Odszedł Józef. Anglia pustoszeje.
Józef, Józio, mój kochany Józio … Mimo tak wielkiej różnicy lat, nadal nie potrafię myśleć ani mówić o nim tak, jak chyba wypadałoby powiedzieć. Bo to przecież nie “pan Józef” a mój ukochany Józio – dobry, ciepły człowiek, , który w swojej kuchni w Bradford opowiadał mi o Kresach i o zsyłce i o Arnhem, jak skakali wprost pod lufy karabinów … I już pierwsze chwile naszej znajomości pokazały, że to nie jest taki zwykły facet z jakimś tam bagażem wspomnień. Drzwi do domku otworzyły się nim nacisnąłem dzwonek. Inwalidzki wózek z Józiem wrzucił wsteczny, odsłaniając wnętrze domu a ja usłyszałem:
– Dawaj tu, chłopaku!
No to dałem …
W kuchni się przywitaliśmy, wyłożyłem z czym przychodzę (a przyszedłem z toną sprzętu, aparatem, szkłami i rejestratorem, statywami i kamerą) i już na dzień dobry Józio mnie rozłożył na łopatki. Nic a nic nie przejął się kamerą i światłami, ryknął tylko gdzieś w głąb domu:
– Gala, przynoś sprzęt piorunem!
Próbowałem mu tłumaczyć, że nic nie potrzeba, że mam wszystko, co niezbędne do wywiadu i rozmowy, Józio jednak nie zamierzał słuchać. I faktycznie, chwilę później, do maleńkiej kuchni weszła Gala, dzierżąc srebrną tacę, na niej zaś zmrożoną i sterczącą dumnie flaszkę jakiejś lepszej wódki. Taki oto sprzęt zmajstrował Józio na wspomnienia o żołnierzach spod kresowych stanic …
Zaprotestowałem. W końcu jestem w pracy, muszę być przytomny jeśli mam coś nagrać, muszę wiedzieć o czym mówi mój bohater i co ja sam mówię. Józio tylko lekko się uśmiechnął.
– Nie napijesz się kielicha? No to ja nie będę gadał!
Siedzieliśmy do wieczora, nagraliśmy wywiad, później gadaliśmy aż do zmroku. Tak się nawiązała przyjaźń. Ile razy później byłem w Bradford, odwiedzałem Józia, Gala zaś na srebrnej tacy serwowała “sprzęty”. Już go nie odwiedzę w jego ciepłym domu na północy smętnej i deszczowej wyspy. Odszedł piękny, dobry człowiek.
Śpij w spokoju, Józiu.
* * *
Józef Wojciechowski, ps. „Zulu”, urodził się 28.09.1922 r w Mielnicy Podolskiej. Spędził dzieciństwo tuż przy powstałej kilka miesięcy wcześniej granicy z Sowietami na Zbruczu.
Po agresji sowieckiej 17.09.1939 roku zaangażował się w działalność niepodległościową; został deportowany wraz z rodziną 10 lutego 1940 roku do posiołka Uczastok w Tajdze. Wspomina zaskakujące powitanie na zsyłce : żyjący na posiołku Rosjanie powitali w nim deportowanych Polaków chlebem i solą, co bardzo nie podobało się władzom sowieckim. Józef wspomina zresztą, iż rodzina była na zesłaniu traktowana bardzo dobrze, zaś miejscowa ludność pomagała zesłańcom w zorganizowaniu nowego życia. To również miejscowi Rosjanie poinformowali zesłańców o „amnestii” i powstającej w ZSRR Armii Polskiej, wbrew intencjom lokalnych władz.
Już w sierpniu 1941 roku Józef wyjeżdża do Semipałatyńska, następnie przez Ałma-ty (wówczas Ałma Ata) dostaje się do punktu zbornego armii w Otar (kazachska SRR). Zgłasza się do wojska, zaś na życie zarabia pracując w miejscowym kołchozie. Po weryfikacji zostaje wcielony do Armii Polskiej na Wschodzie i przechodzi wstępne szkolenie. Gdy przychodzi pora ewakuacji, miejscowa orkiestra (!!!) żegna opuszczających Kazachstan Polaków uroczyście odegranym Mazurkiem Dąbrowskiego. Józef zapamięta tę scenę do końca życia – po siedemdziesięciu latach będzie opowiadał mi o niej ze łzami w oczach.
Przez Krasnowodzk (dziś Turkmenbaszy) dostaje się wraz z wojskiem do Pahlevi w Persji (Bandar e-Anzali, Iran), a następnie do Teheranu, gdzie spędza dwa tygodnie. Przygotowuje obóz dla cywili, którzy mają nadjechać ze Związku Radzieckiego wraz z kolejną falą ewakuacji. Następnie jego droga wiedzie przez Irak, Palestynę do Egiptu. Przygotowuje się do rozpoczęcia pełnego szkolenia wojskowego.
W Egipcie komisja lekarska nie wydaje zgody na mobilizację Józefa ze względu na jego stan zdrowia i ogólne wyczerpanie po okresie zsyłki w ZSRR. Zostaje skierowany na rehabilitację i „turnus dożywiający” w Durbanie (Afryka Południowa), gdzie spędza kolejnych kilka miesięcy. Po zakończeniu rekonwalescencji zostaje przydzielony do plutonu konwojującego włoskich jeńców wojennych z Afryki do Wielkiej Brytanii – wraz z nimi w październiku 1942 roku dociera do Szkocji.
W Markinch (Szkocja) przechodzi kwalifikację i wstępuje w szeregi tworzącej się 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej pod dowództwem gen. Stanisława Sosabowskiego. Przechodzi intensywne szkolenie spadochronowe pod okiem instruktorów z Wielkiej Brytanii i USA. 1 SBS szykowana jest do rzucenia na pomoc walczącej Warszawie, jednak na skutek decyzji Anglików do rajdu spadochroniarzy na Warszawę nigdy nie dochodzi. Powoduje to potężny konflikt i nieomal bunt żołnierzy, pragnących walczyć za kraj – bunt, który udaje się zgasić jedynie dzięki osobowości gen. Sosabowskiego. Józef dalej więc szkoli się i oczekuje na rozkaz do ataku. Rozkaz ten nadchodzi dopiero we wrześniu 1944 roku wraz z operacją „Market Garden”. Józef wraz z kolegami pod dowództwem gen. Sosabowskiego bierze udział w oblężeniu Arnhem. Operacja jest nieudana i niemal połowa stanu osobowego brygady traci życie.
Koniec wojny zastaje Józefa na kontynencie. W szeregach 30 Armii Renu bierze udział w okupacji terenów odebranych Niemcom, pracując w kompanii łączności na zapleczu. W 1947 roku zostaje zdemobilizowany, nie chcąc jednak wracać do Polski, decyduje się na zamieszkanie w Wielkiej Brytanii. Osiedla się początkowo w Barnoldswick (gdzie podejmuje pracę w tkalni bawełny), następnie zaś w Bradford w północnej Anglii.
Umiera 8 stycznia 2020 r w wieku 98 lat …
Wspomnienia Józefa Wojciechowskiego zostały zarejestrowane w sierpniu 2016 r w Bradford, UK
Wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnej kolekcji Józefa Wojciechowskiego
Zobacz galerię zdjęć:
Józef Wojciechowski i żołnierze 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS