A A+ A++

Byłby, bo oznacza to, że Kijów kwestionuje nawet przynależność Kresów do II RP. Zasadniczy jednak problem polegał na tym, że Stołeczne Centrum Sportu, organizator imprezy, organizator całej odbywającej się co roku Warszawskiej Triady Biegowej „Zabiegaj o pamięć”, na którą składa się Bieg Konstytucji, Bieg Powstania Warszawskiego i właśnie Bieg Niepodległości grzecznie podkulił ogon i to logo zmienił. Należało wymienić pakiety startowe – te jeszcze niewysłane czy nie odebrane, bo na każdej koszulce przecież ta niewygodna II RP. Kto dorwał swój pakiet, zanim paru nadpobudliwych mołojców położyło na nim łapę, temu się udało.

Mimo ogromnej chęci uczczenia w ten sposób narodowego święta, mimo ponadto atrakcyjnej trasy (z czysto sportowego punktu widzenia: jest płaska i szybka), pojmowanie „niepodległości” jako stanu, w którym organizator gotów jest upokorzyć siebie, tysiące zawodników i ich kibiców, Miasto Stołeczne i w jakimś sensie również Polskę przed jakimś zagranicznym urzędnikiem, nie mającym zresztą ani trochę racji, okazało się hipokryzją nie do przeskoczenia.

Choć wówczas sprawa ta zagościła nawet na chwilę w mediach głównego nurtu, przypuszczam, że dziś mało kto o niej pamięta. Tymczasem jesteśmy świadkami kolejnego wybuchu ukraińskiej „wrażliwości”. Znów Kijów walczy z rzeczywistością, walczy z faktami, których przecież zmienić nie może, ani on, ani Warszawa, ponieważ dokonały się w przeszłości. Lwów, włącznie z jego obroną w 1918 r., włącznie z Orlętami, nie przestanie być częścią polskiej historii, polskiej świadomości, tak samo, jak Sandomierz czy Łowicz nie staną się dziś „niepolskie” nawet, gdyby nie daj Boże ktoś je w przyszłości Polsce odebrał.

Polska nie ma problemu ze Lwowem. Ani z Wilnem. Najwyraźniej problem z przeszłością Wilna i Lwowa mają Litwa i Ukraina. Tylko z przeszłością, bo i logo warszawskiego Biegu Niepodległości, i proponowana symbolika paszportów nawiązują do przeszłości właśnie. Tylko z przeszłością, bo po 1989 r. ani żaden polski rząd nigdy nie zażądał zwrotu ziem zagarniętych na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow, ani żadne polskie środowisko czy ugrupowanie mające jakiekolwiek polityczne przełożenie nigdy do czegoś takiego nie dążyło. Polska nie dąży do odzyskania zagrabionego, ale to widać za mało. Należy zagłuszyć sam fakt rabunku. Zmienić historię – oczywiście historię Polski.

Niczym orwellowskie Ministerstwo Prawdy

Które niestety ma wsparcie jakiegoś odsetka ludności Polski. Tak nas usiłowano formatować. A, bo poszanowanie wrażliwości sąsiada (któremu jakoś wrażliwość nie broni czcić banderowskich zbrodniarzy), a bo „gdyby Niemcy”… Poza tym, że Niemcy i tak chcą latać stukasami nad Polskę, jakoś zapominamy, że cała analogia między Kresami a Ziemiami Odzyskanymi jest jednym wielkim hoaxem, w którym akurat to, że Lwów wcale nie jest tak polski, jak Wrocław niemiecki (jest tak polski, jak niemieckie są Trewir czy Norymberga), to jedno z mniejszych „niedopowiedzeń”. Trzecim argumentem był argument “ad ruskim agentem”, czyli że kto wspomni cokolwiek, co akurat Ukraińcom się nie spodoba, ten godzi w strategiczny sojusz, a kto weń godzi, ten moskiewska agentura.

Otóż pomijając służalczość, żenującą ustępliwość, którą można wszakże na salonach sprzedawać jako „otwartość” i „skłonność do kompromisu” jest to postawa oparta na zwyczajnym, materialnym fałszu.

Zwłaszcza w wypadku Prawdy, o którą nikt poza nami być może się nie upomni, nie powinniśmy ustępować.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZa sterami bolidu na słońce – kulisy powstania „Eagle Two”
Następny artykułGreen Velo na Podkarpaciu. Z Przemyśla do Rzeszowa