Jak wyglądała Pana droga z Wrocławia do Cambridge? Co było najtrudniejsze?
Kiedy studiowałem informatykę na Uniwersytecie Wrocławskim, początkowo nie miałem żadnych ambicji naukowych. Co więcej, uważałem, że bycie naukowcem to jedna z najnudniejszych prac na świecie. Raczej chciałem programować gry.
Dopiero po jakimś czasie zauważyłem, że lubię zajmować się nauką. I dzięki moim Profesorom przeczytałem kilka dobrych prac naukowych. Prac, które bardzo mi się spodobały. Zorientowałem się również, że ich autorzy to stosunkowo młodzi ludzie, którzy wykładają na uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych i że właściwie możliwe jest, aby z nimi pracować jako doktorant. To była dla mnie jakaś zmiana myślenia. Zacząłem się więc interesować, w jaki sposób aplikuje się na studia doktoranckie w USA.
Co było najtrudniejsze?
Podjęcie decyzji, że zamiast zostać na macierzystej uczelni, jak moi inni świetni koledzy, ja robię coś innego. To był długi proces decyzyjny. Najtrudniej… było spróbować.
Więc zaaplikował Pan?
Tak. I nie dostałem się nigdzie. Ale już w tym momencie uznałem, że ja rzeczywiście chcę ponowić próbę, ale tym razem porządnie się do tego przygotować. Wiedziałem już, co powinienem zrobić. Tutaj w Stanach chcą zobaczyć, że kandydat „outperformed the environment”, czyli jest w stanie wznieść się ponad to, co jest typowe w środowisku, z którego się wywodzi. Chcą widzieć kogoś zmotywowanego, kto potrafi po prostu coś interesującego zrobić. No i dali mi szansę. Dostałem się na kilka uczelni m.in.: Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley, Uniwersytet Princeton, Universytet Cornella. Wybrałem Massachusetts Institute of Technology (MIT).
Co takiego nowego, autorskiego Pan wymyślił?
W tym czasie pracowałem nad algorytmami i kryptografią kwantową, więc miałem nowe wyniki w tych dzi … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS