Dookoła postaci Stanisława Radwana wyrosło parę mitów, których prawdziwości prawdopodobnie nie zdołamy nigdy potwierdzić. Jedno jest pewne: jego życiorys mógłby być wykorzystany jako scenariusz komiksu o superbohaterach!
Urodził się w 1908 roku w Krakowie. Z chłopcem musiało być coś nie w porządku: legendy mówią, że miał aż 64 zęby (czyli dwukrotnie więcej niż człowiek mieć powinien), a także, że miał „podwójne żebra”, cokolwiek miałoby to znaczyć. W wieku zaledwie ośmiu lat miał bez trudu podnieść swojego ojczyma, gdy ten usiłował zapanować nad przybranym synem. Czy faktycznie właśnie tak było – nie wiadomo. Jest jednak pewne, że młody Stanisław wkrótce dołączył do sportowej Wisły, gdzie stał się chlubą sekcji ciężkoatletycznej – ćwiczył zapasy i podnoszenie ciężarów.
Olbrzym w marynarskim mundurze
Kiedy tylko nadarzyła się okazja, przeniósł się do Gdyni i wstąpił do marynarki wojennej. Służył na ORP Grom, a także na „Podhalaninie”, „Komendancie Piłsudskim” i „Wilii”. Wtedy też zyskał dużą popularność dzięki swoim pokazom, w trakcie których prostował podkowy, łamał gwoździe, zginał żelazne sztaby i przegryzał rozmaite przedmioty. Znano go jako „Króla Żelaza”. W 1935 roku, kiedy wichura zniszczyła stadion Wisły, Radwan wrócił do Krakowa i dał kolejny pokaz, z którego dochody przeznaczył na odbudowę.
Demonstracje siły polskiego strongmana przyciągały prawdziwe tłumy. Jak czytamy w książce „LATO’39. JESZCZE ŻYJEMY”, siłacz
[…] splótł misterny kwiatek o siedmiu kółkach piętnastocentymetrowej średnicy ze sztaby mającej trzy i pół metra długości a cztery centymetry szerokości, na głowie położono mu na ręczniku potężną szynę, którą czterdziestu ludzi zginało. Na tejże jego głowie drzewo na klocku rąbał specjalny cieśla. Samochód ciężarowy przejeżdżał po jego mocnej, żelaznej piersi, w której bije zacne, poczciwe, marynarskie serce. Wreszcie do orczyka, który trzymał w zębach, zaprzęgano konia i Radwan, pełniący równocześnie rolę dyszla przy bryczce, na której siedział, objechał tak trzykrotnie stadion ku zachwytowi publiczności.
Jako marynarz miał też wdawać się w pojedynki zapaśnicze, kiedy razem z załogą okrętów lądował w rozmaitych portach. Podobno bardzo często jego przeciwnicy rezygnowali z walki zaraz po uścisku dłoni „Króla Żelaza”.
Nazistowscy bojówkarze panoszący się po Gdańsku podobno również nie mieli łatwego życia – Radwan miał ponoć w zwyczaju unoszenie dwóch „brunatnych” w powietrze i zderzanie ich ze sobą głowami. Metoda może i niezbyt skuteczna (w zakresie edukacji), ale z pewnością efektowna… Co rodzi spekulacje na temat pochodzenia tej legendy. Istnieje możliwość, że została wymyślona „ku pokrzepieniu serc” Polaków w obliczu nadciągającego konfliktu. Po raz kolejny: prawda już nigdy nie wyjdzie na jaw. Ale, jak powiedział ktoś mądry – „nie pozwólmy prawdzie stać na drodze dobrej opowieści”.
Runą mury
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS