Handel w Łodzi. – Moja babcia mawiała, że sklepikarz to z głodu nie umrze i że to najbardziej pewna praca, bo ludzie jeść muszą – mówi pani Krystyna, która przez dziesięciolecia prowadziła niewielki sklepik na łódzkich Chojnach. – Z drugim miała rację, z pierwszym się pomyliła.
Pani Krystyna posłuchała babci i otworzyła nieduży sklep, w którym można kupić podstawowe artykuły spożywcze, napoje, trochę chemii domowej, artykułów dla zwierząt. Nic wymyślnego, gdyż miał to być sklep pierwszej potrzeby, dla pobliskich mieszkańców. I przez lata ten patent się sprawdzał, dopóki w pobliżu nie zaczęły powstawać dyskonty i inne sklepy sieciowe.
Początkowo nie było najgorzej, pani Krystyna mogła liczyć na grono stałych klientów.
– Zostały przy mnie starsze osoby, które nie do końca odnajdywały się w nowych sklepach, a tu mogły przyjść, pogadać i zrobić zakupy – mówi łodzianka. – Straciłam trochę młodszych klientów, ale i tak sobie radziłam. Na większą skalę problemy zaczęły się, gdy niecałe trzy kilometry od mojego sklepu otworzył się kolejny market. Nie miałam szans rywalizować na promocje z takim sklepem, musiałabym dopłacać do zakupów.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS