Schodzącemu na przerwę Lechowi Poznań groził piękny remis – z dużym posiadaniem piłki, absolutną kontrolą nad meczem, wieloma efektownymi podaniami, ale bez strzelonego gola. Spartak Trnawa niemal w ogóle nie zaprzątał sobie głowy atakowaniem, a skupiał jedynie na szczelnej obronie swojego pola karnego. I to działało: Lech przyspieszał grę, starał się rywali rozciągnąć, a późnej szukać najmniejszych dziur w luk, ale niewiele z tego miał. W przypływie pesymizmu po 0:5 Pogoni Szczecin z Gentem i rozczarowującej porażce Legii Warszawa z Austrią Wiedeń (1:2) można było wyobrazić sobie, że Lech do końca meczu bije głową w mur i bez bramkowego zapasu musi za tydzień męczyć się na Słowacji.
Dlatego gol Filipa Marchwińskiego, strzelony tuż po zmianie stron, był tak ważny. Nie tylko dawał Lechowi większy spokój, ale też zmuszał rywali do zmiany taktyki i mniej zachowawczej gry. W dodatku był to gol bardzo ładny – strzelony po idealnym wbiegnięciu w pole karne, bez przyjęcia, z powietrza, po kopnięciu jak w karate. A co najbardziej imponujące – był to już jego czwarty gol w szóstym meczu tego sezonu. Dwa trafienia Marchwińskiego dały zwycięstwo 2:1 nad Piastem Gliwice, a bramka zdobyta w rewanżu z Żalgirisem Kowno w praktyce przesądzała o awansie do III rundy eliminacji Ligi Konferencji Europy. Marchwiński strzela sporo goli, ale przede wszystkim są to gole bardzo ważne. Choć o jego sporym talencie mówią w Poznaniu od dawna, to takiej formy nie widzieli tam jeszcze nigdy. To już nie tylko piłkarz młody i zdolny, ale absolutny lider zespołu na początku sezonu. Przytomna asysta przy trafieniu Kristoffera Velde była tego potwierdzeniem.
Nawałka się zachwycił, Skorża żałował, van den Brom zaufał
Sporo też o występie Marchwińskiego przeciwko Spartakowi powiedziała reakcja Johna van den Broma zaraz po zmianie przeprowadzonej w doliczonym czasie gry: delikatny uśmiech, porozumiewawcze mrugnięcie okiem i zasłużenie przybita “piątka”. Obaj sporo sobie zawdzięczają. Marchwiński debiutował już dawno – pod koniec 2018 r., podczas krótkiego epizodu Adama Nawałki. Były selekcjoner zachwycił się nim już po kilku treningach i wpuścił na boisko przeciwko Zagłębiu Sosnowiec, a on od razu zdobył bramkę, zostając najmłodszym strzelcem w historii Lecha. Miał wtedy 16 lat, 11 miesięcy i 6 dni. Od tej pory kibice przypatrywali mu się uważnie, a kolejni trenerzy Lecha, pracownicy klubowej akademii, selekcjoner młodzieżowych kadr i rozmaici skauci przyznawali, że to jeden z największych talentów w Polsce.
Ale w kolejnych latach jego kariera falowała. Marchwiński miewał przebłyski i zagrania, po których wszystkie zasłyszane opinie wydawały się mieć sens. Wtedy znów wróżono mu transfer do wielkiego klubu. Przeważały jednak miesiące, w których wydawało się, że przestał się rozwijać, że nie służy mu Lech i poznańskie wymagania, że się rozleniwił, że nie pomaga mu łatka najzdolniejszego i że nie do końca potrafi dostosować swoją techniczną grę do surowych realiów seniorskiej piłki. Marchwiński, jak mało który z polskich piłkarzy w ostatnich latach, przekonał się, jak blisko w opinii kibiców i dziennikarzy leży talent “niespełniony” od “wielkiego”. Nie była to jednak jedynie fanaberia wśród niezbyt zorientowanych. Nawet Maciej Skorża przyznawał z niemałym rozczarowaniem, że nie udało mu się ani Marchwińskiego rozwinąć, ani wkomponować w drużynę. – A tak, jak każdy kolejny trener Lecha widzę, że to wielki talent i duży potencjał. Nie pomogłem mu zrobić kolejnego kroku i zapisuję to sobie po stronie minusów mojej pracy w Lechu – przyznał na jednej z ostatnich konferencji prasowych. Skorża dał mu tylko 439 minut, nie bardzo potrafił znaleźć mu na boisku idealne miejsce, więc wystawiał to na skrzydle, to za napastnikiem.
Dlatego tak ważny w tej opowieści jest van den Brom, który talent u piłkarza potrafi wyczuć z daleka. Udowadniał to już w Holandii i Belgii, a Marchwiński jest tego kolejnym przykładem. Kluczowe było zaufanie, jakim obdarzył go nowy trener. Wystarczy spojrzeć na liczbę rozegranych minut w lidze: u Skorży w mistrzowskim sezonie – raptem 170 w 18 meczach, czyli średnio 9,5 minuty na mecz, a u van den Broma 1441 w 27 spotkaniach poprzedniego sezonu (średnia – 53 minuty na mecz). Przede wszystkim Skorża był jednym trenerem Lecha, który znalazł klucz do umysłu Joao Amrala i potrafił wycisnąć z niego wszystko, co najlepsze. A że Portugalczyk potrafił wiele i był jednym z najlepszych zawodników w ekstraklasie, to nie bardzo można go było zdejmować z boiska, więc brakowało minut dla Marchwińskiego. Grywał więc ogony, brakowało mu rytmu i zaufania trenera, spisywał się wówczas słabo i zaraz słyszał z trybun, że się nie rozwija. Spirala się nakręcała. Przerwał ją dopiero van den Brom, który szybko stwierdził, że bardziej pasuje mu styl Marchwińskiego niż Amarala. To jemu dawał minuty, to jemu poświęcał więcej czasu i to jemu więcej wybaczał. Zupełnie odwrotnie niż Skorża. Efekt? Marchwiński cieszy się najlepszym momentem w swojej karierze, a Amaral pakuje walizki i wynosi się z Poznania.
Jest w tym wszystkim również praca samego piłkarza. – Postawiłem wszystko na jedną kartę i mocno poświęciłem się rozwojowi kariery. Wykonałem masę dodatkowych treningów. Popracowałem z psychologiem – mówił w rozmowie z Weszło. Marchwiński jest dzisiaj na boisku znacznie odważniejszy. Wie, że po błędzie nie usiądzie na ławce. Czuje wsparcie kibiców, którego brakowało, gdy z trybun widzieli, że mniej zdolni od Marchwińskiego piłkarze więcej dają zespołowi i robią większe kariery. Odpowiada mu dziś trener i styl gry drużyny. 21-latek dobrze prezentuje się i jako napastnik, i grając tuż za nim. Świetnie wyczuwa moment, w którym należy wbiec w pole karnym. A tam jest niezwykle groźny – może uderzył głową albo kopniakiem, jak ze sztuk walki. W formie jest tak dobrej, że piłka i tak wpadnie do bramki.
Wynik pozostawia niedosyt. W rewanżu może być nerwowo
Lech może jedynie żałować, że nie utrzymał dwubramkowego prowadzenia do końca meczu. Spartak Trnawa zrobił bowiem niewiele, by strzelić gola. Polegał na nielicznych kontratakach i stałych fragmentach gry. Chwila dekoncentracji i kiks Mihaela Ishaka we własnym polu karnym po niezbyt udanej wrzutce z rzutu wolnego sprawiły, że piłka spadła pod nogi Lukasa Stetiny. Środkowy obrońca uderzył mocno i celnie, zmniejszając straty przed rewanżem. Stąd niedosyt – wynik z perspektywy Spartaka jest znacznie lepszy niż jego gra w tym meczu. Wydaje się, że Lech powinien awansować, ale będzie go to kosztowało więcej nerwów, niż powinno.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS