Chodzimy po mieście, nie zdając sobie zwykle sprawy, jak bogate i intensywne życie toczy się pod jego powierzchnią: na betonie, w szparach i pęknięciach murów, w dziuplach coraz mniej licznych drzew. Mało kto opowiada o nim tak ciekawie, jak człowiek, który mnóstwo czasu spędza na odkrywaniu i obserwowaniu tej nieznanej strony miasta – Michał Książek. To dyplomowany przyrodnik, ale także pisarz – nagradzany eseista.
Dwie pasje połączył w swoim najnowszym dziele, książce “Atlas dziur i szczelin”, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Znak Litera Nova. W rozmowie z Wirtualną Polską opowiada o tym, jak niesprawiedliwa jest niechęć wobec szczurów i kleszczy, czemu warto zaglądać do dziupli i kto jest dziś największym miejskim drapieżnikiem.
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski: Jakie nieoczywiste stworzenia żyją w polskich miastach, gdzieś pod naszym bokiem?
Michał Książek, przyrodnik, pisarz, eseista: Choćby skoczogonki – małe, liczące milimetr i mniej stawonogi, które – tak jak owady – mają głowę, odwłok, tułów, a kiedy się na nie patrzy z bliska – najlepiej przez lupę – mogą trochę przypominać krowy. Ich nazwa bierze się z tego, że z tyłu odwłoka mają coś w rodzaju sprężynki, przytrzymywanej przez mały haczyk. Sprężynka jest ciągle naprężona, a kiedy skoczogonek odsuwa haczyk, wykonuje potężny skok, odbijając się za jej pomocą i znika z pola widzenia.
Co można zobaczyć, przyglądając się skoczogonkom?
Choćby ich niezwykłe obyczaje godowe – samce tańczą wspaniałe tańce, próbując zdobyć zainteresowanie samic. Składają potem pakiety nasienia, które samice wciągają specjalnym otworem na odwłoku. To niesamowite, wytrwałe i odporne zwierzęta. Zwykle żyją na pniach drzew, bardzo często na machach i porostach. A niektóre potrafią nawet przeżyć na śniegu. Fascynują mnie i uwielbiam je obserwować. Nie ukrywam: po spotkaniu ze skoczogonkami zawsze jest mi jakoś lepiej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ty się w ogóle lepiej czujesz po spotkaniach z nieoczywistą wielkomiejską przyrodą. Jak to działa?
Dzielę przestrzeń miejską na dwie strefy: twardą i miękką. Twarda to oczywiście to, z czym zwykle kojarzy się miasto: beton, cegły, chodniki, mury, budynki, parkingi i pomniki. Ale jest jeszcze ta część miękka, która jest o wiele bardziej przyjazna człowiekowi, a jednocześnie – bardzo przez niego niedoceniana. Często traktowana ze wstydem, a wręcz z wynikającą z niego niechęcią.
Wobec jakich elementów przyrody ludzie czują niechęć?
Biofobia, czyli niechęć wobec przyrody, to bardzo szeroki temat, który dotyczy bardzo wielu spraw, organizmów i zjawisk. Wymieniłbym jeden z mniej oczywistych elementów: glebę, ziemię. W mieście obszary, w których ją widać, są synonimem zaniedbania, niewykorzystania nawet brudu. A tak naprawdę mogą być ratunkiem wobec coraz wyraźniej odczuwalnych skutków zmian klimatycznych. Skutków odczuwanych zresztą w mieście o wiele bardziej niż na wsi czy w lesie.
Jak gleba pomaga przetrwać upały?
Wystarczy odwołać się już choćby do samej nazwy – słowo ziemia ma przecież ten sam źródłosłów, co słowo zimno. Zimna ziemia, zacieniona i porośnięta roślinnością nie gromadzi i nie zwraca ciepła, jak beton. Pochłania upał, podobnie też wodę, deszczówkę. Metr sześcienny gleby może przetrzymywać 300 litrów wody. A po betonie deszczówka spływa do ścieków – opady nawalne, a z tymi mamy do czynienia coraz częściej, sprawiają, że w dużych miastach pojawiają się lokalne powodzie i podtopienia, bo woda nie ma jak wsiąkać w przykryty betonem i asfaltem grunt.
Czego jeszcze może dotyczyć biofobia?
To np. dendrofobia, czyli niechęć wobec drzew, niechęć wobec ptaków, wobec owadów. Wokół tych zjawisk tworzą się bardzo trwałe i rozprzestrzeniające się błyskawicznie mity. Całkowicie absurdalne. Choćby historie o kleszczach, o których można usłyszeć kompletne bzdury: że potrafią skakać czy latać i rzucają się na ludzi. To jest nie do wiary, co ludzie potrafią wymyślić. Nietoperze posądzają np. o roznoszenie wścieklizny.
A komary? Też mało kto je lubi. Ale ostatnio jakby zniknęły. Co się dzieje?
Najważniejszym powodem jest susza. Bo tak to trzeba nazwać – w Polsce od wielu lat panuje susza, mamy negatywny bilans wodny, czasem w danej jednostce czasu więcej wody znika, wypływa z ekosystemu, niż do niego dociera. To rodzi oczywiście wiele bardzo negatywnych skutków. Najbardziej widoczny będzie ten, że wiele drzew w polskich miastach w najbliższym czasie po prostu uschnie, bezpowrotnie zniknie. Jednym ze skutków jest też znaczne zmniejszenie ilości komarów, ale i owadów w ogóle. One do rozwoju potrzebują kałuż, mokradeł. A tych jest coraz mniej. Znikają naturalne zbiorniki wodne, próbujemy więc się rozpaczliwie ratować, budując sztuczne oczka. Ale to nie to samo. Z betonowych mis woda wyparowuje.
Nie ma wody w miastach?
Jedne z ostatnich naturalnych rezerwuarów to drzewa, które mogą zawierać hektolitry wody, a które wycinamy albo zabijamy. One tworzą też miniaturowe dziuple gromadzące wodę. To część systemu, za pomocą którego drzewa same się podlewają. W czasie opadu zbierają wodę przez liście, gałęzie i odprowadzają ją konarami w kierunku pnia. Starsze drzewa potrafią tworzyć zapasy właśnie w dziuplach i różnych kieszeniach. A przy okazji są to świetnie poidełka dla ptaków i tereny lęgowe niezliczonych bezkręgowców – stonóg, dżdżownic, małych skorupiaków – kulanek czy właśnie komarów. To świetne miejsca, żeby obserwować intensywne miejskie życie dzikiej przyrody.
Ogromna niechęć dotyka też szczury. Jest ich coraz więcej w miastach?
No tak, wiadomo, przecież je zaprosiliśmy.
Jak to?
Wyrzucamy bezmyślnie żywność, uczyniliśmy z niej śmieci. Ktoś musi to po nas sprzątać. Szczury wzięły to na siebie. Są więc pożyteczne. Trochę podobnie jest zresztą z gołębiami. Ale rzeczywiście szczury “cieszą” się wyjątkową niechęcią. A wystarczy je choć chwilę poobserwować dokładnie, żeby przekonać się, jakie to ciekawe i mądre zwierzęta.
Mądre?
Bardzo. Świetnie radzą sobie z wyszukiwaniem dróg i kryjówek, są bardzo skuteczne w usuwaniu śmieci, komunikują się i współpracują. Robią swoje. Wciąż muszą się też borykać z wielkimi niebezpieczeństwami – na celownik wzięły je wrony, gatunek, który chyba poczyna sobie w polskich miastach z największą dezynwolturą.
Co masz na myśli?
Jeszcze 20 lat temu wrony trzymały się z dala od miast, unikały ludzi. A dziś? Wystarczy się rozejrzeć – to, co one wyrabiają, jest po prostu nie do wiary. Bawią się na samochodach, robiąc sobie z przednich szyb zjeżdżalnie, wchodzą do sklepów, szukając resztek jedzenia, kują w drewnie jak dzięcioły. No i w okrutny sposób polują na szczury – często robią to parami, jeden osobnik odwraca uwagę szczura, a drugi wskakuje mu na kark i uderza dziobem w potylicę.
Kiedy tak to opowiadasz, rzeczywiście – nie sposób nie zmartwić się losem szczura…
W mojej książce i na moich wycieczkach odpowiadam na biofobię mikrofilią – miłością do małych żyjątek, które warto zauważać i zwracać na nie uwagę. Choćby takie mchy – prawie ich nie dostrzegamy, a one są takie niezwykłe. To są rośliny przyszłości, potrafią żyć na betonie, który latem miewa temperaturę sięgającą 50 stopni. Fascynuje mnie to.
Skąd się bierze w ludziach tak zajadła biofobia?
Z języka, z kultury, z tradycji, z religii. Z chciwości. W języku mamy mnóstwo określeń, które okazują się bardzo niesprawiedliwe: szkodnik, pasożyt, nieużytek, chwast – takim mianem określa się często organizmy, które okazują się bardzo pożyteczne, choć nie dla urzędników i deweloperów. Swoją negatywną opinię zawdzięczają wyłącznie temu, że kiedyś były niewygodne dla jakiejś wpływowej grupy społecznej czy zawodowej. W kulturze i tradycji mamy mnóstwo zjawisk, których źródłem jest traktowanie przyrody jako czegoś, z czego można bezrefleksyjnie korzystać. A bierze się to m.in. z tego słynnego cytatu z biblii o “czynieniu sobie ziemi poddaną”. Bezpośrednie stosowanie tego zapisu jest niezwykle groźne.
Potrzebne jest inne myślenie?
Dotykamy tu bardzo wrażliwego tematu religii chrześcijańskiej i nie tylko. Na przykład kiedy mówimy o czymś, co umownie nazywamy domem. Z punktu widzenia chrześcijaństwa, Ziemia nim nie jest. Jest tylko przystankiem w drodze do prawdziwego domu, czyli do Nieba. Być może dlatego nie trzeba o nią dbać, przejmować się nią i zajmować. Ja mam inne podejście – to Ziemia jest moim domem, raczej nie będziemy mieli innego. Dlatego musimy robić wszystko, żeby go nie niszczyć i nie stracić.
Książka Michała Książka “Atlas dziur i szczelin” ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Znak Literanova.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS