Gdyby Słoweńcy przegrali z Turkami, zabrakłoby ich w ćwierćfinale mistrzostw Europy pierwszy raz od 2013 roku, gdy ostatni raz nie wyszli z grupy. Teraz zagrali jeden z najlepszych meczów tego turnieju, ale wcale nie pod kątem swojej dyspozycji, a jedynie wygenerowanych emocji. Przegrywali już 0:2, ale udało im się wszystko odwrócić i wygrać po dramatycznym tie-breaku. Jeśli ktoś narzekał na dotychczasowy brak grzmotów i wielkich emocji podczas tegorocznych ME, zresztą słusznie, to teraz otrzymał ich kumulację.
Turcy zaskoczyli Słoweńców. W pierwszych dwóch setach była dominacja
Słoweńcy rozpoczęli mistrzostwa bardzo dobrze: w końcu w fazie grupowej nie przegrali żadnego spotkania i jako jedyni obok Polaków stracili tylko jednego seta. Od pierwszego seta przeciwko Turcji grali jednak nie jak czwarty zespół zeszłorocznych mistrzostw świata i faworyt do walki o najwyższe cele na tych mistrzostwach Europy, a jak europejski przeciętniak zupełnie nieradzący sobie na tym poziomie.
Turcy zaskoczyli ich znakomitą dyspozycją na zagrywce, bloku i ataku – szczególnie w przypadku ich bohatera, Adisa Lagumdżiji, zdecydowanie jednego z najlepszych na boisku. Za to Słoweńcy popełniali w polu serwisowym ogrom błędów, choć ich serwis wcale nie wyglądał na agresywny. W dwóch pierwszych partiach prowadzili tylko dwukrotnie: gdy wygrywali w nich pierwszy punkt. Potem to rywale przejmowali kontrolę nad setem. Pierwszą partię wygrali po zdominowaniu Słoweńców – 25:20. Natomiast drugą 25:22, choć mieli aż pięć piłek setowych. Drużyna trenera Gheorghe Cretu obroniła trzy z nich, ale nie była już w stanie wrócić do rywalizacji o zwycięstwo w tym secie.
Cretu był tak wściekły, a jednocześnie zajęty udzielaniem uwag swoim zawodnikom przed trzecim, kluczowym setem spotkania, że nie poszedł na tradycyjny wywiad dla przekazu telewizyjnego Europejskiej Federacji Siatkówki (CEV) po dwóch partiach. – Gramy na ślepo. Nie wiemy, co robimy i jeśli chcemy wygrać ten mecz siłą mięśni, to przegramy 0:3. Musimy zdać sobie sprawę, że mamy wszystko, żeby zwyciężyć, ale jeśli używamy tylko muskułów, to nie mamy szans – mówił za to Mattia De Cecco, jeden z jego asystentów, którego Cretu wysłał przed kamery.
Od 0:2 do 3:2. Słoweńcy byli pod ścianą, ale odwrócili losy meczu
Było jasne, że Słoweńcy znaleźli się pod ścianą. Cały zespół musiał mieć świadomość, że jeśli popełni kilka błędów w kolejnej partii, to raczej nie wróci już do walki o pozostanie w turnieju. Dlatego starał się odwrócić losy spotkania. Na początku trzeciej partii nieco z przodu byli Turcy, prowadząc 6:4 i 12:11, ale to szybko się zmieniło. Słoweńcy zaczęli grać coraz cierpliwiej, różnorodnie w ataku – stosując w nim różne opcje, kierunki i typy zagrań. To dało im spokojne prowadzenie nawet czterema punktami (18:14). Uciec od problemów pomagali dwaj przyjmujący – Klemen Cebulj i Rok Mozić, słabi w pierwszej części spotkania, a potem prowadzący swój zespół w trudnym momencie. Udało im się poprawić skuteczność gry i uniknąć błędów. Mozić zakończył seta silnym atakiem na 25:21 i z głośnym okrzykiem przebiegł obok ławek rezerwowych. Wciąż miał jednak wiele do udowodnienia, także sobie.
Słoweńcy pokazali charakter i wrócili do tego meczu. I udało im się podtrzymać ten dobry moment. Choć czwartego seta zaczęli od wyniku 0:3, to potem udało im się dojść nawet do czterech punktów przewagi (15:11). To był moment, kiedy drużyna Cretu nagle stanęła. Strata Turków zmalała do zaledwie punktu (17:16), a potem udało im się nawet wyrównać (20:20). W końcówce Słoweńców uratował jednak doświadczony Tine Urnaut – jego skuteczny atak i blok dał im dwie piłki setowe. I choć jednego setbola nie wykorzystał właśnie Urnaut, którego zablokowali Turcy, to chwilę później rywale dotknęli siatki i set zakończył się rezultatem 25:23. O awansie do ćwierćfinału decydował tie-break.
Decydująca partia była bardzo wyrównana i nawet dwupunktowe przewagi do połowy seta nie dawały nikomu pełnej kontroli nad tym, co działo się na boisku. Do tego momentu jeśli ktoś przeważał to głównie Słoweńcy, ale tuż przed zmianą stron prowadzenie przy wyniku 8:7 po raz pierwszy objęli Turcy. Wszystko dzięki Adisowi Lagumdżiji, który w poprzednich czterech partiach nabił aż 27 punktów i dodawał kolejne w kluczowym momencie spotkania. Najważniejsza okazała się jednak sama końcówka. Punkt zdobyty z niemal zerowego kąta przez Klemena Cebulja okazał się kluczowy, bo dał Słoweńcom dwa punkty przewagi, prowadzenie 13:11. Potem zapewnili sobie dwie piłki meczowe i choć pierwszej nie wykorzystali, a trener Cretu musiał prosić o czas, żeby uspokoić swoich zawodników, to ta druga po ataku Alana Pajenka ze środka przyniosła im zwycięstwo – 15:13 w tie-breaku i 3:2 w całym meczu.
To mógł być historyczny sukces dla Turków. I byłego trenera Słoweńców
Turcy znów nie wykorzystali wielkiej szansy. Ćwierćfinał mistrzostw Europy byłby ich najlepszym występem w historii startów na tej imprezie, ale powtórzył się scenariusz sprzed dwóch lat. Wtedy także mieli ogromną szansę na wejście do najlepszej ósemki turnieju i także przegrali tie-breaka w 1/8 finału. Odpadli z Serbami po meczu rozgrywanym w Gdańsku. Ostatecznie sklasyfikowano ich na dziesiątym miejscu, teraz powinno być podobnie. Choć porażka z dzisiejszą Słowenią po tak świetnym meczu jest chyba jeszcze większym osiągnięciem niż to, czego dokonali dwa lata temu przeciwko Serbii.
Wyjątkowo zwycięstwo ze Słowenią mogłoby smakować Alberto Giulianiemu. Trener Turków trenował sobotnich rywali w latach 2019-2021 i doprowadził ich do dwóch srebrnych medali mistrzostw Europy. Później odszedł jednak, a za kulisami mówiło się, że kilku zawodnikom – zwłaszcza tym najbardziej doświadzonym – trudno byłoby z nim dalej współpracować. Teraz był blisko osiągnięcia jeszcze innego, być może nawet cenniejszego sukcesu. W końcu był o krok od wejścia do grona ośmiu najlepszych zespołów Europy z outsiderem, drużyną, która nigdy w historii nie osiągnęła tak wiele.
Słoweńcy czekają na rywala w ćwierćfinale. A potem tradycyjnie Polska?
W ćwierćfinale Słoweńców czeka mecz z lepszym z pary Ukraina – Portugalia. Ich mecz miał rozpocząć się o godzinie 19:30, ale zostanie opóźniony. W drabince Słoweńców jednym z możliwych rywali w ewentualnym półfinale są Polacy.
To ich Słoweńcy pokonywali w czterech poprzednich edycjach mistrzostw Europy i za każdym razem ucinali im drogę do finału imprezy – w 2015 roku w ćwierćfinale, w 2017 roku w barażu o ćwierćfinał, a w 2019 i 2021 roku dwukrotnie w półfinałach. Przypomnijmy, że zawodnicy Nikoli Grbicia swoje spotkanie 1/8 finału ME przeciwko Belgom rozegrają w niedzielę, 10 września o godzinie 21.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS