A A+ A++

Pierwsza reprezentacja wyrasta na najbardziej antypatyczny polski zespół ostatnich lat. Natomiast dziś nasze młodzieżówki zapodały nam skuteczne odtrutki po żałosnym zwycięstwie żałosnej drużyny. Najpierw biało-czerwoni U-20 rozbili rówieśników z Portugalii. Później kadra U-21 Michała Probierza zagrała na miarę oczekiwań i rozpoczęła kwalifikacje od wygranej z Kosowem. I brawo, a więc można zlać dziadów i nie nadużywać cierpliwości kibica. W takiej formie jak w pierwszej połowie kadra U-21 mogłaby dziś spokojnie orżnąć seniorskie Wyspy Owcze. Do zachwytów nad zespołem Michała Probierza jeszcze daleko, ale skoro ten zdał egzamin, to wypada pochwalić. Więc chwalimy.

Czego potrzebowaliśmy na starcie kwalifikacji? Pewnego zwycięstwa, które pokaże, że nasza młodzieżówka zmierza w dobrym kierunku. Bo co by nie mówić: kadra Michała Probierza kiepsko radziła sobie do tej pory. Styl nie zachwycał, wyniki w meczach towarzyskich też nie były w stanie zaspokoić oczekiwań kibica, więc mieliśmy prawo mieć obawy. A tu proszę, obyło się bez nerwówki, irytacji i wyrywania włosów z głowy.

Imponująca skuteczność biało-czerwonych

Pierwsze wrażenie w eliminacjach można zrobić tylko raz. I nasza młodzieżówka wzięła to sobie do serca. Była dziś niczym doświadczony bokser, który niejeden pas mistrzowski już zdobywał. Nie podpalał się jak świeżak i wypunktował przeciwnika. Trochę ten nasz metaforyczny bokser dawał się oczywiście poskrobać, ale nie pozwolił na zrobienie sobie krzywdy. Nawet jak wydawało się, że rywale są w trakcie majstrowania niezłej kombinacji, to Polacy przez większość meczu skutecznie psuli im zabawę. I bardzo dobrze.

Prawdą jest, że średnio weszliśmy w ten mecz. Straty Biegańskiego, kiepskie wybicie Tobiasza, zagranie w aut Bejgera i kilka innych niskiej jakość zagrań mogło niepokoić. Ale dość szybko podopieczni Michała Probierza wzięli się w garść. Pierwszy gol sprawił, że biało-czerwoni się nieco rozluźnili. Wówczas swoją obecność na boisku zaznaczył Michał Rakoczy. Wywalczył rzut rożny, a następnie z narożnika posłał kapitalne dośrodkowanie. Na piłkę agresywnie nabiegł Ariel Mosór — swoją drogą bardzo dobry występ tego piłkarza na obu połowach boiska — i dał nam prowadzenie.

I szybko poszliśmy za ciosem.

Dwa kolejne gole strzelił już Rakoczy. Najpierw wykorzystał kontrę rozprowadzoną przez Marchwińskiego i po podaniu Łęgowskiego zdobył gola na 2:0. Za moment kapitalnie zachował się po przytomnym zgraniu Szymona Włodarczyka. Nawinął Rexhaja raz, nawinął dwa i posłał strzał do bramki. No i fajnie. Mieliśmy do przerwy 3:0, a oddaliśmy tylko cztery celne strzały.

W takim przypadku wypadało zagrać solidną drugą połowę, by po końcowym gwizdku nie zmagać się z moralnym kacem.

Zwycięstwa oczywiście nie oddaliśmy. Pozytywów było jednak więcej. Widzieliśmy, że nasi potrafią sprytem ogrywać rywali, którzy fizycznie wyglądali imponująco. Dobrze to wychodziło zwłaszcza Marchwińskiemu. To na nim dwie kartki wyłapali goście. To samo można powiedzieć o Rakoczym, któremu też nie brakowało cwaniactwa.

Aż prosi się, żeby zadać pytanie czy Rakoczy był najlepszym graczem tego meczu? Prawdopodobnie tak, bo w garści miał i liczby, i kupił nas zaangażowaniem. Momentami imponował też Mateusz Łęgowski. Było widać gigantyczną dysproporcję pomiędzy jego grą a występem Jana Biegańskiego. Przepaść. Z pewnością piłkarz Salernitany dał dziś podstawy, by wierzyć, że będzie liderem tej kadry, o ile nie wróci do reprezentacji Santosa.

Pochwaliliśmy, ale wsadźmy też kij w szprychy

Było za co posłodzić, ale apelujemy: spokojnie. Zagraliśmy skuteczną pierwszą połowę, ale druga była już zdecydowanie słabsza. Wiadomo, mieliśmy już 3:0, łatwiej zrozumieć spuszczenie nogi z gazu, ale nie aż tak. Podrzucaliśmy tlenu rywalom i to może lekko niepokoić. Tak samo jak to, że nie potrafiliśmy stwarzać sytuacji naszym strzelbom. Dzisiejszy mecz miał dla Szymona Włodarczyka niewiele wspólnego z treningiem strzeleckim. To samo może powiedzieć Filip Szymczak, który później wszedł w jego miejsce.

W drugiej połowie przestaliśmy grać drużynowo i było zbyt dużo chaotycznych indywidualnych zrywów. Co więcej, Kosowianie się połapali, że nasi jednak mają te słabe punkty. Nauczyli się, że Szmyt nadużywa zejście na wiodącą nogę. Kłudka miewał fajne przebłyski, ale coraz częściej przeciwnicy nie dawali mu się rozpędzić. Potrajali też Łęgowskiego i starali się uprzykrzyć mu życie faulami. Dostrzegli, że Bejger nie jest najostrzejszym ołówkiem w defensywnym piórniku.

Słowem: Kosowo pokazało się z lepszej strony, niż mogliśmy się spodziewać, ale i tak zostało wypunktowane. Polacy byli dziś po prostu lepsi. Nie mamy co do tego wątpliwości. Wynik jest natomiast lekko przerysowany. Wygraliśmy, ale nie zdominowaliśmy Kosowian. Jednak bylibyśmy głupcami, gdybyśmy narzekali na 3:0. Ba, przed meczem każdy z nas wziąłby ten wynik w ciemno. Dobrze, że rozpoczynamy bez kompleksów i z kompletem punktów. Oto właśnie chodziło.

Zatem czekamy na kolejne mecze naszych młodzieżówek. Kolejny sprawdzian już we wtorek na estońskiej ziemi. Oby forma dopisywała i nogi podawały. Trzymamy kciuki!

Polska – Kosowo 3:0 (3:0)

A. Mosór 25′, M. Rakoczy 30′ i 44′

WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI: 

fot. 400mm.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPolicja Dąbrowa Górnicza: Dąbrowscy kryminalni zlikwidowali domową plantację
Następny artykułWarsztaty artystyczne dla dzieci