,,Historia małżeńska” Noaha Baumbacha, na co zwraca uwagę wielu krytyków filmowych, jak i sam reżyser, powstała między innymi w oparciu o wątki autobiograficzne, związane z rozwodem reżysera i aktorki Jennifer Jason Leigh. Do tego stopnia ten element biograficzny jest czasami podnoszony w recenzjach, że – jak mówi Michał Oleszczyk w podcaście, poświęconym temu filmowi – w jednym z amerykańskich pism, zarzuca się reżyserowi, że zbytnio wybiela postać Charliego (świetna rola Adama Drivera), ponieważ reżyser jeszcze będąc mężem Jennifer Jason Leigh, związał się z Gretą Gerwig, natomiast w filmie Charlie z nikim się nie wiąże, a wręcz wzbrania się przed takim rozwiązaniem.
Warto dodać, że przywołana tutaj Greta Gerwig, z którą reżyser jest do dzisiaj, napisała w 2012 roku wspólnie z Baumbachem scenariusz do jego filmu ,,Frances Ha”, a także wyreżyserowała dobrze przyjęty przez krytyków ,,Lady Bird” oraz ubiegłoroczne ,,Małe kobietki”, nominowane, podobnie jak ,,Historia małżeńska” do Oscara za najlepszy film.
Sam Baumbach przyznaje, że scenariusz, a potem sam film, jeszcze przed premierą, pokazał swojej pierwszej żonie i według jego relacji, bardzo się ta historia Jennifer Jason Leigh, spodobała. Przygotowując się do ,,Historii małżeńskiej” reżyser przeprowadził dość intensywne rozmowy ze swoimi przyjaciółmi, którzy przeszli przez rozwód, jak i z prawnikami, sędziami i mediatorami. I to wszystko zaowocowało filmem, o którym się mówi, że to jeden z 10 najlepszych obrazów 2019 roku.
Nie mam pojęcia, dlaczego tak się mówi. Myślę, ze gdyby nie role Scarlett Johanson i Adama Drivera i pewnego rodzaju ułuda, że widzimy właśnie ich rozpad małżeństwa, a nie Józka i Helenki, to na nikim ta historia nie zrobiłaby wrażenia. To z kolei prowadzi mnie do kolejnej uwagi, że przyglądamy się dość specyficznym ludziom – śmietance nowojorskiej inteligencji. On – geniusz alternatywnego, a może nawet awangardowego teatru, o czym świadczy przyznane mu stypendium w wysokości 650 tysięcy dolarów, ona najważniejsza postać tego teatru, niegdyś aktorka telewizyjna (swoją drogą, warto wiedzieć, że stypendium MacArthura, przyznane Charliemu, to autentyczne stypendium, zwane też grantem geniuszy, przyznawane co roku około 20-40 osobom, reprezentującym różne dziedziny, wypłacane w pięciu ratach; od kilku lat to stypendium wynosi właśnie 650 tysięcy dolarów i było swego czasu przyznane dwóm Polakom – Leszkowi Kołakowskiemu w 1983 roku i Jerzemu Grotowskiemu w 1991 roku).
W dodatku poznajemy Charliego i Nicole, kiedy ich spektakl ,,Elektra” dostaje szanse wystawienia na Brodwayu. Nie są to więc pierwsi lepsi amerykanie, pierwsi lepsi bohaterowie, a skoro tak, to ich problemy również nie są byle jakiej natury. Są wynikiem tego, gdzie mieszkają i czym się na co dzień zajmują. W dodatku oboje są też ładni, ot tak, po prostu. Chyba po to, żeby widz, przyzwyczajony do świata skrojonego przez media głównego nurtu, czuł się jak u siebie w domu, czytając jakiś plotkarski portal lub prasę spod tego samego znaku.
Tak, zdaję sobie sprawę, że uwaga co do ich urody (w tym filmie wyjątkowo wolę Drivera niż Johansson) mogą wydawać się nie na miejscu. A jednak mam wrażenie, że ten film od początku do końca, stara się uwieść widza w ten sam sposób, w jaki to robią ładne (dosłownie ładne) okładki drogich czasopism. W tym konkretnym przypadku, zasłaniając się brakiem oryginalnej, pogłębionej treści czy obserwacji, związanej z rozpadem małżeństwa. Ładne opakowanie ma tuszować inne braki.
Bo – idąc dalej – jaki właściwie jest ich problem? Dlaczego się rozwodzą? I czy jest to powód, który widzowie mogą dzielić pod każdą szerokością geograficzną, czy tylko gdzieś między Nowym Jorkiem i Los Angeles? Wychodzi mi na to, że można tego doświadczyć w nowojorskiej bańce, ponieważ wszystko sprowadza się do tego, że Nicole nie chce być aktorką jego teatru, bo w teatrze Charliego, to Charlie jest najważniejszy i to on głównie spija śmietankę ich sukcesów (pomijam fakt, że grupa teatralna pokazywana jest tak, jakby byli jedną, wielką rodziną). Nicole dochodzi do wniosku, że woli telewizję. Tam będzie czuć się sobą, będzie – jak mówi – odrębną jednostką. A kiedy już osiąga to, co zamierzyła, to za chwilę dowiadujemy się, że jest nominowana za reżyserię do nagrody Emmy. Zatem nie tylko są ładni, inteligentni i ambitni, to jeszcze czego się nie dotkną, zamieniają w złoto. Wspaniale. Oczywiście można doszukiwać się w motywacji Nicole innych powodów, ale film jest tak poprowadzony, że nie poznajemy naszych bohaterów w trakcie ich małżeństwa. Twórca nie daje nam szansy przyjrzenia się im obojgu w małżeństwie i wyrobienia sobie opinii. Nie. Poznajemy ich już wtedy, kiedy w Nicole coś pęka, chce zmiany i do niej dąży. Jesteśmy zatem zdani na ich relacje, ich opinie o samych sobie w momencie, kiedy co najmniej jednej stronie nie zależy już na związku, zatem – co oczywiste – pojawiają się wypowiedzi o diametralnie innej wymowie. Bohaterowie Baumbacha już niczego nie budują, o nic nie dbają, zależy im już na czymś zgoła innym. A im dalej w las, tym gorzej, czego najlepszym dowodem jest ich kilkuminutowa kłótnia w jednej z ostatnich scen filmu. Mówiąc najkrócej – poznajemy ich, kiedy są skoncentrowani na sobie i nie dbają już o małżeństwo. Trudno więc w takiej atmosferze o w miarę obiektywny pogląd na to, co się w ich małżeństwie wydarzyło. Jedno jest pewne – Nicole chce rozwodu, chce innej pracy, nie chce teatru, ani Nowego Jorku.
Jeżeli to są powody dla których ,,Historia małżeńska” jest zaliczana do czołówki filmów 2019 roku, to nie będę tutaj oryginalny i powtórzę jeszcze raz – kino zmierza donikąd, opowiadając banalne historie. Gdyby chociaż twórca jakieś przeszkody postawił na drodze swoich ładnych bohaterów, gdyby chociaż Nicole za swoją odrębność, miała zapłacić choćby minimalną cenę, na przykład taką, że nominację za reżyserię, otrzymałaby po dwóch lub trzech latach, gdyby z tego powodu pojawiały się jakieś wątpliwości co do wyboru drogi…, ale nie. W tym filmie poza oczywistym, chwilowym piekłem rozwodu, reszta idzie jak po sznurku. Gdybym miał to zwulgaryzować, a proszę mi wierzyć, od samego początku mam na to ogromny apetyt, napisałbym, że w gruncie rzeczy film jest o tym, że wszyscy jesteśmy odrębnymi jednostkami, a każdy, jak niesie wieść gminna, jest wyjątkowy, oryginalny i jedyny w swoim rodzaju i jeżeli tylko człowiek w to uwierzy, to czeka go nagroda, bo życie tylko czeka, aby odkryć tę ukrytą w zakamarkach bibliotek prawdę i pragnie każdego, za to niebywałe odkrycie, wynagrodzić. Jednych nominacją do nagrody Emmy, drugich – gdyby tę historię przenieść na polskie warunki – funkcją kierownika działu spożywczego w jakimś ogromnym dyskoncie z możliwością dalszego awansu.
Rafał Klan
https://rklanblog.wordpress.com/
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS