Gdy Ewie Wachowicz, Miss Polonia z 1992 roku, zaproponowano posadę rzeczniczki w rządzie Waldemara Pawlaka, wypowiedziała pamiętne słowa: “Premierowi się nie odmawia”. Posadę przyjęła, a powiedzenie stało się kultowe (cokolwiek to znaczy). Macierzyństwo nie stało się udziałem Niny, ona premierowi odmówiła, a potem całe życie śpiewała na tę samą nutę: “Aktorka rodzi role, nie dzieci”. Fakt, że premier był mężem, nie pracodawcą, dla niej nie miał znaczenia.
Wiele osób słyszało: “Aktorka rodzi role, nie dzieci”. Reżyser Maciej Prus też: “Macierzyństwo zmieniała w poezję: «Rodziłam role, nie dzieci»”. Argument, że dużo aktorek rodzi jedno i drugie, z góry skazany był na porażkę. Nie rezygnowała z powtarzania tej śpiewki coraz młodszym rozmówcom w teatrze i poza nim.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ta sama śpiewka
W kalendarzyku w grudniu 1949 roku Nina notuje: “A on przyzwyczaja się do moich chorób, trem przed premierą, nerwów po premierze, dziwnego faktu, że nie chcę zajść z nim w ciążę. Matka, po trzech latach małżeństwa, zapytała, czyż naprawdę nie chcę rodzić. «Ależ ja rodzę bez przerwy. Role» – odparłam. Rozmowa się urwała”. Oczywiście chodzi o Reginę Cyrankiewiczową, teściową, Nina ją też “załatwiła” swą ulubioną frazą.
(…) Całe moje doświadczenie życiowe podpowiada, że w kwestii macierzyństwa są trzy światy, które nigdy się nie spotkają. Świat kobiet, które zrobią wszystko, aby dziecko mieć, oraz tych, które zrobią wszystko, aby go nie mieć. I ten trzeci, świat kobiet wiernych kobiecej powinności, które rodzą dzieci, płynąc z prądem życia. Wspaniała Helena Modrzejewska występowała na scenie jeszcze kilka godzin przed rozwiązaniem. W szatach obszernych, aby publiczność do końca nie orientowała się w sytuacji. Konstanty Łobojko, dyrektor wędrujących po Galicji w drugiej połowie XIX wieku trup aktorskich, tak to opisał w pamiętniku:
“W Samborze podczas Domów polskich pani Modrzejewska przed ostatnim aktem zaczęła rodzić, jednak sztukę skończyła. Po teatrze, trzymając pod ręce z obu stron Modrzejewską, odprowadziliśmy ją do domu, gdzie za godzinę przyszła na świat mała Maria. W dziesięć dni po połogu grała na nowo w Ślubach panieńskich i zaczęła pracować dalej”.
Historyjek o matkach Polkach artystkach Nina z pewnością też słyszała wiele, nie tylko o “Modjeskiej”, ale nie imały się jej.
“Koniecznie dużo dbać o siebie, myśleć o sobie”
Marta Lipińska kilkakrotnie rozmawiała z Niną o macierzyństwie, gdy grały w telewizyjnym spektaklu “Dom nad Loarą” Margaret Storm Jameson, adaptacji powieści o ruchu oporu we Francji.
“Po próbach i nagraniach, kiedy jechałam do Współczesnego przy Mokotowskiej, proponowałam: «Podrzucę panią w aleję Róż, skąd do teatru dwa kroki». Chętnie korzystała. Już miałam samochodzik, wtedy w naszym środowisku rzadkość, a ona bidulka, pozbawiona atrybutów władzy premierowej, nie miała ani samochodu, ani kierowcy. Próby na Woronicza nagrywano specjalną techniką, ampeks, «jednym ciurkiem», niemała sztuka.
Urodziłam córkę w styczniu 1973 roku, więc to musiało być na jesieni 1972 roku. O ciąży lojalnie uprzedziłam reżysera, on scenografkę, bo miałam dość duży brzuszek, ale ciąża nie dokuczała mi ani przez chwilę. Pani Nina podczas naszych podróży kilkakrotnie wygłaszała słynną tezę, że aktorka powinna rodzić role, nie dzieci. «Pamiętaj, pani Martusiu, koniecznie dużo dbać o siebie, myśleć o sobie i tak pięknie grać, jak pani gra». Wiedziała, co mówi, we Współczesnym widziała wszystkie moje role.
Siedziałam obok, prowadząc samochód, w ciąży z pierwszym dzieckiem, i myślałam: «Boże, kobieto, co mi mówisz». Byłam przepełniona szczęściem, czułam już pierwsze ruchy dziecka, takiej słodkiej rybki, nie wyobrażam sobie przejścia przez życie bez urodzenia dziecka ukochanemu mężczyźnie. Więc te teorie w ogóle do mnie nie trafiały. Tym bardziej postanowiłam nie mówić, że właśnie jestem w ciąży.
Trzeci raz spotkałam Ninę kilka lat później na Nowym Świecie, gdy szła do albo z Kameralnego, a ja z moją małą Anusią za rączkę do Kielmana, świetnego szewca. Nina, zawsze sama piękna, myślę, była wrażliwa na piękno, a moja Ania była dzieckiem zjawiskowym. Oczy jak latarnie w kolorze zielonym, co rzadkie u dzieci, ciemna główka. Nina spojrzała na małą i aż ją zatkało. Powiedziała: «Hmm, charmain, charmain», na co moja rezolutna mała spytała: «A cio to, cio to?», co w jej języku znaczyło: «Co ona mówi?». Pani Nina dodała: «Wie pani, mówię po francusku, żeby małej nie przewrócić w głowie». To zabawne i miłe wspomnienie”.
“Małżeństwa żałowała. Nie dziecka”
Danuta Waniek długo znała Ninę, spotykała się z nią w różnych konstelacjach towarzyskich.
“Jej wersję o macierzyństwie kupiłam, o tak. Ja też nie nadawałam się na matkę wielodzietną. Tak długo zastanawiałam się nad drugim dzieckiem, że zrobiło się jedenaście lat różnicy między jednym i drugim. Niektórzy pytali, czy mają tego samego ojca. Trzecie nie wchodziło w grę, całkowicie bym wysiadła.
Od tej strony Ninę rozumiałam. Skoro ja mogłam nie chcieć, ona tym bardziej. Nigdy nie wypytywałam, sama mówiła. Instynkt macierzyński nigdy się u niej nie pojawił, że matka ją prosiła, że on ją prosił. Nie wypierała się niczego… «Albo się jest gwiazdą, albo…» Tę śpiewkę słyszało wielu… Poświęcanie komuś uwagi nie pociągało jej. Nie chciała figury sobie popsuć, na co jej powiedziałam, że po kilku miesiącach po urodzeniu dziecka byłam chuda jak szczapa.
Myślę, że nie zakładała, że się kiedyś zestarzeje. Że mężczyzna, któremu nie chciała dać potomka, porzuci ją. Musiała być zdziwiona jego odejściem. Zachowywała się tak, że wniosek, iż żałuje małżeństwa, które się rozleciało, był uprawniony. Małżeństwa żałowała. Nie dziecka”.
Zobacz też: Intrygi, trucizny i czarne msze. Makabryczna historia Markizy de Montespan
“Gdyby wtedy była mądrzejsza, urodziłaby je dla niego”
Danuta Rastawicka, młodsza koleżanka z Teatru Polskiego, grała z Niną w trzech sztukach, za każdym razem była w ciąży i nie miała wsparcia z jej strony.
“Mentalnie nie była nastawiona na macierzyństwo, co doskonale rozumiem. Spotkałam kiedyś w Lublinie Zofię Modrzewską, pierwszą żonę Schillera. Starsza pani reżyserowała Wierną rzekę, ja, dwudziestojednoletnia siksa, grałam główną rolę. Jak zaszłam w ciążę z grającym w tym samym teatrze własnym mężem, usłyszałam od niej wyznanie: «Wiesz, jakie zrobiłam straszne głupstwo? Kariera przeleciała, młodość też. Jak bym miała syna albo córkę, byłoby inaczej. A tak? Jestem samotna. Strasznie się cieszę, że ty jesteś w ciąży».
Wiele aktorek grało subretki, bo nie miało «zaplecza umysłowego». Nina była osobą świadomą, inteligentną, z dużą wiedzą, wrażliwością, o czym świadczą też jej wiersze. Musiała swoje życie kreować, aby siebie obronić, stworzyć «otoczkę odpornościową». Była zawsze sama, to okropne… Ja mam dzieci, przez 50 lat miałam męża. Miałam się na kim wesprzeć. Ona, mając wokół wrogi świat, musiała o swoje ostro walczyć. Trochę o tym rozmawiałyśmy. Gdyby wtedy była mądrzejsza, urodziłaby je dla niego albo dla związku. Czasami ma się dzieci i też jest się samą. Znam koleżanki, znane aktorki, które się skrobały rok po roku, ale potem miały dzieci. Tak się wtedy załatwiało te sprawy, nie było dobrych środków antykoncepcyjnych”.
Niedoszłe dzieci
“Wpadki” były trzy. Sprawcą pierwszej ciąży Niny był Włodek Łukaszewicz, Łukasz, kolega aktor. Klęczał, oświadczał się, nic nie wyprosił, jak premier. O ile odrzucenie oświadczyn Łukasza łatwo zrozumieć, bo oferował “tylko” zwyczajne życie, żmudne dorabianie się rówieśników, z kwilącym dziecięciem w wynajętym mieszkanku, o tyle trudno pojąć dwukrotne odrzucenie próśb premiera, za którym stały korzyści, płynące z atrybutów sprawowanej władzy. Cyrankiewicz marzył o rodzinie i stabilizacji, co wiedzą ci, którzy go naprawdę znali (Reczek, Motyka, Rusinek, dr Barcikowski).
Gdy 21 lipca 1947 roku Nina wychodzi za mąż, ma niespełna 35 lat. Dzisiaj to nic, ale wtedy sporo, oj, sporo. Zarówno jak na pannę młodą, jak na pierworódkę, którą dwukrotnie miała szansę się stać. Z szansy nie skorzystała. I już. “Pierwsza ciąża zdarzyła się po ponad roku małżeństwa; druga najpóźniej w 1950 roku – mówi Barbara Rusinek-Mączyńska. – Któregoś dnia po powrocie do domu usłyszałam fragment rozmowy ojca z bardzo smutnym J.C.: «Znowu to zrobiła…». Nastoletnią dziewczynę nie bardzo interesowały cudze problemy małżeńskie, ale wtedy zrobiło mi się naprawdę żal premiera. Widać, że był zdruzgotany i bardzo przeżywał postępowanie żony“.
“Wyrażam mu swój gniew, że… zapłodnił”
Z kalendarzyka z 1951 roku, w którym na pierwszej stronie mąż napisał “Ninie b. ukochanej Józek”, wiemy dokładniej, kiedy przydarzył się drugi raz, czyli kiedy stała się “bieriemienna”:
“6-7 lutego 1951
Jestem brzemienna. Martwię się. Najcięższy konflikt.
[dalej po polsku]
Wyrażam mu swój gniew, że… zapłodnił. A on poważnie myślał o dziecku ze swoją żoną…”
Gdy Maria Borys zorientowała się, że córka znów nie zamierza donosić ciąży, próbowała ją skłonić do zmiany decyzji. Nic nie wskórała. (…) Wtedy do męża dotarło, że przegrał na całej linii i z tej mąki chleba nie będzie. Kalendarz:
“2 marca 1951
Nie zapisałam, kiedy znany i dobry lekarz usunął mi ciążę. Pani Liebelt [sekretarka zatrudniona w URM] wypaliła pudełko papierosów.
Józek, siedząc koło mnie w sypialni, zapłakał, ale nic złego mi nie powiedział… tj. nie robił zarzutów.
[I dalej innym kolorem długopisu, najwyraźniej późniejszy dopisek] Jednak, co pomyślał, to pomyślał. Chyba przyjął zasadę laisses aller [zostawić wszystko, machnąć ręką].
Wybory Niny są konsekwentne: nie wyraża zgody na bycie matką, do czego każda kobieta powinna mieć prawo. Chce być żoną premiera, ale nie matką jego dziecka, chce realizować własny program na życie bez wyrzeczeń na rzecz rodziny. Bo świat poza teatrem może nawet istnieje, ale się nie liczy…
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Liliany Śnieg-Czaplewskiej “Nina i Józef. Sceny z życia, które minęło” (Rebis 2023).
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS