“Ant-Man i Osa: Kwantomania” zadebiutował w kinach w połowie lutego i niestety pod względem finansowym poradził sobie najgorzej z całej trylogii. Film w reżyserii Peytona Reeda na całym świecie zarobił do tej pory ciut powyżej 400 mln dol. (dla porównania jedynka zgarnęła ponad 600 mln dol.).
Chłodne recenzje i stosunkowe małe wpływy boleśnie unaoczniły coś, o czym wiadomo było od dawna. Formuła MCU, w postaci jaką znamy, jedzie na oparach. Jestem przekonany, że “Ant-Man i Osa: Kwantomania” zdobyłby większe uznanie, gdyby jego premiera odbyła się, dajmy na to, 5-8 lat temu. Jednak dziś publiczność oczekuje czegoś więcej niż kolejnej generycznej historii i opowiadanych w kółko tych samych żartów. Zwłaszcza że scenarzyści Marvela już nie raz pokazali, że potrafią myśleć nieszablonowo i wyjść poza ramy spandeksowej estetyki, jeśli tylko studio im na to pozwoli.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ale czy to oznacza, że “Ant-Man i Osa: Kwantomania” ogląda się w bólach? Nie do końca. Film Reeda może i nie stoi spektakularnym scenariuszem, prezentując dość schematyczną i przewidywalną historię, ale kilka jego elementów z powodzeniem ratuje całość od katastrofy i funduje kawał miłego w odbiorze kina, które spokojnie obejrzycie z dziećmi.
Po pierwsze to chyba najodważniejsza formalnie rzecz w MCU, jaką kiedykolwiek dostaliśmy. Filmowy świat, do jakiego trafiają bohaterowie, to wypadkowa “Fantastycznej podróży” Richarda Fleischera (dwa Oscary za najlepszą scenografię i efekty specjalne), cudów spod mikroskopu elektronowego i komiksowej twórczości Shauna Tana (“Przybysz”).
Jest dziwacznie, surrealistycznie (cudownie groteskowy M.O.D.O.K.), nieraz nawet wariacko, choć niestety też niepokojąco znajomo (ktoś naoglądał się za dużo “Gwiezdnych wojen” czy “Johna Cartera”, choć wychodzi w zasadzie na to samo).
Do tego przyjemna dynamika między głównymi bohaterami (świetni Paul Rudd i Kathryn Newton w roli ojca i córki) oraz rewelacyjny, wielowymiarowy czarny charakter koncertowo zagrany przez Jonathana Majorsa, przy którym Thanos to nieszkodliwy pionek.
Umówmy się, “Kwantomania” nie jest rzeczą na miarę “Avengers: Koniec gry”, “Spider-Manów” z Tomem Hollandem czy trylogii Jamesa Gunna. Czuć, że to zaledwie przygrywka przed czymś znacznie większym. Jednak mimo wszystko na pewno nie tak nieudana, jak chcieliby niektórzy.
Więcej o filmie Peytona Reeda dowiecie się z recenzji dziennikarza Wirtualnej Polski Kamila Dachnija, który rozebrał go na czynniki pierwsze. Tymczasem my zerknijmy na polskie wydanie Blu-ray “Ant-Man i Osa: Kwantomania” od Galapagos.
Tym razem dostajemy tylko jeden wariant opakowania (amaray), więc wszyscy łowcy steelbooków muszą poszperać w zagranicznych sklepach za wersją 4K Ultra HD+BD. Jeśli chodzi o dźwięk i transfer to jak łatwo się domyślić, stoją na najwyższym poziomie. A dodatki? Tu disnejowsko-marvelowski standard, czyli też bez większych zaskoczeń.
Oprócz wyczerpującego komentarza reżysera i scenarzysty Jeffa Lovenessa na płycie znajdziecie dwa materiały (łącznie ok. 20 min) poświęcone dynamice między bohaterami i czarnym charakterom, choć tak po prawdzie to robią one tu za making of (wywiady z ekipą i twórcami, omawianie kreacji świata, kostiumów itp.) wzbogacony ujęciami zza kulis produkcji.
Do tego dwie sceny z nienałożonym mation capture i gagi. W porządku, acz mały niedosyt na pewno jest.
Obraz: 2.39:1 (panoramiczny) 1080p HD, dźwięk: DTS-HDMA 7.1 (angielski), Dolby Digital 5.1 (polski dubbing) napisy: polskie
Grzegorz Kłos, Wirtualna Polska
W najnowszym odcinkupodcastu “Clickbait” masakrujemy szokującego i rozseksualizowanego “Idola” od HBO, znęcamy się nad Arnoldem Schwarzeneggerem i jego Netfliksowym “FUBAR-em” i, dla równowagi, polecamy najlepsze seriale wszech czasów. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS