A więc składania im tylko takich obietnic, które – w przypadku zwycięstwa – będą oni w stanie spełnić. Albowiem samodzielne rządzenie pozbawia szansy zrzucenia na partię, z którą się tworzy koalicję, winy za niemożność zrealizowania tego czy innego, własnego przedwyborczego przyrzeczenia.
A tak właśnie było w Polsce przez ćwierć wieku III RP: zwycięskie partie najpierw, w trakcie kampanii przedwyborczej, składały całe mnóstwo obietnic, w tym wiele takich, których nie dałoby się spełnić bez doprowadzenia Polski do bankructwa, a po wyborach – zasłaniając się koalicjantem (PSL-em, LPR-em, Samoobroną itp.) – sporej części z nich po prostu nie realizowały. Nie realizowały w dużej mierze bezkarnie, bo wielu wyborców brało ich wyjaśnienia – zresztą zazwyczaj w części prawdziwe, bo koalicyjne partie rzeczywiście często stawały okoniem – za dobra monetę. (Mistrzem tej polityki była Platforma Obywatelska, która podczas dwóch kadencji u władzy nie zrealizowała większości swych kluczowych zobowiązań).
Wszelako, jak wiadomo, w 2015 r. Prawu i Sprawiedliwości i bez JOW oraz większościowej ordynacji wyborczej udało się zdobyć nie tylko urząd prezydenta, lecz też taką liczbę mandatów w Sejmie (i w Senacie), że mogło samo sformować rząd, a zatem również samodzielnie rządzić.
I właśnie z tego powodu – choć PiS spełnia wiele swych obietnic – od czasu do czasu jesteśmy świadkami prób twórczej modyfikacji niektórych z nich. Czyli ekwilibrystyki słownej, polegającej a to na próbie wmówienia, że obietnica brzmiała w istocie inaczej niż brzmiała, a to, że zostanie zrealizowana pod koniec kadencji, a może nawet dopiero w drugiej kadencji – rzecz jasna, jeśli wyborcy także w 2019 r. wybiorą PiS do władzy. Czasami jednak nie pozostaje nic innego niż przyznanie, że na spełnienie obietnicy po prostu nie ma szans. Koniec, kropka.
Najjaskrawszym tego przykładem było niedawne, w istocie niemal całkowite wycofanie się z bardzo daleko idących przyrzeczeń, które złożyli frankowiczom zarówno Andrzej Duda – ubiegając się o fotel prezydenta RP, jak też inni politycy PiS – starając się o miejsca w Sejmie i Senacie. Ale przecież także sposób „zrealizowania” obietnicy o wprowadzeniu – dla wszystkich obywateli, bo tak ona brzmiała, a nie wyłączne dla grupy najmniej zarabiających – kwoty wolnej od podatku w wysokości 8 tys. zł rocznie, pozostawia tak wiele do życzenia, że można uznać, iż na razie nie została ona zrealizowana. Może zresztą i dobrze, bo przecież wiadomo, że w zadłużonej po uszy kasie naszego państwa pieniędzy nie ma nie tylko na realizację tego przyrzeczenia, lecz także obietnicy obniżenia wieku emerytalnego, którą jednak, mimo wszystko – a więc wbrew zdrowemu rozsądkowi – spełniono.
Tak czy siak, z prezydenckich i parlamentarnych wyborów w 2015 r. płynie dla wszystkich polityków – bo nie tylko polityków PiS, lecz także pozostałych partii – jasne i warte zapamiętania przesłanie: trzeba uważać, co się wyborcom obiecuje. Albowiem nawet bez JOW i większościowej ordynacji wyborczej mogą oni zrobić psikusa i powiedzieć „sprawdzam”, powierzając partii pełnię władzy. A pełnia władzy to także pełnia odpowiedzialności.
A teraz wyobraźmy sobie, jakąż ozdrowieńczą, jakąż wspaniałą nową jakość wprowadziłyby do polskiej polityki JOW i większościowa ordynacja wyborcza, raz na zawsze wymuszając u polityków odpowiedzialność za składane przez nich obietnice.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS