Nie minął nawet tydzień od naszego ślubu i pomyślałam, że powinnam spisać emocje, póki są jeszcze żywe i świeże. Muszę Wam się przyznać, że ja całe życie nie rozumiałam konceptu hucznego wesela i zaślubin. Wydawało mi sie to dość abstrakcyjne wydawać duża kwotę na przyjęcie. Zawsze powtarzałam: za te pieniądze polecę gdzieś daleko, a ceremonia będzie w gronie bliskich – nie mam dużej rodziny, wiec plan wydawał sie być banalny do zrealizowania.
Potem nie było wielu chwil by o tym myśleć. Nie byłam nigdy dziewczyna, która wymaga czy też wyczekuje oświadczyn. Oczywiście im nasza relacja z Wojtkiem robiła sie poważniejsza i plany odleglejsze, rozmawialiśmy o tym czy chcemy sie pobrać i jak to widzimy. To bardzo ważne, by w takich fundamentalnych kwestiach mieć podobne zdanie, tak przynajmniej my uważamy.
W styczniu tego roku, na Bali, w schowanym w dżungli namiocie Wojciech rano zaczął czegoś gorączkowo szukać pod poduszką… a potem to już sami wiecie. Cały dzień spędziliśmy ciesząc sie sobą i patrząc w zieloną otchłań… ale jeszcze tego samego dnia zaczął sie temat ślubu! I tak od słowa do słowa, uznaliśmy, że nie ma co czekać, że nie wyobrażam sobie rezerwować datę ślubu na 2 lata do przodu, że oboje tego chcemy i… że bierzemy sie za organizacje. Tu i teraz. Więc ja opowiadam o małej, skromnej ceremonii, my, rodzice, rodzeństwo, ciocia, wujek… a Wojtek na to: skromna? Moja najbliższa rodzina to 50 osób! Cha, cha… Co?! Co z nasza podróżą dookoła świata, co z mini garden party… Wtedy zrozumiałam, że siłą rzeczy nasi najbliżsi to ponad 100 osób! I nie ma mowy by kogoś zabrakło. I tak zaczęła sie organizacja WESELICHA!
W lutym i marcu odwiedziliśmy kilka targów ślubnych, znaleźliśmy idealne miejsce (nowoczesna stodołę) i wtedy jeszcze myślałam, że uda mi sie ogarnąć wszystko samej. Wiosną moja sytuacja rodzinna sprawiła, ze miałam więcej obowiązków oraz spadł na nas prosto z nieba temat mieszkania do wykończenia. W zasadzie tamten czas pamietam jak przez mgłę. Działo sie tyle, że samej mi myli sie chronologia, wyjazdy, praca, obowiązki w domu, remont, ślub… To wszystko potoczyło sie tak szybko, życie napisało dość chaotyczny scenariusz, ale nie mogliśmy sie wycofać.
Ewa, nasza wybawicielka!
Wtedy pojawiła się EWA! Ewa, która napisała: Joanna, nie potrzebujesz pomocy przy ślubie? A ja wtedy pomyślałam sobie, jasna cholera OCZYWIŚCIE, ŻE TAK!
Już pierwsze spotkanie z Ewą sprawiło, ze poczułam jak w czarnej… dziurze jesteśmy. Pytania: wysłaliście zaproszenia? Macie ekipę video? Catering? Noclegi? Transport? Asia: makijaż? Włosy? Uh.. zrobiło mi sie gorąco, ale Wojtek powiedział po wszystkim: Ewa jest mega profesjonalna i konkretna, z nią damy radę, zobaczysz!
I tak właśnie było. To Ewa uświadomiła nam, ze miejsce, które wybraliśmy na początku jest za małe… i miała racje! Wtedy jednak, kiedy stałam na tarasie i uświadomiła mi to z Agnieszką (z firmy – wybieraliśmy tego dnia krzesła), która ma ogromne doświadczenie eventowe wiedziałam już, że gorzej być nie może. Stres, płacz, jak my zorganizujemy to wszystko od nowa? W niecałe dwa miesiące?! Były już noclegi, plan… jakimś cudem nie wysłaliśmy zaproszeń, coś nad nami czuwało. Ewa od razu zaczęła działać, jeszcze w drodze powrotnej do Warszawy wykonała kilka telefonów i na drugi dzień juz była w nowootwartym miejscu. Zadzwoniła do mnie po wizycie i powiedziała: Asia – pokochasz to miejsce, dopiero skończyli to urządzać!
Pojechaliśmy do Marek, do Cichej 23… i przepadłam, aż teraz mam ciarki kiedy to pisze. To miejsce nawet mi sie nie śniło, było tak piękne, tak magiczne. Wiedzieliśmy od razu z Wojtkiem, że to jest TO! Jak widać los tak chciał. Kiedy szukaliśmy miejsca, ich jeszcze nie było.
Dzięki temu, że było nowe oraz, że to był piątek 13-ego z terminem nie było problemu. W zasadzie dzięki tej 13-tce z niczym nie mieliśmy problemu, cha cha! Wszyscy byli wolni, kogo nie spytaliśmy! Dlatego udało nam sie skompletować tak wspaniała ekipę!
A potem poszło już z górki, najwiecej czasu zajęło mi szukanie miejsca noclegowego na prawie 100 osób (większość rodziny Wojtka jest z całej Polski) i na poprawiny! Mimo wszystko wrzesień sie zbliżał i z pomocą Ewy poszło gładko, ona po kolei odhaczała tematy: zaproszenia, makijaż, dekoracje…
Zdradzę Wam, że przez te moją pracę, która jest bycie w sieci, bycie w kontakcie z Wami miałam zagwostkę: jak to zrobić ze zdjęciami. Chciałam bardzo zostawić coś dla siebie, ale też czułam ogromną radość z możliwości podzielenia sie z Wami tym dniem. Pomyślałam, że rozdzielę to i dlatego mieliśmy dwie ekipy fotograficzne. , którą na pewno znacie już z moich wielu sesji, robiła zdjęcia, które pojawia sie w sieci, na blogu itp, są to tez zdjęcia dla marek, które towarzyszą mi na co dzień (Apart i Neonail), a druga ekipa robiła zdjęcia takie dla nas, prywatne, z rodziną itp. Na zdjęciach w sieci pojawimy sie My i przyjaciele, którzy zgodzili sie na publikacje, resztę zamykam w domowym albumie. Dzielę się tym rozwiązaniem , bo wszyscy bardzo ciepło przyjęli ten pomysł.
To co? Zaczynamy przygotowania! Mamy czwartek, doba przed ślubem. Przyjechaliśmy z Agatą i Anią na miejsce, by zobaczyć pierwsze dekoracje i przećwiczyć sobie ceremonię. To mnie najbardziej stresowało: czy będę wiedziała co robić i kiedy?! Jak zwykle pomogła Ewa. Co prawda pare razy sie pomyliłam, ale myśle, ze rodzina nawet nie zauważyła, cha cha!
Jeśli chodzi o dekoracje, to to jest zabawna historia. Zajęły sie nimi dwie bardzo utalentowane dziewczyny. Ola i Milena. Każda z nich prowadzi swoją firmę z dekoracjami i ktoś mógłby pomyśleć: oho przecież są konkurencja?! Dziewczyny były obecne w moim życiu wiele razy i nie umiałam sie zdecydować na jedną z nich. Olę poznałam przy okazji współpracy z Apartem – robiła balonową scenografie na ich evencie, a potem ze mną nasza strefę instragranową na See Bloggers. Wiedziałam co potrafi, znałam jej wyobraźnie i wręcz wiedziałam, ze nie mogło jej zabraknąć.
Milenę poznałam przez Instagram, ma energię jak ja, idzie po swoje, to człowiek czynu! Znalazła mój numer telefonu i któregoś razu przegadałyśmy dobre 45 minut wisząc na telefonie. Później zaprosiła mnie do swojej nowej kwiaciarni, wręczyła przepiękny box z peoniami… wtedy pomyślałam sobie, jak ja mam wybrać?! Obie uwielabim, obie są takie utalentowane… Wiec trochę postawiłam je przed faktem dokonanym. Powiedziałam: Laski, na ślubie JB tworzycie team! Kocham Was tak samo, wiec działajmy razem!
Do naszego kreatywnego teamu dołączyła Klaudia, ktora poznałam na swoich 25ych urodzinach. To młoda mama i businesswoman, ma kilka firm i również wspierała nas na naszym weselu! Wszystkimi koordynowała Ewa i tak oto powstała nasza ekipa!
Za całą koordynację odpowiadała –
Za dekoracje –
Za dekoracje kwiatowe –
Za personalizowane dekoracje –
Cały koncept to wynik naszej wspólnej burzy mózgów i wielkiej tablicy na Pinterescie. No dobra, to zaczynamy naszą czwartkową wizytę w Cichej 23. Musieliśmy skończyć plan stołów. Jak wiecie z mojej relacji nasz plan stołów nie był klasyczny. Bardzo mi zależało by w trakcie naszego wesela robić rzeczy, których nigdzie indziej nie widziałam! Zamiast klasycznej rozpiski gości, przygotowaliśmy zdjęcia wszystkich osób, wydrukowaliśmy na drukarce do polaroidów (Instax SQ Share) i to był super pomysł – nawet zdjęcia małej rozdzielczości wyszły genialnie! Z tylu każdego zdjęcia napisaliśmy numer stołu, a samo zdjęcie było super pamiątka dla każdego!
Ola wyczarowała przepiękne naczynia, które zrobiły cały klimat i do tego zrobiła własnoręcznie serwety farbowane metoda tie-dye… efekt? Moja mina chyba mówi sama za siebie!
Dziewczyny z Flower store twórzą dekorację, ktora zawiśnie nad naszym stołem. Jak to powiedział mój teść: Jak to? Nie ma żadnego serduszka czy gołąbków za nimi? 😀
Resztę dekoracji pokaże Wam pisząc drugi wpis i publikując zdjęcia z samego ślubu. Póki co to tyle! Zabieram sie za kolejny tekst, przygotujcie sie na ogromna ilość zdjęć!
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS