A A+ A++

Michał Probierz jako szkoleniowiec osiągnął na krajowym podwórku sporo. Można mu oczywiście wypominać brak mistrzowskiego tytułu na koncie, ale triumfy w Pucharze Polski z Jagiellonią Białystok i Cracovią to jednak są niebagatelne osiągnięcia. Nie mówimy przecież o klubach, które przyzwyczaiły fanów do regularnego sięgania po trofea. Gdybyśmy natomiast mieli coś nowemu selekcjonerowi reprezentacji Polski wytknąć jako skazę na jego trenerskiej karierze, byłyby to bez wątpienia występy dowodzonych przez niego zespołów w europejskich pucharach. Ani „Jadze”, ani „Pasom” ani razu nie udało się zaimponować postawą na arenie międzynarodowej z Probierzem u steru. Za mocni okazywali się kolejno Grecy, Kazachowie, Cypryjczycy, Słowacy i Szwedzi. Probierz znalazł sposób tylko na Litwinów.

To jeden z największych znaków zapytania, krążących dziś wokół trenera biało-czerwonych. Za czasów pracy w piłce klubowej, niemal każde wyściubienie nosa poza krajowe podwórko kończyło się dla Probierza bardzo, ale to bardzo boleśnie.

Jagiellonia – Aris, czyli bardzo kosztowne błędy

W 2010 roku – choć pewnie dzisiaj niektórym trudno byłoby to uwierzyć – Michał Probierz uchodził za jednego z najbardziej uzdolnionych polskich szkoleniowców, a przy okazji cieszył się też reputacją człowieka, któremu zależy na głębokich, strukturalnych zmianach w krajowym futbolu. Gdybyśmy mieli szukać porównań ze światem polityki, Probierz był kimś w rodzaju wczesnego Pawła Kukiza. Potrafił zrobić wokół siebie ogromne zamieszanie, miał w sobie coś z showmana i trybuna, a kilka powtarzanych przezeń na okrągło haseł i postulatów zdołało się przebić do świadomości kibiców. Probierz mówił o problemach ze szkoleniem młodzieży, o niedostatecznie rozwiniętej infrastrukturze treningowej w polskich klubach, o finansowej przepaści między topowymi ligami a Ekstraklasą. No i, co w sumie najistotniejsze, na gadaniu się nie kończyło. W sezonie 2009/10 Jagiellonia Białystok sięgnęła pod wodzą Probierza po Puchar Polski. Zdołała się również utrzymać w Ekstraklasie, co nie było takie oczywiste, ponieważ klub wystartował z dziesięcioma ujemnymi punktami za udział w aferze korupcyjnej.

To był piękny czas dla ekipy ze stolicy Podlasia.

Zamiast spodziewanej przez wielu degradacji – pierwsze w dziejach klubu trofeum, gwarantujące przepustkę do europejskich pucharów. „Jaga” zmagania w Lidze Europy zaczęła od 3. rundy kwalifikacyjnej, gdzie los skojarzył ją z Arisem Saloniki, piątą siłą greckiej ekstraklasy w sezonie zasadniczym 2009/10. Probierzowi, niestrudzonemu obrońcy rodzimej myśli szkoleniowej, trafiła się zatem wyśmienita okazja do potwierdzenia w praktyce, że Polacy jak zwykle cudze chwalą, a swojego nie znają. Na ławce trenerskiej Arisu zasiadał bowiem słynny Hector Cuper, który w 1999 roku dotarł z Mallorcą do finału Pucharu Zdobywców Pucharów, a potem dwukrotnie powiódł Valencię do finału Ligi Mistrzów, natomiast z Interem Mediolan w sezonie 2002/03 zawędrował do półfinału Champions League.

Jeśli chodzi o ekipę z Białegostoku, to jej skład na pierwsze starcie z Grekami prezentuje się z dzisiejszej perspektywy naprawdę nieźle. Duet Kamil Grosicki – Tomasz Frankowski w ataku, na prawym skrzydle Tomasz Kupisz, w defensywie choćby Andrius Skerla, Thiago Cionek i Igor Lewczuk. Między słupkami Grzegorz Sandomierski, wówczas jeszcze cieszący się reputacją dużego talentu. Plus kilku solidnych ligowców do kompletu, na przykład Rafał Grzyb. Jednak Aris szybko pokazał podopiecznym Probierza, że w europejskich pucharach cena za proste błędy jest na ogół bardzo wysoka.

Już po siedmiu minutach goście prowadzili w Białymstoku 2:0. Głównym winowajcą przy obu trafieniach był Igor Lewczuk, do tego stopnia sparaliżowany presją występu na europejskiej arenie, że Probierz już po 23 minutach zdjął go z boiska. – Miałem ochotę zapaść się pod ziemię – wspominał Lewczuk.

piłkarze Jagiellonii świętują zwycięstwo w Pucharze Polski (w oknie Lewczuk i Grosicki)

Gospodarzom trzeba oddać, że katastrofalny początek spotkania ich nie załamał. Zdołali wziąć się w garść. Rafał Grzyb jeszcze w pierwszej połowie strzelił gola kontaktowego, później „Jaga” miała sporo szans, by wyrównać stan meczu. Ale brakowało skuteczności.

Mieliśmy dzisiaj ogromne szczęście, że mecz zakończył się takim wynikiem. Istotne, że wywozimy z Białegostoku bardzo korzystny rezultat. Wygraliśmy na wyjeździe i zrobimy to też w Salonikach, musimy jednak poprawić niektóre elementy gry – przyznał Cuper.

Z kolei Probierz komentował na konferencji prasowej: – Europa pokazała, ile błędy kosztują i musimy przyjąć tę porażkę, bo podarowaliśmy dzisiaj zwycięstwo Arisowi. Nie składamy jednak broni i na pewno w rewanżu nie klękniemy. 

I rzeczywiście, białostoczanie nie klęknęli. Fakt, znów jako pierwsi dali się zaskoczyć, lecz Marcin Burkhardt odpowiedział na trafienie Arisu dubletem (dość fartownym, niektóre źródła oba gole klasyfikują jako samobóje obrońców, od których odbijała się futbolówka przed wylądowaniem w siatce) i przez moment zapachniało w Grecji dogrywką, a może i bezpośrednim awansem „Jagi”. Niestety, był to moment dość krótki. W 71. minucie meczu rumuński sędzia Alexandru Deaconu podyktował bowiem kontrowersyjny rzut karny dla gospodarzy, a gola z jedenastu metrów zdobył Danijel Cesarec.

Hector Cuper po końcowym gwizdku chwalił Jagiellonię, a szczególne słowa uznania zarezerwował dla Tomasza Kupisza i Hermesa. Marna była to jednak pociecha dla białostoczan, którzy mieli świadomość, iż Aris znajdował się w ich zasięgu. Probierz w swoim stylu podkreślał budżetowe różnice między klubami, narzekał na problemy z infrastrukturą i ocenił, że jego drużyna przegrała dwumecz w ciągu sześciu pierwszych minut domowego spotkania. Postawy sędziego nie chciał natomiast komentować, ale w sumie już nie musiał – za protesty po rzucie karnym dla Greków arbiter wyprosił go przecież do tunelu.

 Polskie kluby piłkarskie można porównać do firm informatycznych, w których roi się od prezesów, managerów, sekretarek, a nawet woźnych. Brakuje tylko komputerów – grzmiał.

Nie mógł wtedy wiedzieć, że już niedługo będzie mu dane poprowadzić Aris Saloniki. Ale to już temat na oddzielną opowieść.

Jagiellonia – Irtysz, czyli wstyd

– Jagiellonia męczyła się, męczyła, ale w końcu strzeliła gola i wygrała z Irtyszem Pawłodar 1:0. Bezbramkowy remis przy graniu od 37. minuty z przewagą jednego zawodnika, to by jednak była kompromitacja. A tak – jest w porządku. Można niby się czepiać zaledwie jednobramkowego zwycięstwa, ale prawda jest taka, że „Jaga” była zespołem o dwie klasy lepszym. Teraz musiałaby się zdarzyć katastrofa, żeby odpadła z pucharów. I to chyba nawet musiałaby być katastrofa lotnicza, bo sportową raczej wykluczamy. Irtysz, średniak ligi kazachskiej (szóste miejsce na dwanaście zespołów), ewidentnie nie potrafi grać w piłkę. Nasi – mimo wszystko – trochę potrafią. Zapomnijmy więc, że w rewanżu będzie gorąco, że sztuczna trawa… Takich ogórów trzeba lać i patrzeć, czy równo puchnie. I tego się właśnie spodziewamy – pisaliśmy na Weszło po pierwszym meczu 1. rundy eliminacji do Ligi Europy 2011/12.

Ależ byliśmy naiwni.

Białostoczanie – czwarty zespół Ekstraklasy w sezonie 2010/11 – rzeczywiście u siebie okazali się lepsi od Irtyszu, ale na gola gwarantującego zwycięstwo czekali aż do 80. minuty, gdy strzelecką niemoc zespołu przełamał wreszcie weteran Tomasz Frankowski. Michał Probierz męczarnie swoich podopiecznych obserwował z perspektywy trybun, zawieszony za wybryki z rewanżowego starcia z Arisem. Minę miał raczej ponurą. – Wiedzieliśmy, że to będzie bardzo trudne spotkanie, bo zespół z Kazachstanu jest w trakcie sezonu i widać było, że mają taką pewność grania. Szkoda, że nie udało nam się zdobyć bramki trochę szybciej, bo wtedy by nam było troszkę łatwiej. Ważne jest też, że Jagiellonia w trzecim meczu w pucharach odniosła wreszcie zwycięstwo – podsumował trener.

Nie było widać po Probierzu wielkiego entuzjazmu przed wyprawą do Kazachstanu. Zresztą jego sytuacja w „Jadze” mocno się już wówczas pokomplikowała. Trzeba bowiem pamiętać, że białostoczanie przez sporą część poprzedniej kampanii ligowej plasowali się na pierwszym bądź drugim miejscu w tabeli, więc finisz na czwartej lokacie nikogo w stolicy Podlasia w pełni nie usatysfakcjonował. Probierz w trakcie rundy wiosennej podał się nawet do dymisji po jednej z porażek, lecz nie została ona przyjęta. Szkoleniowiec pozostał na stanowisku i przystąpił z zespołem do rywalizacji w pucharach. Na swoje nieszczęście.

Michał Probierz obserwujący domowy mecz z Irtyszem

W Kazachstanie druga konfrontacja Irtyszu z Jagiellonią nie cieszyła się wielkim zainteresowaniem. Miejscowa telewizja wolała transmitować mecz tenisowej reprezentacji kraju z Argentyną, rozegrany w ramach ćwierćfinału grupy światowej Pucharu Davisa. W odwrócenie losów dwumeczu nikt nie wierzył.

Jeżeli odpadniemy z klubem z Kazachstanu, to znaczy, że nie nadajemy się do europejskiej piłki – bez ogródek stwierdził Probierz. No i – jak się okazało – „Jaga” do europejskiej piłki faktycznie się nie nadawała. Kazachowie spuścili jej klasyczny eurowpierdol i odesłali ją do domu z dwiema bramkami w bagażu.

To nasze miejsce w Europie, nie ma co się czarować – zapewniał potem Probierz na łamach „Gazety Wyborczej”. – Wszyscy mówimy o sukcesach, ale popatrzmy na podstawowe rzeczy. Do Kazachstanu jechaliśmy przez Białoruś, tam trenowaliśmy w ośrodku z osiemnastoma boiskami. W Kazachstanie aż tak rewelacyjnie może nie było, ale tam też każdy zespół ma swoją bazę, swój hotel. My jesteśmy daleko w tyle.

Wiadomo, decydujący okazał się brak hotelu.

Dla nas to tragedia

Michał Probierz po odpadnięciu z Irtyszem

Wiesław Wołoszyn, wiceprezes białostockiego klubu, przekonywał z kolei, że „Jadze” – podobnie jak wcześniej w starciu z Arisem – brakowało zimnej krwi. – Irtysz zagrał z niesamowitą ambicją. Jagiellonia pokazała, że ma potencjał piłkarski, tylko problem siedzi gdzieś w głowach. Najlepiej było to widać po zachowaniu Dawida Plizgi. Z czterech metrów nie strzelił do pustaka. Sam mógł nam dziś załatwić drugą rundę. […] Powiem krótko… zabrakło jaj! Przepraszam za to wyrażenie, ale całej drużynie zabrakło jaj. A poza tym agresji, agresji i jeszcze raz agresji.

Kompromitacja Jagiellonii rozjuszyła Jana Tomaszewskiego, niezawodnego w takich kryzysowych sytuacjach. – Irtysz Pawłodar? A gdzie to jest? Ja na mapie tego nie znalazłem. Jak się dowiedziałem, że to piąta drużyna w Kazachstanie, to co by, kurwa, było, gdyby dorwał nas mistrz? Przegrać z piątą drużyną z Kazachstanu? Kurwa jego mać… Ile tam jest w ogóle zespołów?

Tak, to były jeszcze te czasy, gdy pozwalaliśmy sobie na lekceważenie oponentów z Kazachstanu. Czasy dawno minione.

Jagiellonia – Omonia, czyli pocałunek śmierci

Po pobycie w Jagiellonii Białystok kariera Michała Probierza wpadła w okres turbulencji. Zaliczył niezły epizodzik w ŁKS-ie Łódź, lecz nie udało mu się zawojować ligi greckiej, no i poniósł całkowitą klęskę w Wiśle Kraków. Potem pojawił się na chwilę w GKS-ie Bełchatów, a także rozczarował w Lechii Gdańsk. Można było odnieść wrażenie, że szkoleniowiec działa bez planu i pomysłu na samego siebie, co niekorzystnie wpłynęło na jego reputację. Bo faktycznie trochę to niepoważne, kiedy trener uważany za jednego z najlepszych w kraju 14 listopada obejmuje zamykający ligową tabelę GKS, by w połowie grudnia… rozwiązać umowę za porozumieniem stron. Aczkolwiek zdecydowanie najwięcej Probierz stracił podczas krótkiego pobytu w Krakowie. Było bowiem tajemnicą poliszynela, że słynący z twardego charakteru szkoleniowiec poszedł na zwarcie ze starszyzną w ekipie „Białej Gwiazdy” i nie poradził sobie w tym starciu. Skapitulował.

Wiosną 2014 roku Probierz powrócił więc tam, gdzie szło mu dotychczas najlepiej. Czyli – do Jagiellonii, z którą ponownie awansował do europejskich pucharów po zajęciu trzeciego miejsca w sezonie 2014/15. Uhonorowano go nawet tytułem Trenera Sezonu. Ale na międzynarodowych salonach podopieczni Probierza momentalnie otarli się o kolejną kompromitującą wpadkę. Dopiero w 94. minucie spotkania otwierającego 1. rundę eliminacji do Ligi Europy białostoczanom udało się zdobyć bramkę na wagę zwycięstwa 1:0 z litewską Kruoją Pokroje. Do siatki trafił wtedy 18-letni Karol Świderski.

Prawdę mówiąc, największym problemem w tym meczu dla nas było boisko. Sucha, tępa trawa nie pozwalała nam grać tak, jak chcieliśmy – gderał jak zawsze Probierz.

Powodów do narzekań nie miał jednak tydzień później, gdy jego drużyna zdemolowała oponentów z Litwy aż 8:0.

Był to triumf do tego stopnia miażdżący, że największe litewskie media sportowe – mając też w pamięci przebieg pierwszego meczu – powzięły podejrzenie, iż piłkarze zagrali u bukmachera jakiegoś tłustego overka na „Jagę”. Kruoja zmagała się bowiem w tamtym czasie z potężnymi problemami finansowymi oraz organizacyjnymi i niebawem w ogóle zniknęła z piłkarskiej mapy Litwy. Do sprawy odnosili się nawet przedstawiciele tamtejszej federacji, lecz ostatecznie zakończyło się na pogłoskach. Aczkolwiek kilka miesięcy wcześniej Kruoja także znajdowała się w centrum afery bukmacherskiej, po której posypały się na Litwie dyskwalifikacje, zatem trudno nie spekulować tutaj na temat jakiegoś szwindla. Choć Probierz chwalił po prostu efektowny występ swojej ekipy.

– Nie zgodzę się, że to rywale nisko zawiesili poprzeczkę. To my graliśmy bardzo dobrze i nie interesuje nas to, co zrobi przeciwnik. Często rywal grał średnio, a my nie potrafiliśmy tworzyć dobrych akcji, a w pierwszym meczu Litwini pokazali, że są groźni. W Europie takie wyniki są rzadkością. Chcemy w taki sposób grać przez cały sezon.

Przemysław Frankowski w rewanżu z Litwinami pojawił się na boisku w 62. minucie, ale zdążył skompletować hat-tricka

Radość z upragnionego zwycięstwa w pucharowym dwumeczu nie potrwała długo. W 2. rundzie eliminacyjnej zespół z Podlasia najpierw zremisował u siebie bezbramkowo z Omonią Nikozja, a potem przegrał 0:1 na wyjeździe. „Jagę” załatwiło trafienie Cilliana Sheridana – rosły napastnik do tego stopnia zaimponował białostockim działaczom, że kilka lat później przeniósł się z Cypru właśnie do Jagiellonii. Zresztą w składzie Omonii roiło się od graczy świetnie znanych obserwatorom Ekstraklasy, żeby wymienić Ivana Runje (też trafił do „Jagi”), Herolda Goulona oraz Andraża Kirma.

– Byle jak, byle gdzie, byle przed siebie. Nie wiemy, jaki plan miał na ten mecz Michał Probierz, ale w praktyce – tak pod względem taktycznym wyglądała Jagiellonia. Jak to określił Andrzej Strejlau: „ja wiem że jest gorąco, ale nie możemy grać jak dzieci w piłka parzy”. Niestety, graliśmy. Od pierwszej do ostatniej minuty – osiągnęliśmy w tej grze mistrzostwo, może nawet wirtuozerię. Szkoda tylko, że UEFA nie przepuszcza za to do kolejnych rund i Jagiellonia ma pucharowe wojaże z głowy, z Cypru wraca na tarczy – w ten sposób relacjonowaliśmy na Weszło drugie starcie „Jagi” z Omonią.

To właśnie w reakcji na tę porażkę Probierz rzucił po paru tygodniach jeden ze swych najsłynniejszych bon motów w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.

– Po raz kolejny okazuje się, że puchary dla naszych zespołów są pocałunkiem śmierci – mówił. – Wcześniej zaczynamy sezon, nie jesteśmy w stanie utrzymać najlepszych piłkarzy i kolejne rozgrywki są trudniejsze. […] Brakuje nam jakości. Nie da się oszukać faktów. Pozyskaliśmy zawodników z niższych lig lub takich, którzy w poprzednich klubach walczyli o utrzymanie w Ekstraklasie. Nie są w stanie zastąpić tych, którzy grali z nami w pucharach.

Cracovia – Dunajska Streda, czyli w łeb od Hyballi

Na kolejny występ w Europie nowy selekcjoner reprezentacji Polski czekał dość długo, bo aż cztery lata. No i po raz pierwszy pojawił się w pucharach z innym klubem niż Jagiellonia. Tym razem była to bowiem Cracovia, którą Probierz objął w czerwcu 2017 roku. Profesor Janusz Filipiak obdarzył go olbrzymim zaufaniem – powierzył mu nie tylko funkcję trenera, wkrótce mianował go także wiceprezesem klubu. W praktyce Probierz mógł zatem zarządzać zespołem całkowicie po swojemu, konstruował kadrę „Pasów” wedle własnego uznania. Każdy konflikt na linii trener – zawodnik, a takowych nie brakowało, niejako z automatu był rozstrzygany na korzyść Probierza. Trudno sobie wyobrazić bardziej komfortowe warunki pracy w realiach Ekstraklasy. Choć Probierz podkreślał nieustannie, że nie należy wymagać od niego cudów, ponieważ Cracovia – jeśli chodzi o potencjał finansowy – nie może się równać z Legią Warszawa czy Lechem Poznań.

Mogła się jednak równać z Dunajską Stredą, a to właśnie z tym słowackim (czy raczej: słowacko-węgierskim) zespołem przyszło się „Pasom” zmierzyć w 1. rundzie eliminacji do Ligi Europy 2019/20. Rywalizacja zaczęła się w sumie dość obiecująco, bo od wyjazdowego remisu 1:1. Z kolei w rewanżu krakowianie potrzebowali zaledwie dwóch minut, by wyjść na prowadzenie. Jednak podopieczni Petera Hyballi – o którym wtedy jeszcze nie było wiadomo, że jest tyranem i wariatem – nie dali się złamać. Tuż po przerwie wyrównali stan meczu, a na samym początku dogrywki wyszli na prowadzenie.

Cracovia odpowiedziała trafieniem Filipa Piszczka na 2:2, lecz na odwrócenie losów dwumeczu zabrakło czasu. Tym samym Probierz, który zyskiwał już wówczas pomału reputację największego nad Wisłą wielbiciela starych Słowaków, został w europejskich pucharach załatwiony… przez Słowaków właśnie.

Janusz Filipiak i Michał Probierz

Hyballa triumfował, przy okazji kpiąc ze stylu gry Cracovii i określając ją zespołem „koszykarskim”. Z kolei rozjuszony Probierz kąsał wszystkich wkoło. Oberwało się sędziom, piłkarzom i dziennikarzom.

 Zaczęliśmy dobrze, szybko zdobyliśmy bramkę, ale bardzo istotna była sytuacja z 14. minuty, gdy rywal nie dostał ewidentnej czerwonej kartki. Zresztą w pierwszym meczu też należał nam się rzut karny, ale żaden polski dziennikarz tego nie zauważył. Widać, że trudno o obiektywizm, jeśli chodzi o polskie zespoły – kipiał z frustracji trener „Pasów”. – W 105. minucie powinien być dla nas kolejny rzut karny po faulu na Filipie Piszczku. To bardzo istotne decyzje, choć to nie jest usprawiedliwienie, bo odpadliśmy przez niewykorzystane sytuacje. […] Graliśmy z rozmachem, ale za łatwo straciliśmy gola i w nasze szeregi wkradło się trochę niepewności. Wówczas rywal przejął kontrolę. Do końca stwarzaliśmy sobie sytuacje i był to szybki, ciekawy mecz. Szkoda gola na 1:2. Michał Helik popełnił dziecinny błąd, który na tym poziomie nie może się zdarzyć.

Słowacka piłka nam odjechała? Nie do końca, przegraliśmy na własne życzenie

Michał Probierz po odpadnięciu z Dunajską Stredą

Można było odnieść wrażenie, że zawinili wszyscy, tylko nie szkoleniowiec „Pasów”, bo przecież drużyna „grała z rozmachem”. – To jest wasz obiektywizm, bo gdyby dla przeciwników był karny, to wszyscy by pisali, że był karny, a jak był dla nas? To nikt nawet słowa nie powie – komentował Probierz w rozmowie z Weszło, już na chłodno. – Ja powiedziałem na konferencji, że nie szukam winnych. My sami przegraliśmy, bo nie wykorzystaliśmy sytuacji. Natomiast wspomniałem o tym, ponieważ nikt nie mówił o tych sytuacjach, a taka jest prawda – powinna być kartka i powinny być karne.

Cracovia – Malmo, czyli różnica klas

W 2020 roku Cracovii nie udało się już dostać do europejskich pucharów poprzez ligę. Czwarta drużyna poprzedniego sezonu tym razem zakończyła zmagania w Ekstraklasie na odległej, siódmej pozycji. Sukces w Pucharze Polski pozwolił jednak „Pasom” zagrać w 1. rundzie eliminacji do Ligi Europy. Z racji na wyjątkowe, pandemiczne okoliczności, kwestię awansu miał rozstrzygnąć nie dwumecz, ale pojedyncze spotkanie. W losowaniu Cracovię przydzielono do pary z Malmo.

Trudno było o optymizm. Mecz na wyjeździe. Rywal? Jak na ten etap rozgrywek, mocny. Dotychczasowe wyczyny Probierza w pucharach? Marne. Atmosfera wokół Cracovii? Mimo zwycięstwa w Pucharze Polski, z miesiąca na miesiąc coraz bardziej napięta. Twierdza? Coraz mocniej oblężona.

No i w tym przypadku futbol okazał się do bólu przewidywalny. Nie mogło być zresztą inaczej, skoro niektórzy widzowie zapewne nie zdążyli wrócić przed telewizor z zaparzoną właśnie herbatą, a „Pasy” już przegrywały. Parafrazując klasyka – nasi chcieli się jeszcze witać, a tamci od razu zaczęli bić. Gospodarze zaskoczyli krakowski zespół wyrzutem z autu, Cornel Rapa zaprezentował poziom koncentracji zrozumiały co najwyżej pod koniec dogrywki i, mimo długo lecącej piłki, pozwolił rywalowi na jej opanowanie i dogranie w pole karne. Tam Jo Inge Berget ośmieszył Michala Siplaka i spokojnie pokonał Lukasa Hrosso.

Plan taktyczny Probierza wziął w łeb po 20 sekundach.

Michał Probierz

Koniec końców Szwedzi wygrali gładziutko 2:0, a gdyby z jakiegoś powodu potrzebowali postrzelać tego dnia trochę więcej, z pewnością nie mieliby z tym trudności. Cracovia nawet nie pisnęła, nawet nie otarła się o sprawienie rywalom problemów. Co musiało być dość przykrym doświadczeniem dla szkoleniowca „Pasów”. Kilka lat pracy, pełne zaufanie właściciela, swoboda w konstruowaniu kadry i… nic. Probierz nie zdołał stworzyć z Cracovii zespołu europejskiego formatu.

– Jeśli chcemy cokolwiek znaczyć, takie spotkania musimy wygrywać – odgrażał się trener na przedmeczowej konferencji prasowej. Po końcowym gwizdku arbitra naturalnie spuścił z tonu i starał się zaś robić dobrą minę do złej gry. – Przegraliśmy zasłużenie, byliśmy zespołem słabszym i mieliśmy za mało argumentów, by wygrać. Ja jednak ciągle wierzę w ten zespół, robimy progres, ale na razie nie wystarczyło to na Malmo – ocenił.

Kilka miesięcy później Probierz podał się do dymisji, która nie została przyjęta. Ostatecznie rozstał się z Cracovią jesienią 2021 roku.

***

Jedenaście meczów w europejskich pucharach. Trzy zwycięstwa, cztery remisy, cztery porażki. Jeden wygrany dwumecz, pięć przegranych rywalizacji. Nędzny jest to bilans, co tu kryć. Miejmy zatem nadzieje, że sukcesy Michała Probierza z kadrą już przyćmią wszystkie te pucharowe wpadki.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułXLIII sesja Rady Powiatu Krośnieńskiego
Następny artykułParkingi dostępne w rejonie Hali Widowiskowo-Sportowej w dniu 22.09.2023- Cave MMA 3 !