A A+ A++

Dzięki uprzejmości wyd. Znak Literanova publikujemy fragment książki “Londyńczycy. Miasto i ludzie” Craiga Taylora (przełożył Łukasz Witczak), autora bestsellerowych “Nowojorczyków”.

DAN SIMON – rikszarz

Jako kierowca rikszy stykałem się z mnóstwem ludzi, których normalnie bym nie poznał. Mało który zawód daje człowiekowi tak dobry wgląd w życie Londynu. To był bardzo romantyczny okres w moim życiu. Miałem wyjątkowo intymną więź z miastem. Przyjemnie było nawiązywać na ulicy kontakt z osobami, od których normalnie człowiek się odgradza, móc z nimi porozmawiać. To byli tacy sami ludzie jak wszyscy, nie tylko tacy, którym się w życiu nie udało, lecz także przedstawiciele najróżniejszych sfer i zawodów. Rikszarz ma tę sposobność, że może pogadać z każdym na dowolnym poziomie. Rozmawiałem swobodnie z gwiazdami, tak samo jak z każdą osobą, która mnie szczerze fascynowała. Z ich historii, doświadczeń wyciągałem naukę dla siebie. To mnie budowało jako człowieka, tamte lata mojego życia były naprawdę niezapomniane, nie boję się tego powiedzieć. Zdecydowanie były to moje najlepsze lata w Londynie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Soho ma mnóstwo do zaoferowania, jeśli chodzi o widoki, dźwięki, zapachy. Każda pora dnia jest inna. Wczesnym popołudniem z kuchni wydobywa się zapach smażonych ryb. Potem jest delikatna woń pieczywa i kawy ze wszystkich miejscowych kawiarenek. O tej porze Soho tętni życiem, są tłumy na ulicach, gwar, wszędzie turyści, londyńczycy, ludzie z przedmieść, którzy tu pracują. Wieczorem nastrój trochę się zmienia. Leje się dużo więcej piwa, dużo więcej alkoholu.

Widać mnóstwo brawury. Mężczyzn, którym bardzo zależy na tym, żeby postrzegano ich jako męskich, z jakiegoś powodu. Zabawne, że jak rikszą jadą mężczyźni, to najwięcej brawury mają ci, którzy chętnie siadają kolegom na kolanach, jak trzeba się zmieścić we trzech na tylnym siedzeniu. Uwielbiają to. Dopraszają się, żeby to oni mogli siedzieć na kolanach. Wspaniale się na to patrzy. Przychodzi trzech takich napakowanych, co próbują na każdy możliwy sposób podkreślać swój heteroseksualizm, a potem zaczynają się droczyć, kto komu usiądzie na kolanach

(…)

No i są ludzie – dużo ludzi – którzy potrzebują się wygadać. Przyznają się do swoich dewiacji seksualnych. Albo namawiają cię do udziału w nich. Trafiają się najróżniejsi ludzie z najróżniejszymi fetyszami. Nie zliczę, ile już dostałem propozycji. Zaproszeń na orgie: “Chodź z nami do hotelu, nie pożałujesz”. Od kobiet i od mężczyzn. Raz wiozłem trzech gejów do ich mieszkania przy Chelsea Bridge. Mówili: “Wejdź z nami na górę, poczęstujemy cię szampanem, dostaniesz tyle koki, ile zechcesz”. Podziękowałem. Potem spotkałem ich jeszcze raz, niesamowity zbieg okoliczności: ci sami trzej goście rok później, ten sam kurs do mieszkania przy Chelsea Bridge. “Wejdź z nami na górę, damy ci szampana, damy ci kokainę, co tylko będziesz chciał”. “Nie, panowie, dziękuję”. Kiedyś wiozłem ładną czarną dziewczynę, która w połowie drogi powiedziała mi, że jestem przystojny, potargała mi włosy i spytała, czy nie chciałbym się zatrzymać w jakimś zacisznym miejscu.

Albo ludzie z fetyszem stóp, Boże drogi. Jeden mój znajomy, przystojny Polak, kawał chłopa, na imię ma Andrzej, wiózł kiedyś amerykańskiego turystę do Waterloo za dwadzieścia funtów. Przez całą drogę ten Amerykanin jednorazowym aparatem fotografował stopy Andrzeja. Dojeżdżają do Waterloo, facet wysiada, płaci Andrzejowi dwadzieścia funtów i mówi: “Wie pan, uważam, że ma pan piękne stopy, niech mi pan sprzeda swoje skarpetki. Zapłacę sto funtów”. Andrzej, który jest pracoholikiem, mówi: “Nie mogę, będę ich potrzebował, pracuję dzisiaj do późna”. A tamten na to: “Niech mi pan sprzeda jedną skarpetkę, zapłacę sto funtów”. Andrzej się zgodził, dał facetowi skarpetkę, a tamten dał mu sto funtów. Facet jest bardzo zadowolony, robi Andrzejowi zdjęcie i mówi, że wróci za dwa tygodnie po drugą skarpetkę. Andrzej myśli sobie: “Aha, jasne”. Wraca na postój i opowiada nam całą historię.

Mijają dwa tygodnie i znów robi ten sam kurs z tym samym Amerykaninem: wiezie go do Waterloo, przejazd kosztuje dwadzieścia funtów, Amerykanin daje mu dwudziestkę, a potem jeszcze sto funtów za drugą skarpetkę. Czyli Andrzej zarobił na tym skurczybyku dwieście czterdzieści funtów i wszyscy go za to nienawidzimy. Mija kilka miesięcy i dostaję maila od znajomego, który jeździ rikszą w Nowym Jorku. Pisze: “Dan, nie uwierzysz, co się stało. Wiozłem takiego jednego grubego Amerykanina i dał mi sto funtów w zamian za moje skarpetki. A potem wyjął z portfela zdjęcie, na którym był Andrzej!”.

Dużo osób jest samotnych i lubią się zwierzać rikszarzom. Miałem wielu takich pasażerów. Na przykład jednego Hindusa, który często ze mną jeździł. Płacił mi pięć funtów, żeby się kawałek przejechać, i po prostu siedział sobie z tyłu, nic innego go nie obchodziło, potem zatrzymywaliśmy się, kiwał głową i wysiadał. Wydaje mi się, że chodziło mu jedynie o towarzystwo. Jednego razu nie zapomnę. Wsiadł na Shaftesbury Avenue. Dał mi pięć funtów i popatrzył na mnie bardzo, bardzo smutno. Nie wyglądał dobrze. Widać było po nim, że nie dba o siebie. Ale wsiadł do mojej rikszy i zapłacił pięć funtów, żebym go powoził. Więc jadę, a on się nie odzywa ani słowem. Siedział tak cicho, że można było zapomnieć, że tam jest. I niestety zapomniałem!

Jechałem przed siebie, zamyślony, trochę bujałem w obłokach. I na śmierć zapomniałem, że wiozę pasażera. Zacząłem się rozglądać za innymi, wołam: “Dzień dobry pani, dokąd pani idzie, może podwiozę?”. A ona powtarza, że nie, nie, nie. Myślę sobie: “O co chodzi?”. W końcu zajechałem pod kawiarnię przy Frith Street napić się kawy. Zatrzymuję rikszę, wysiadam, wchodzę do środka, wracam z batonem, a ten facet nadal siedzi w rikszy. Po prostu sobie siedział jak zawsze, obojętny na wszystko, co się działo wokół niego, zgarbiony, wyglądał jak siedem nieszczęść.

W weekendy rikszarze często kończą pracę o piątej rano. Latem jest pięknie, można patrzeć, jak słońce wschodzi nad Soho, a zamiatacze i maszyny zmywają brud z ulic. Tu i ówdzie stoi kałuża wymiocin, wyuzdana prostytutka, stary diler narkotyków. Jest spokój, mało ludzi.

Do bazy wraca się przez most, jeżeli ma się bazę na południu miasta. Zawsze lubiłem przejeżdżać przez most Waterloo, zwłaszcza nocą, bo wtedy miasto przypomina klejnot rozcięty na pół. Światła błyszczą się jak drogocenne kamienie. Londyn wygląda tak, jakby ktoś go rozciął i wyłożył jego skarby. Człowiek jest zmęczony, ale zadowolony. Cieszy się, że niedługo będzie w domu. Że przetrwał noc i zje sobie bajgiel na Brick Lane albo strzeli sobie piwo w bazie. Popatrzy na wschód słońca nad Millenium Bridge, o ile jeszcze nie wzeszło. A potem bujnie się rowerem na Brick Lane na poranną kawę z bajglem, a może i drzemkę w parku obok.

Powyższy fragment pochodzi z książki “Londyńczycy. Miasto i ludzie” Craiga Taylora (przełożył Łukasz Witczak), która ukazała się nakładem wyd. Znak Literanova.

W najnowszym odcinkupodcastu “Clickbait” masakrujemy szokującego i rozseksualizowanego “Idola” od HBO, znęcamy się nad Arnoldem Schwarzeneggerem i jego Netfliksowym “FUBAR-em” i, dla równowagi, polecamy najlepsze seriale wszech czasów. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWypadek w Zawadzie: Wymuszenie pierwszeństwa. 5 osób w szpitalu, w tym dwójka dzieci
Następny artykułPolacy pożyczyli 65 miliardów złotych w formie kredytów gotówkowych