Bez większego echa przeszła publikacja przyszłorocznych
założeń budżetowych. Tymczasem rząd szykuje nam istny festiwal wydatków na
kredyt i planuje pożyczyć bezprecedensową górę pieniędzy na pokrycie nominalnie
rekordowego deficytu.
W zeszły czwartek Rada Ministrów przyjęła projekt budżetu
państwa na 2024 rok. Pod względem wartości nominalnych jest to budżet
absolutnie rekordowy. Wydatki rządowe mają sięgnąć maksymalnie 848,3 mld
złotych. To aż o 154,9 mld zł więcej (czyli o 22,3%), niż zaplanowano w
tegorocznym budżecie.
W dwucyfrowym tempie (13,7% rdr) mają rosnąć też obciążenia
podatkowe. Rząd zakłada, że w 2024 roku odbierze nam 683,6 mld zł, czyli o 82,2
mld zł więcej, niż zaplanowano w roku bieżącym. Łatwo więc zauważyć, że wydatki
budżetowe będą rosły znacznie szybciej niż dochody. W rezultacie deficyt
budżetowy ma się powiększyć do nominalnie rekordowych 164,8 mld złotych
względem 92 mld zł zapisanych w nowelizacji tegorocznego budżetu państwa.
Trzeba przy tym jednak wziąć poprawkę na wciąż galopującą
inflację, która w ekspresowym tempie zmniejsza siłę nabywczą złotego. Zaplanowany
na 2024 rok wzrost dochodów podatkowych o 13,7% jest spójny z oczekiwaną na
przyszły rok wysoką inflacją CPI (6,6% średniorocznie) oraz ożywieniem
gospodarczym (realny wzrost PKB ma wynieść 3,0%). To wszystko wraz z hojną
podwyżką płacy minimalnej powinno napędzać fundusz wynagrodzeń (zapisano wzrost
o 11,1%) oraz konsumpcję prywatną (nominalnie o 10,2%), czyli dwa główne
źródła dochodów budżetowych w postaci wpływów z VAT-u i PIT-u. Zatem po stronie
dochodowej przyszłoroczny budżet wpisuje
się w oczekiwania większości ekonomistów.
Nikogo nie dziwi też skokowy wzrost wydatków budżetowych. Tu
znajdziemy efekty zapowiedzianych waloryzacji zasiłków socjalnych (500+/800+, etc.),
dodatkowych emerytur, wysokiej waloryzacji płac w sektorze państwowym oraz
przede wszystkim potężny wzrost wydatków na uzbrojenie. Rząd chwali się, że wraz
z Funduszem Wsparcia Sił Zbrojnych wyda na obronność 158,9 mld złotych.
Rosnący deficyt, dwa biliony długu i gigantyczne potrzeby
pożyczkowe
Efektem silnego zwiększenia wydatków jest bardzo
znaczący wzrost deficytu budżetowego. Ekipa premiera Morawieckiego spodziewa
się maksymalnie 164,8 mld zł niedoboru w kasie państwa. To aż o 72,8 mld zł
więcej od zaplanowanego deficytu na ten rok. Przy tym należy pamiętać, że są to
wartości maksymalne. W praktyce rządy, niezależnie od swej partyjnej proweniencji, z reguły realizują deficyty wyraźnie niższe od limitów zapisanych w budżecie.
Niemniej jednak przyszłoroczny deficyt budżetowy ma wzrosnąć
do 4,5% produktu krajowego brutto wobec ok. 4%% zaplanowanych na ten rok w ramach nowelizacji ustawy budżetowej. To
wartość nie tylko znacząco wyższa niż w latach poprzednich, ale też wyraźnie
przekraczająca 3-procentowy unijny limit. W latach 2012-22 jedynie w
nadzwyczajnym roku 2020 polski deficyt budżetowy przekroczył 4% PKB. W latach poprzednich bywał on jednak wyższy. Jest to
zatem świadome zerwanie z polityką w miarę rozsądnych deficytów fiskalnych utrzymywanych
przez poprzednią dekadę.
– Projekt przyszłorocznego budżetu robi wrażenie. Deficyt
całego sektora rządowego i samorządowego, a więc uwzględniający wydatki
‘wypychane’ poza budżet, ma wynieść w przyszłym roku ok. 4,5 proc. PKB. Jest to
znacznie więcej, niż dotychczas przewidywał rząd oraz konsensus rynkowy i
powyżej 3 proc. granicy wynikającej z unijnych reguł fiskalnych. Ponieważ nasza
własna prognoza zakładała deficyt na poziomie 4,8 proc., jego poziom nie jest
dla nas zaskoczeniem. Niepokojące są jednak szczegóły dotyczące budżetu – napisali
ekonomiści Banku Handlowego.
Jeszcze bardziej niepokojąco prezentują się plany po stronie
finansowania tego superdeficytu. Ministerstwo Finansów podało, że planowane
na rok 2024 potrzeby pożyczkowe netto wniosą 225,4 mld złotych. To jednak
tylko część tego, co rząd będzie musiał pożyczyć na rynkach finansowych.
Całkowite (czyli brutto) potrzeby pożyczkowe zaplanowano na bezprecedensowym
poziomie 420,6 mld zł. Tyle nowego długu MF będzie musiało wyemitować, aby
pokryć przyszłoroczną dziurę budżetową oraz wykupić zapadające w 2024 roku
obligacje skarbowe.
Dla porównania w tegorocznym budżecie potrzeby pożyczkowe brutto
oszacowano na 260,7 mld zł, rok temu było to 233,8 mld zł, a w fatalnym dla
finansów publicznych roku 2020 rząd musiał pożyczyć 182,3 mld zł. Bijemy zatem
na głowę wszystkie poprzednie rekordy. Oznacza to, że w latach 2023-24 dług
publiczny ma się powiększyć o przeszło pół biliona złotych i najprawdopodobniej
przekroczy poziom dwóch bilionów złotych (stan
na koniec I kw. 2023 to nieco ponad 1,53 bln zł).
Nawet zakładając wciąż szybki wzrost nominalnego PKB (na
skutek wysokiej inflacji i prognozowanego ożywienia gospodarczego), będzie się
to przekładać na wzrost relacji długu publicznego do PKB – projekt budżetu
zakłada, że dług sektora instytucji rządowych i samorządowych w 2024 r.
wyniesie 54,0% PKB. Rosnący dług będzie nas coraz więcej kosztował. W projekcie
przyszłorocznego budżetu państwa zapisano limit wydatków na obsługę długu
Skarbu Państwa w wysokości 68,5 mld zł. To więcej niż koszt programu „Rodzina
800+” oszacowany na 63,7 mld zł.
Czy już trzeba panikować?
Przytoczone powyżej liczby nie napawają optymizmem i budzą
lęk. Jednakże zarówno rynki finansowe, jak i ekonomiści ze spokojem przyjęli
projekt przyszłorocznego budżetu. Dlaczego? Ano dlatego, że wystrzał deficytu i
wydatków budżetowych jest w pewnym stopniu efektem porządkowania finansów
publicznych i „wciągnięcia” pozabudżetowych wydatków rozmaitych funduszy
rządowych (PFR i BGK) z powrotem do budżetu państwa.
– Wyższy deficyt budżetowy może być realizacją zapowiadanej
wcześniej „konsolidacji fiskalnej” (ograniczenia znaczenia funduszy
pozabudżetowych w finansach publicznych), przez co wyższy deficyt budżetu
centralnego nie musi być złą wiadomością dla deficytu całego sektora finansów
publicznych – napisali w piątkowym „Dzienniku Ekonomicznym” ekonomiści PKO BP.
Po drugie, w przeszłości faktyczne wykonanie budżetu
potrafiło być zdecydowanie lepsze (czytaj: deficyt był istotnie niższy od
założonego w budżecie). – W latach 2016-19 było to średnio o ok. 1,1% PKB –
obliczyli analitycy PKO BP. Jednakże z drugiej strony pewnym ryzykiem dla
finansów publicznych Polski pozostają nieco optymistyczne założenia makroekonomiczne.
– Naszym zdaniem dochody zaplanowane są na ambitnym
poziomie, który pozostawia relatywnie niewiele miejsca na ewentualne negatywne
szoki. W szczególności planowany wzrost dochodów z VAT wyraźnie przekracza
dynamikę PKB. Jest on możliwy do osiągnięcia w przypadku podniesienia stawki
VAT na żywność od 2024 r. oraz w przypadku utrzymania wysokiej ściągalności
podatków. Biorąc jednak pod uwagę szybko hamującą inflację i ostatnie
rozczarowujące wyniki gospodarcze, ten drugi warunek może być trudniejszy do
spełnienia – twierdzą ekonomiści Banku Handlowego.
Nas powinien niepokoić zwłaszcza bezprecedensowy wzrost
potrzeb pożyczkowych. Aby „spiąć” przyszłoroczne budżety, rząd (ten i kolejne)
będą musiały znacząco zwiększyć emisję zadłużenia zagranicznego. A to może
doprowadzić do osłabienia złotego.
Alternatywą byłaby redukcja wydatków (na co
się jednak nie zanosi) lub podwyżka podatków. I to ostatnie zapewne szykuje się
nam po wyborach i to niezależnie od tego, która partia sformuje nowy rząd. W
grze jest choćby przywrócenie „starej” stawki VAT na żywność, czyli jej
podwyżka z 0% do 5%. Nie zdziwiłbym się też, gdyby w górę poszły stawki akcyzy
czy innych parapodatków, opłat i danin wprowadzonych w ostatnich kilku latach. Akurat
w tym przedmiocie kreatywność polityków jest nieograniczona.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS