Czasem można odnieść wrażenie, że gdyby Pep Guardiola zwariował i któregoś dnia uznał, że chce poprowadzić polską reprezentację, szybko dowiedziałby się, jak mało znaczy w futbolu. Przed nominacją usłyszałby, że co prawda wygrał Ligę Mistrzów, ale mało razy. Po pierwszym meczu: gdzie ten styl, panie Pep, taki jesteś majster, żarty chyba! Po piątym mógłby już czytać o swoim zwolnieniu, a przynajmniej taki Jan Tomaszewski z pewnością by grzmiał.
Nie ma wątpliwości – polski światek piłkarski z łatwością potrafi przypiąć łatkę wariata. Nie potrzeba wiele. Jeden, dwa złe wyniki i już, stało się: sądziłeś, że coś potrafisz, ale nie, dopiero w Polsce uświadomili ci, że w najlepszym razie jesteś amator, w najgorszym właśnie wariat. Dzieje się tak w Ekstraklasie, ale szczególnie widać to po reprezentacji, której – zdaje się – nie pasuje żaden trener. I to boli najbardziej, bo opinie kibiców i ekspertów są mimo wszystko didaskaliami, tymczasem zdanie piłkarzy rzeczywiście coś znaczy. No i tak…
Ten chce grać zbyt defensywnie.
Tamten zbyt ofensywnie.
Jeszcze inny nic nie umie.
A obecny nie jest sympatyczny.
Piotr Koźmiński pisał: – Jak słyszymy nieoficjalnie, relacje między szkoleniowcem a piłkarzami są takie sobie, a ujmując sprawę wprost: za wiele chemii tam nie ma. Nie jest wprawdzie tak, że Portugalczyk ma w drużynie wrogów, ale stosunki z piłkarzami są dość zdystansowane.
A Roman Kołtoń dodawał: – Trener w ogóle nie rozmawia z piłkarzami, mam informację z wewnątrz ekipy […]. Trenerzy są różni, to nie jest zarzut, to jest stwierdzenie faktów. To nie jest gość, który rozmawia z piłkarzami. Po prostu nie ma tego w sposobie prowadzenia zespołu i poszczególnych jednostek.
Trzeba powiedzieć, że szybko poszło – zazwyczaj przy o informacjach o średniej atmosferze cykl życia polskiej kadry przewiduje jeszcze jakiś sukces, na przykład awans na dużą imprezę, ale być może spłaszczamy już tę oś czasu i za sukces należy uznać wygraną z Niemcami.
Tak czy tak – jest to śmieszne.
Otóż Santos mógłby milczeć od stycznia, a reprezentacja i tak powinna pokonać Mołdawię. Santos mógłby być największym ogórem trenerskim, wystawić na szpicy Szczęsnego, a i tak reprezentacja powinna pokonać 171. zespół w rankingu FIFA. Nie ma jego winy w tej porażce. Widać, że zespół do spotkania był przygotowany dobrze, skoro w pierwszej połowie przeciwnik nie miał nic do powiedzenia. Portugalczyk sto razy powtarzał przed spotkaniem, że rywala nie należy lekceważyć, że trzeba zagrać na maksa i tak dalej.
To piłkarze, zgodnie ze słowami Bednarka, uznali, że drugą połowę sobie przespacerują, bo mają już wakacje. Santos po prostu nie mógł tego przewidzieć – założył, że ma do czynienia ze stuprocentowymi profesjonalistami, ale najwyraźniej się pomylił. Sam przyznawał, że przeżył coś takiego po raz pierwszy w swojej karierze.
A przecież to nie on zszedł po drabinie do nas, tylko my weszliśmy po niej do niego. On ma na koncie mistrzostwo Europy, Ligę Narodów, a my co – wspomnienia po ćwierćfinale na turniej sprzed siedmiu lat, gdzie dalej doszła Walia.
I teraz „nie ma chemii”. To sobie ją, kurwa, zorganizujcie w Rossmannie.
Wiecznie źle, wiecznie anonimowe wrzutki poprzez dziennikarzy, że coś komuś nie pasuje. A odpowiedzialności za swoją grę – najczęściej zero. Nieprzypadkowo Boniek często zarzucał to reprezentantom. Po raz pierwszy bodaj w 2013 roku, kiedy stwierdził: – Za dużo mówimy o odpowiedzialności lub winie samego selekcjonera, za mało analizujemy grę samych piłkarzy, ich błędy, niewykorzystane sytuacje. Pytam głośno: ile w tym winy Waldka, że Rybus nie trafia w sytuacji sam na sam, czy Polanski nie potrafi zagrać prostej piłki do Lewandowskiego? Wiem, że odpowiedzialność przenosi się głównie na selekcjonera. Ale ja uważam, że wartość dobrej ekipy piłkarskiej dzieli się następująco: 80 procent sami zawodnicy, trener – 20.
10 lat minęło, a najwyraźniej niewiele się zmieniło, bo były prezes PZPN-u podobne zdania wygłaszał częściej i chętniej, dostrzegając, że ta grupa bardzo lubi chować się w cień trenera. On zawinił, a my jesteśmy przecież genialni.
Jest tak, odkąd można spamiętać.
Po Euro 2012 Lewandowski strzelał w Smudę: – Z Grecją do przerwy było 1:0, rywale w osłabieniu. A w szatni cisza. Powiedziałem, że musimy strzelić drugiego gola, by być pewnym wygranej. Trener tonował bojowe nastroje. Mówił, żeby grać spokojnie i czekać. W drugiej połowie nie dokonywał zmian, choć brakowało sił i zmiennicy by się przydali. Trener bał się chyba zaufać rezerwowym. A oni byli później przygaszeni, bali się ryzykować. Dziwię się, że pozwoliliśmy Grekom atakować. Powinniśmy ich dobić zaraz po przerwie. No i rozumiem, że z ofensywnie nastawioną Rosją zagraliśmy ostrożniej, z trzema defensywnymi pomocnikami, ale czemu wyszliśmy na Czechów w ustawieniu 4-3-2-1? Przecież musieliśmy wygrać. Zagraliśmy słabo, nie stwarzaliśmy sobie sytuacji do strzelenia gola. Wróciliśmy do stylu sprzed dwóch lat i porażki 0:3 z Kamerunem. O wszystkim decydował trener. My robiliśmy to, co mówił. Zostawiliśmy na boisku mnóstwo zdrowia, ale to było za mało.
Chyba zapomniał wtedy, że z Czechami miał patelnię na nodze i nie trafił w bramkę.
Krychowiak mówił o Sousie: – Atmosfera była jakaś inna, nazwałbym ją piknikową. Któregoś dnia Sousa nie przyszedł nawet na obiad. Pytałem Wojtka Szczęsnego, gdzie jest trener. Okazało się, że był zajęty jakąś rozmową. Odebraliśmy to jako brak szacunku wobec drużyny.
Ale chyba jednak zgodzimy się, że w ocenie kadencji Sousy ważniejszy jest brak Krychowiaka na boisku w drugiej połowie ze Słowacją niż brak trenera na obiedzie.
Lewandowski o defensywnym stylu Michniewicza: – Potrzebna jest radość z gry, to będzie ważny element nawet niedalekiej przyszłości. Jak próbujemy atakować, to jest inaczej. Gdy gramy bardzo defensywnie, to tej radości nie ma, więc wpływa na to wiele czynników
Może byłoby więcej radości po karnym z Meksykiem (a już na pewno, gdyby przyszły pieniądze od premiera).
Grosicki po mundialu 2018: – Chcieliśmy mieć dwa ustawienia, a moim zdaniem powinniśmy poprawiać cały czas jeden wariant. Jeśli rozpoczynasz mecz jednym ustawieniem, powinieneś go nim skończyć. Próbować przez 90 minut, skoro w przeszłości ta taktyka dawała ci punkty.
No, ale żadna taktyka nie obroniłaby nas przed golem na 2:0.
Z kolei Brzęczka to już nawet nie ma co przytaczać, o nim powiedziano i nie powiedziano – przez osiem sekund – już wszystko. Natomiast te cytaty to tak naprawdę wierzchołek góry lodowej, bo przecież mówimy o opiniach pod nazwiskiem. Ale gdyby pójść dalej, to przecież sami pamiętacie jak wiele anonimowych wrzutek pojawiało się w mediach… Że trener taki, śmaki i w ogóle niefajny.
Naturalnie – nie jest też tak, że piłkarze nigdy nie mają racji. Grosicki słusznie mówił o taktyce, zaplątaliśmy się na tamtym mundialu. Niemniej chodzi o proporcje, które są zaburzone. Piłkarze zbyt rzadko czują się winni, a zbyt często szukają winnych wokół siebie. Najchętniej w szkoleniowcu, bo jego – jak wszędzie – najłatwiej zmienić.
Natomiast jeśli Boruc po mistrzostwach świata w Niemczech mówił, że mundial jest raz na cztery lata, a my go kompletnie spieprzyliśmy, to dzisiaj raczej usłyszelibyśmy, że taki turniej kompletnie zawalił trener.
A po to też wzięliśmy Santosa: by uniknąć tych śmiesznych gadek. Zrozumiałe (niestety), że polskiemu trenerowi trudno dotrzeć do tych naszych gwiazdeczek, bo nie robi na nich wrażenia piąte miejsce z Wisłą Płock albo nawet i mistrzostwo Polski. No, ale jako się rzekło, Santos przyszedł z zupełnie innym CV i to on wyciągnął rękę do nas, a nie my do niego. Facet nie był na aucie, jest już pewnie zarobiony po uszy, mógłby leżeć nad basenem do końca życia i oglądać pielgrzymki w telewizji. A jednak jest w nim na tyle dużo ambicji, że te wiecznie uciśnioną reprezentację chce podnieść z kolan. Wiadomo – nie za darmo, niemniej jakby tylko o kasę mu szło, to by poszedł gdzie indziej.
No, ale wiecznie uciśniona reprezentacja już wypuszcza pierwsze bąki, że Santos wcale nie jest taki super – źródło, czyli Piotra Koźmińskiego, należy traktować ze stuprocentową pewnością. Zatem zaczynamy nieśmiałą narrację, że może to nie Santos, mistrz Europy, a Lech Dyblik.
Tymczasem należy sobie powiedzieć bardzo jasno – brak awansu na Euro w największej (jeśli nie jedynej) mierze będzie kompromitacją tego zespołu. Reprezentację mógłby w tym momencie prowadzić byle trener, a ona i tak miałaby w obowiązku zostawić za sobą Wyspy Owcze, Mołdawię i Albanię.
Należy apelować, by opinia publiczna nie dała się znów nabrać na te śmieszne piłkarskie gadki o złym trenerze, bo szkoleniowiec w tym momencie nie ma zbyt wiele do powiedzenia. On ma przygotowywać zespół na sam turniej, myśleć o zmianach, usprawnieniach, a piłkarze tak naprawdę samą jakością ciągnąć do mistrzostw.
No, ale niestety: wakacje. Przecież gdybyśmy grali w Kiszyniowie ten sam mecz w listopadzie, to by się skończyło 4:0 dla nas. Jednak cóż – czerwiec…
Czas wziąć na siebie odpowiedzialność, a nie tylko o tej odpowiedzialności gadać. Bo jeśli nie Santos, to jaki selekcjoner pasowałby tej reprezentacji? Kogo uznałaby za godnego, z kim byłaby chemia, nić porozumienia, która pozwoliłaby najpierw nie dostać dwóch gongów od Czechów na przestrzeni pierwszych trzech minut, a potem ograć Mołdawię, mając 2:0? Czasami można pomyśleć, że nawet hybryda Guardioli, Ancelottiego i Mourinho na niewiele by się naszym piłkarzom zdała. Zawsze byłby jakiś problem. I oczywiście, to hiperbola, ale na taką hiperbolę kadrowicze sumiennie pracują.
Naprawdę: nie zniesiemy smutnego Bednarka po Wyspach Owczych czy Albanii, by chwilę później czytać, że nie ma chemii.
Na razie nie ma czego innego – jaj.
CZYTAJ WIĘCEJ O MECZU MOŁDAWIA – POLSKA:
Fot. Newspix
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS