zacznijmy od rozmontowania stereotypów. Jednym z najsilniejszych jest ten o górniczej tożsamości Doniecka i Ługańska.

Ołeksandr Myched, pisarz, publicysta ukraiński: Zacznijmy od terminologii, bo ona jest bardzo ważna. Najpierw Donbas – to donieckie zagłębie węglowe, w skład którego wchodzą nie tylko regiony ługański i doniecki, ale także dniepropietrowski, a nawet części regionów połtawskiego i charkowskiego. A pojęcia Doniecczyzna i Ługańszczyzna odnoszą się bardziej do kwestii historycznych, a nie tylko do miejsc, gdzie eksploatuje się złoża kopalniane i zasoby ludzkie. To historyczne regiony Ukrainy.

Co z tego wynika?

Wracam do pytania o górniczy charakter – pisarka i historyczka Olena Stażkina sformułowała koncepcje, że za czasów ZSRR Donabas został przez władze uznany za wzorcowe miejsce tryumfu industrializacji. Przy okazji udało się zatrzeć historię tego regionu i narzucić zupełnie nową, radziecką narrację wobec niego. Narrację opartą właśnie na koncepcji górniczej monokultury, która odsunęła w cień te kategorie społeczne, które do niej nie pasowały: kobiety, dzieci, osoby pracujące poza górnictwem.

Jak uciekać przed tym przekłamaniem?

Trzeba zwracać uwagę na specyfikę i oryginalność każdego z miast i mniejszych miejscowości regionu. Inaczej wpada się w pułapkę generalizującego stereotypu. Kiedy uważnie spojrzy się na badania dotyczące historii i tożsamości sześciu miast, o których piszę w swojej książce, mówienie o nich w kontekście wyłącznie górniczym natychmiast przestaje mieć sens.

Co innego zaczyna być widoczne z takiej perspektywy?

Wystarczy spojrzeć choćby na Lisiczańsk i Siewierodonieck, które są pod rosyjską okupacją od 2022 roku. Pierwsze z tych miast, według oficjalnej wersji, zostało założone w 1710 roku i uważane jest za “kolebkę Donbasu” – nie można o nim mówić bez uwzględnienia tematu kopalń i początków przemysłu wydobywczego. Ale z drugiej strony jest Siewierodonieck, założony w 1934 roku jako osiedle dla budowniczych lisiczańskiego kombinatu chemicznego. I to właśnie tradycja “miasta inżynierów” jest podstawą lokalnej tożsamości. Dwa miasta, które dzieli zaledwie 15 kilometrów, 200 lat historii i kolosalna różnica w kwestii samoidentyfikacji, są dziś na równi – tymczasowo – poddane rosyjskiemu dyktatowi.

Inny stereotyp dotyczący tamtego regionu jest taki, że zamieszkuje go ludność rosyjskojęzyczna, a może wręcz bardziej przychylna Rosji niż mieszkanki i mieszkańcy zachodniej części Ukrainy. Na ile jest to prawda?

Prowadziłem badania nad sześcioma miastami Doniecczyzny w ramach interdyscyplinarnego projektu “Metamisto: East” między grudniem 2016 i marcem 2018 roku. Mogę więc mówić tylko w oparciu o związane z tym doświadczenia. Przekonanie o dominacji języka rosyjskiego jest rzeczywiście bardzo silne.

Ale czy prawdziwe?

Prowadząc badania na tym terenie spotykaliśmy się z licznymi aktywistami, z których większość musiała pożegnać się ze swoim dotychczasowym życiem za sprawą rosyjskiej agresji w 2014 roku. Trudno było się im więc dziwić, że w tej sytuacji wybierali raczej język ukraiński. Nie można też zapomnieć o tym, że ten region w XX wieku zrodził wielu ważnych ukraińskich poetów i intelektualistów. To właśnie stamtąd pochodzą Wasyl Stus, Iwan Dziuba, Wasyl Holoborodko, Serhij Żadan.

No dobrze, ale jednak sporo ludzi mówi tam po rosyjsku…

Tak, nawet po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji rosyjskiej. Ale trzeba też pamiętać, że nawet ci Ukraińcy, którzy z jakiegoś powodu nadal posługiwali się językiem rosyjskim i wciąż znajdowali na to jakieś usprawiedliwienie, cały czas pozostawali lojalni wobec Ukrainy i nie stawali się częścią “rosyjskiego świata”, niezależnie od tego, jak bardzo kremlowscy propagandyści chcieliby, żeby tak było.

Jak na tym terenie wyglądało zwykłe, codzienne życie przed inwazją?

Czas, kiedy tam byłem, był dość szczególny – proces dekomunizacji był w pełnym rozkwicie, przywracano miastom dawne, historyczne nazwy. Tak było np. w przypadku Bachmutu – nie sposób było przecież dłużej żyć w mieście, które w czasach radzieckich zostało nazwane Artemiwsk, na cześć “towarzysza Artioma”, radzieckiego generała, którego Ukraińcy traktują jak terrorystę. Podobnie było zresztą w przypadku wielu ulic i miejscowości w regionie, np. Krasnoarmiejsk, nazwany na cześć Armii Czerwonej, stał się Pokrowskiem – ta nazwa odnosi się do słowa oznaczającego wstawiennictwo, w tym przypadku – wstawiennictwo Matki Bożej. Ten proces miał też inne oblicze: to był czas obalania pomników komunistycznej władzy i zostawiania pustych cokołów.

Czemu pustych?

Wszyscy zastanawiali się, czy warto stawiać na nich kogoś nowego. Był to też czas budowania pamięci na temat początków rosyjskiej agresji w 2014 roku i ukraińskiej tzw. operacji antyterrorystycznej z tamtego czasu – ekspozycje na ten temat pojawiały się w lokalnych muzeach historycznych, które przygotowywały wystawy o ostatnich wydarzeniach. I jeszcze jeden wątek – budowa dumy z historycznych śladów kontaktów regionu z Europą, takich jak np. wspaniały belgijski kompleks architektoniczny w Lisiczańsku.

Czy pojawiały się też jakieś inicjatywy skierowane raczej w przyszłość?

Tak, wspaniałe projekty mające na celu rozwój regionu i ożywianie ruchów na rzecz kształtowania ukraińskiej tożsamości, zwłaszcza w miejscach, gdzie wcześniej nie były one zbyt silne. W tym czasie było bardzo wyraźnie widać, że cały region definitywnie zwrócił się w stronę Ukrainy i Europy. Pozostawało już tylko wyznaczyć odpowiednią drogę i konsekwentnie nią podążać.

Jak Rosja starała się temu przeciwstawiać?

Trzeba pamiętać o tym, że przez cały czas ukraińskiej niepodległości, Rosja nie wysunęła długiego nosa KGB z Ukrainy. Te wpływy były widoczne w całym kraju nawet już po rozpoczęciu inwazji w 2014 roku. I tak zostało aż do rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji. Prorosyjscy politycy rozpowszechniali swoje narracje poprzez kanały telewizyjne, których byli właścicielami i wystąpienia w parlamencie. Dopiero teraz część z nich została postawiona przed sądem pod zarzutem zdrady.

A jak to wyglądało na poziomie soft-power, np. kultury masowej?

Przez te wszystkie lata Rosja budowała nasączoną swoim przekazem przestrzeń kulturową, ludzie w Ukrainie konsumowali go. Pomimo protestów aktywistów rosyjskie gwiazdy popu wciąż występowały w Ukrainie, ludzie kupowali książki wydawane przez rosyjskie oficyny i słuchali rosyjskich liderów opinii. Ale koniec końców, to co wydarzyło się po pełnoskalowej inwazji pokazało klęskę tej polityki.

W jakim sensie?

Rosyjskim intelektualistom nie udało się stworzyć w ukraińskiej wyobraźni figury “dobrego Rosjanina”. I jeszcze jedna ważna rzecz – w przypadku Rosji nie można mówić o “soft power”: kwestie religijne, kulturalne, sportowe, budowanie centrów nauki języka rosyjskiego, stawianie pomników – wystarczy spojrzeć na liczbę monumentów Puszkina, powstałych w Syrii po wkroczeniu armii rosyjskiej – to wszystko narzędzia wojny hybrydowej przeciwko cywilizowanemu światu, to wszystko środki do przeprowadzania “specjalnych operacji”.

Po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji, dyrektor muzeum Ermitaż dosadnie oświadczył, że przygotowywane przez tą placówkę w muzeach na całym świecie wystawy rosyjskiej sztuki, były “specjalnymi operacjami” służącymi propagowaniu rosyjskiego przekazu. “Rusizm” to fascynujący system rosyjskich wierzeń, gęsta mikstura wojowniczego prawosławia, militarystycznego ducha, wzmocnionego mitem zwycięstwa w “wojnie ojczyźnianej” oraz idei poddaństwa całej słowiańszczyzny wobec wszechmocnego, cara, bożego pomazańca.

Co jeszcze budowało rosyjskie sentymenty?

Przez wiele lat było to istnienie Wspólnoty Niepodległych Państw, czyli tworu powstałego po rozpadzie ZSRR z wielu krajów, wchodzących wcześniej w jego skład. Jako przedstawiciel młodszego pokolenia byłem mocno zdziwiony jej istnieniem. Zadawałem sobie pytania: co to takiego jest? Czemu nadal podtrzymujemy upiora ZSRR?

Śmierć tej idei można było ogłosić dopiero po Rewolucji Godności i wyborze przez Ukrainę proeuropejskiej drogi. Niemniej jednak idea tzw. “strefy postsowieckiej” nadal dominowała, niwelując różnice między poszczególnymi krajami i hamując tendencje postkolonialne. Teraz, po 24 lutego 2022 roku, można też głośno i wyraźnie ogłosić koniec także tej idei.

Jak przyjmowane były rosyjskie wojska w tym regionie? Karabinami czy kwiatami?

Cały kraj podjął walkę przeciwko rosyjskim najeźdźcom i kontynuuje ją do dziś. Nie było żadnej osady, która witałaby morderców z bukietami w dłoniach. Na początku wojny furorę robiło nagranie ukraińskiej kobiety obdarowującej rosyjskich okupantów nasionami słonecznika. Mówiła, żeby wkładali je do kieszeni, bo dzięki temu przydadzą się na coś po śmierci – kiedy ich ciała będą pochowane w ukraińskiej ziemi, z kieszeni wyrosną kwiaty. To był symbol narodowego ukraińskiego sprzeciwu wobec inwazji i jedyne kwiaty, o których można mówić w kontekście inwazji.

Co się zmieniło w tym rejonie podczas okupacji? Jaka była skala zniszczeń?

To był ból nie do opisania, ból bez granic, ból, w przypadku którego trudno było nawet ustalić, gdzie jest większy, a gdzie trochę mniejszy. To otwarta rana, która nie chce się zagoić. Rosja wciąż, każdego dnia, dokonuje ludobójstwa.

Kiedy przygotowywałem polskie wydanie swojej książki, odezwałem się do kilku osób, o których pisałem i zadałem im właśnie to pytanie: jak ich życie zmieniło się po inwazji. Opowieści, które usłyszałem były porażające. Zdecydowałem się zamieścić je w posłowiu do książki.

Wspomniany belgijski kompleks architektoniczny w Lisiczańsku przestał istnieć. Budynek po kinie “Drużba”, gdzie nasza ekipa zbudowała skate park, został zamieniony w schron, do którego ludność cywilna uciekała przed bombardowaniami. Oczywiście Rosjanie nie zawahali się uderzyć także bezpośrednio w schron. Zaatakowali też pociskami rakietowymi ludzi, którzy stali w kolejce po wodę: zginęło osiem osób, a 21 trafiło do szpitala. A dziś miasto znów jest pod rosyjską okupacją.

A w innych miastach?

W Siewerodoniecku Rosjanie ostrzelali najważniejszy obiekt w mieście, budynek fabryki Azot, gdzie powstały schrony – mogło się tam ukryć 500 osób. Podczas nalotu na zakłady zniszczony został silos z kwasem azotowym, co spowodowało powstanie chmury toksycznych oparów. Rosjanie zniszczyli też architektoniczną perełkę: Pałac Lodowy. Miasto wciąż pozostaje pod okupacją.

Bachmut został całkowicie zniszczony przez Rosjan, którzy w telewizyjnych wiadomościach nie przestają używać nazwy Artiemowsk, próbując budować narrację, że walki toczyły się o rosyjskie miasto. Nie mają żadnych pomysłów na przyszłość, a jedynie ślepe zapatrzenie w radziecką historię.

Kolejna miejscowość, Konstantinowka, jest pod codziennym ostrzałem. Ukraińcy wciąż tam giną: wojskowi, ludność cywilna, dorośli, dzieci. Rosjanie niszczą dziedzictwo kulturalne, ścierają miasta z powierzchni ziemi, porywają dzieci. Kradną przyszłość wielu kolejnym pokoleniom Ukrainy.

Czy Rosjanie próbują zmieniać lokalną demografię przez deportacje miejscowej ludności i przysyłanie osadników z Rosji?

Rosjanie robią dokładnie to samo na każdym terytorium, na które wkraczają. Czy chodzi o Buczę, czy Doniecczyznę. Przeprowadzają czystkę lokalnej ludności – to ich delikatne określenie na zabijanie wszystkich bez wyjątku, palą ukraińskie książki, na nowo stawiają pomniki bohaterów z radzieckiego panteonu.

A za rosyjską armią idą zwykli Rosjanie, za których podjęto decyzje. Nie mogli protestować i z radością zajmują opuszczone budynki w zniszczonym Mariupolu czy Doniecku, opalają się na plażach okupowanego Krymu i odwiedzają inne zajęte terytoria, ciesząc się z “powiększenia ojczyzny”. Jedną z największych tragedii związanych z pełnoskalową inwazją jest natomiast porywanie dzieci.

Jakie są scenariusze na przyszłość dla tego regionu?

Jest tylko jeden scenariusz: wolna, niepodzielna, zwycięska Ukraina.

Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł„Życzliwość na co dzień” w PM nr 7 i SP nr 16
Następny artykułMaciej Skorża rozstaje się z japońskim Urawa Red Diamonds