Są aktywnymi, działającymi, odważnymi kobietami. Mają dorobek naukowy, zawodowy, wiele sukcesów na koncie. Ale przede wszystkim – są matkami. W jaki sposób macierzyństwo odmieniło ich życie, spojrzenie na świat, perspektywy zawodowe? I czy jest prawdą, że matka to najlepszy menedżer (nie tylko we własnym domu), a w dodatku kobieta, która żadnej pracy się nie boi i na wszystkim się zna?
Anna Koźlik mama dwójki dzieci
doradca rodzinny, związana z Fundacją Siewca
– Jako podlotek miałam różne scenariusze swojego życia, ale żaden z nich nie zakładał w pierwszej kolejności posiadania dzieci. Przecież bycie… klaryską czy wolnym ptakiem trochę to wyklucza. Kiedy jednak poznałam na studiach swojego męża, stało się dla mnie ważne nakreślenie wspólnej, całościowej wizji życia, a nie wyznaczanie konkretnych „punktów kontrolnych” do zdobycia. Wiedzieliśmy też, że bycie razem zaowocuje dziećmi. Półtora miesiąca po ślubie okazało się, że już jest nas troje. Pamiętam ten moment: test ciążowy robiony pierwszy raz w życiu i od razu dwie kreski. Młoda kobieta na 5. roku teologii, łącząca naukę z pracą, i grudniowy poranek, który pokazał, że życie teraz mocno przyspieszy i się zmieni. Nie mogę mówić o planowaniu bycia mamą – bardziej o planowaniu bycia żoną i otwartości na to, co się wydarzy. A przydarzyły się nam fajne dzieci! Po porodzie miałam wrażenie, że mogę przenosić góry. Urodziłam – naturalnie i bez znieczulenia – człowieka! To doświadczenie pokazało mi, ile siły mam w sobie: nieznanej, nieodkrytej, ale tak głębokiej i promieniującej. W macierzyństwie kobiety przechodzą różne etapy: przeżywałam swoisty czas przetrwania, mając dwójkę maluchów w domu, tęskniąc za innymi aktywnościami. Dla mnie było to trudne, zapewne dlatego, że w pobliżu nie było żadnej z babć, bym mogła choć na chwilę złapać oddech. Widzę, że macierzyństwo to prestiżowa szkoła menedżerska! Pozwala na podejmowanie zadań nieszablonowych, stawia wysoko poprzeczkę. Moja droga była… moja i była dla mnie najlepsza. Dlaczego ktoś inny miałby lepiej wiedzieć, co nam wyjdzie na dobre? Dzieci i ich rozwój również mnie pchają do rozwoju. Bo to ja jestem dla nich, nie one dla mnie. Wiele razy doświadczyłam, jak przesunęły się moje granice i z ilu stref komfortu już udało się wyjść. Moje dzieci nauczyły mnie cierpliwości, pokazały, gdzie są moje granice – radości, ale i strachu, zmęczenia i bezsilności. Jest taki rysunek satyryczny, na którym dzieci mówią do mamy: „Mamo, wynajęliśmy sztab ludzi, żebyś dziś mogła sobie, w Dzień Matki, odpocząć!”. Na grafice widoczni są taksówkarz, kucharka, lekarz, psycholog, nauczyciel, trener, pani sprzątająca itd. Czy to nie obrazek, który mówi wszystko?!•
Anna Andrzejewska
mama czwórki dzieci, socjolog i społecznik
archiwum prywatne
– Jako dziewczynka marzyłam o trójce, czwórce dzieci. Ale już jako nastolatka byłam „prawdziwą emancypantką”, nastawioną na niezależność i zrobienie kariery. Aż poznałam Marcina. To był moment „pożegnania z rozumem”, który trwa już 30 lat. Nie planowaliśmy żadnego z naszych dzieci. To po prostu owoce naszej miłości. Kończyliśmy studia i budowaliśmy dom, mając dwie córki. Urodzili się synowie. Każde z naszych dzieci było dla nas cudem, choć czasem baliśmy się, czy podołamy. Dzieci wymusiły na mnie lepszą organizację i zwiększyły determinację. Gdyby nie one, nie zajęłabym się kwestiami polityki rodzinnej, nie uczestniczyłabym w tworzeniu Związku Dużych Rodzin 3+, nie byłabym tym, kim jestem, zarówno w życiu rodzinnym, jak i zawodowym. Macierzyństwo i małżeństwo to najlepsza lekcja pokory. Zwłaszcza że nie miałam idealnego wzorca. To nie rodzice, ale teściowie uczyli mnie, czym jest małżeństwo, wzajemne poświęcenie, szacunek dla małżonka i dzieci. Od samego początku wiedziałam, że dzieci nie są moją własnością, nie są dla mnie. Powołaliśmy je do życia, a naszym zadaniem jest kochać je bezwarunkowo i wychować tak, żeby świat miał z nich pożytek. Dzieci wychowuje się do życia dla innych. To z kolei uczy surowości, konsekwencji, otwartości, czujności, rozwagi. Dlatego bardzo dbamy z Marcinem o nasze małżeństwo. Dzieci przyszły i pójdą. My zostaniemy we dwoje. Bycie żoną i matką to misja, część ciała i duszy. Noszę na sobie nadmiar macierzyńskich kilogramów oraz nadmiar macierzyńskich trosk i uczuć. Ale to integralna część mnie. Każde z moich dzieci jest inne, każde niezwykłe, każde cudowne. Jestem z nich dumna. Są największym osiągnięciem mojego życia. Są dobrymi, uczciwymi, wrażliwymi i ciekawymi świata ludźmi. Macierzyństwa nie można mierzyć jedną miarą, matki są różne. O sobie mogę powiedzieć, że mam wysokie kompetencje jako osoba zarządzająca i jestem przekonana, że bycie żoną i matką miało na to ogromny wpływ. Jestem lojalna wobec moich podwładnych, wyrozumiała, ale i wymagająca. Taką jestem matką, taką jestem szefową.•
Karolina Marchlewska-Trzmiel
mama dwójki dzieci, pianistka
archiwum prywatne
– Przed założeniem rodziny byłam dość egocentryczną i egzaltowaną pianistką. Byłam skupiona przede wszystkim na swoich planach koncertowych między Polską a Francją, na artystycznym wizerunku fortepianowej lwicy w muzycznym świecie zdominowanym przez mężczyzn. Jednocześnie bardzo chciałam być żoną i mamą. Rodzina miała dać mi poczucie bezpiecznej przystani, do której, zamiast do zimnego hotelowego pokoju, wracałabym z koncertów. Ale, jak to mówią, jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz Mu o swoich planach. Wszystko zmieniło się diametralnie dziewięć lat temu, wraz z urodzeniem się mojego pierwszego dziecka – Wojtka. Syn walczył z sepsą, w trzecim miesiącu życia dostał pierwszych napadów padaczki, a rok później badania genetyczne wykazały, że są to objawy stwardnienia guzowatego – nieuleczalnej choroby neurologicznej, która opóźnia rozwój psychofizyczny. Z czasem pojawił się autyzm. Zaczęły się liczne hospitalizacje, badania mózgu, terapie, conocne czuwania przy napadach wciąż aktywnej padaczki. Napisałam na moim blogu tekst: Wielki Post Zamieniłam sale koncertowe na szpitalne suknie na legginsy honoraria na zasiłek reflektory na cień próżność na pokorę Wbrew pozorom rezygnację z życia zawodowego przyjęłam wtedy dość spokojnie, stała się jakby naturalną częścią życia matki chorego dziecka. Mimo choroby i niepełnosprawności Wojtek był i jest moim wielkim szczęściem, lekcją życia. Nigdy nie miałam do Boga pretensji. Zrozumiałam wręcz, że te wszystkie konkursy i występy przygotowały mnie do największego sprawdzianu: bycia mamą Wojtka. Kolejnym darem od Pana Boga okazał się jego talent muzyczny: Wojtek potrafił pięknie zaśpiewać każdą usłyszaną linię melodyczną, zanim zaczął mówić. A jeszcze kolejny dar od Boga to sześcioletni, zdrowy synek Staś, który stał się przewodnikiem i nauczycielem chorego brata. W macierzyństwie najtrudniejsze okazało się dla mnie przypomnienie sobie o… sobie! Do dziś mam z tym problem i z niecierpliwością czekam na zmianę przepisów prawa, które pozwolą mi wrócić do zawodowego koncertowania przy jednoczesnym pobieraniu zasiłku dla opiekuna dziecka z niepełnosprawnością. Dotychczas było to kuriozalnie niemożliwe. Podziwiam matki, które z powodzeniem łączą życie zawodowe z rodzinnym. Upatruję wielką wartość dla dzieci w tym, by dać im wzór osobistego, wielowymiarowego spełnienia życiowego. To tak, jakby w czasie awarii samolotu najpierw założyć maskę tlenową sobie, a dopiero wówczas w pełni chronić dziecko. Kto wie, może kiedyś wystąpię na koncercie, aby towarzyszyć przy fortepianie Wojtkowi…•
Prof. Monika Przybysz
mama Dominiki, medioznawca
archiwum prywatne
– Macierzyństwo zmieniło we mnie… niemal wszystko: sposób organizacji życia, jego cel, sens, hierarchię wartości, priorytety. To taka rewolucja życia, serca i umysłu. Nauczyłam się cierpliwości, konieczności znajdowania czasu na relacje. Do końca życia będę pamiętać, kiedy zobaczyłam pierwsze zdjęcie USG 9-tygodniowej maleńkiej istoty. W ciągu kilkunastu minut życie nabrało zupełnie innych wymiarów. Najtrudniejsze w macierzyństwie? Dla mnie to czas nastoletni dziecka. Staccato uczuć, zachowań, aktywności, rozmów. To czas plonów – zbieramy to, co zasialiśmy w okresie dziecięcym. Następuje wtedy gwałtowne odcinanie resztek pępowiny i dokonuje się to w bardzo dynamiczny sposób. Rodzice przeglądają się wówczas w lustrze swoich wcześniejszych decyzji i działań, pełnych zarówno miłych podobieństw, wartości oraz zasad wpajanych od dzieciństwa, jak i zaskakujących akcentów. Tu przydaje się wiedza o zarządzaniu kryzysowym, więc praca zawodowa przydała mi się w macierzyństwie. Natomiast bycie matką, gdy patrzę z obecnego punktu widzenia, bardzo pomogło mi w rozwoju wielu umiejętności wykorzystywanych w pracy zawodowej. Choć wydawało mi się na początku, że niekoniecznie mi ono pomaga. I że w pewien sposób ogranicza możliwości awansu oraz karierę zawodową. Gdybym dziś mogła projektować ścieżkę kariery zawodowej, wiele dodatkowych aktywności, które podejmowałam, odcięłabym, aby mieć więcej czasu dla rodziny. Macierzyństwo uczy organizacji pracy, wyboru, decyzyjności, zarządzania czasem, umiejętności negocjacji, priorytetyzacji zadań, a także słuchania. A w kontekście człowieczeństwa – pokory, służby, oddania i odpowiedzialności. To piękna lekcja miłości. Czy istnieje matka idealna? Tak, to Maryja. Reszta matek nie miała tak dobrego startu, bez grzechu pierworodnego.•
Marta Otrząsek
mama czwórki dzieci, muzyk, organistka, dyrygentka chórów
przondziono
– Kiedy byłam mała, chciałam być krawcową i mieć dwóch synków. Lubiłam bawić się w dom. Potem okazało się, że mam jakieś muzyczne i intelektualne zdolności, więc rozwijałam je równolegle. Miałam jednak pragnienie założenia rodziny i bycia mamą. Pojawienie się pierwszego dziecka to był kompletny przewrót. Można się do tego przygotowywać, ale to i tak zaskoczy. Mały człowiek jest trybikiem, który nakręca całą rodzinną machinę. Słowo „miłość” nabiera nowego znaczenia. Miłość do dziecka, w moim przypadku do pierworodnej córki, mimo trudów i zmęczenia dopełniła miłość małżeńską, dała poczucie spełnienia. Macierzyństwo to ciągła nauka. Jest wiele sytuacji, które zaskakują, i trzeba się z nimi mierzyć. Nawet czwarte dziecko jest inne, rodzicielstwo wygląda inaczej. Uczestniczyłam z mężem w kursie Tomka Zielińskiego dla rodziców, by poszerzyć wiedzę o jego doświadczenie. Ciągle się uczę, jak być dla dzieci najlepszą wersją mamy. Taką, która da im miłość i wsparcie, ale i nauczy odpowiedzialności, lojalności, wiary i dobra. Dla mnie macierzyństwo to nauka cierpliwości i przyjmowania każdego dziecka takim, jakim jest. Znalezienie środka między przyjęciem go a mobilizacją do pracy nad sobą. Dzieci uczą prostszego pojmowania świata. Czasami ranią. To też trzeba przyjąć. Z punktu widzenia matki wielodzietnej wiem, że mama musi być świetnym menedżerem. Wokół każdego dziecka jest wiele aktywności, które trzeba ze sobą pogodzić. Część spraw można zaplanować, lecz jesteśmy jednak nastawieni na ciągłe zmiany i dynamikę. Wspomagają nas rodzice, więc jest trochę łatwiej. Są jednak sytuacje, w których trzeba byłoby się sklonować, by móc wszystkiemu podołać. Wtedy odpuszczamy. Bycie mamą i praca zawodowa to różne rzeczywistości. One się nie wykluczają, ale macierzyństwo zdecydowanie komplikuje pracę zawodową. Szczególnie gdy dzieci są małe i jest ich więcej. W moim przypadku udaje się to połączyć, choć wymaga to logistycznej ekwilibrystyki. Moja koleżanka ma takie powiedzenie: „Jeśli chcesz, to szukasz sposobu, jeśli nie chcesz, to szukasz wymówki”. Nam się chce. Małe sukcesy dzieci, oglądanie ich wyrastania na dobrych ludzi (taki jest cel) oraz zwyczajna, głośna i czasami szalona codzienność – to nasza droga. Nie zawsze wygodna i sielankowa, ale łatwiejsza wtedy, gdy prosimy o wsparcie z Góry. •
Katarzyna Supeł-Zaboklicka
mama dwójki dzieci, dziennikarka
– Zawsze chciałam być mamą. Nie wiedziałam tylko, kiedy przyjdzie najlepszy moment. Nie mam rodzeństwa, moi rodzice też są jedynakami. Miało to swoje plusy: jedyna wnuczka dla jednych i drugich dziadków, oczko w głowie. Widzę jednak zdecydowanie więcej minusów jedynactwa, dlatego przerwałam rodzinną „tradycję”. I jestem mamą dwójki dzieci. Na początku mojego macierzyństwa musiałam się zmierzyć z chęcią bycia idealną. Chciałam, żeby wszystko było zapięte na ostatni guzik, nie potrafiłam odpuszczać. A przecież nie ma matek idealnych i nie wszystko da się skoordynować. To jest ta najważniejsza lekcja: nie możesz mieć jednocześnie idealnie wysprzątanego domu, obiadu z dwóch dań, wystrojonych dzieci i jeszcze wyglądać jak milion dolarów. Nie da się tak żyć. Od czasu do czasu wpadam jednak w te tory idealnej mamy, bo przecież „inne matki tak potrafią”, a mnie nie wychodzi? Szybko jestem sprowadzana na ziemię. Gdy urodziłam pierwsze dziecko, było dla mnie trudne to, że w miarę zaplanowane życie stało się rodzajem chaosu. Nie miałam blisko siebie koleżanek z małymi dziećmi, od których mogłam dowiedzieć się, na jakie trudności natrafię. Kąpiele, karmienie, codzienna rutyna, zupełnie inne życie! A potem przychodziły kolejne i kolejne zadania. Rodzina to mała firma, która sprawnie funkcjonuje tylko wtedy, kiedy jest dobry menedżer. Podział obowiązków, zadania do wykonania, bardzo dużo się na to składa. Nie oszukujmy się: ktoś musi nad tym zapanować. Mam szczęście, że w naszym domu jest dwóch menedżerów. Nie tylko na mnie spada odpowiedzialność. Macierzyństwo nauczyło mnie gospodarowania siłami. Kiedy wspominam, jak to było w czasach przed dziećmi, łapię się za głowę, że zmarnowałam tyle czasu. Dawne „nie mam na to czasu” teraz brzmi jak żart. Dzieci mnie uformowały, nauczyły miłości, wyrozumiałości, łagodności, tego, że nie jestem pępkiem świata. Cieszę się ze wspólnie spędzanego czasu. Ale praca zawodowa też jest dla mnie ważna, lubię ją. Oczywiście kiedy któreś z dzieci choruje, w miarę unormowana rzeczywistość zaczyna się chwiać, ale nauczyłam się z tym żyć. Nie ma we mnie wewnętrznej szarpaniny. Jest miłość. •
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS