– Przynajmniej połowa drużyn ekstraklasy miałaby w tym meczu problem. Piłkarze Ruchu potrafili sobie pomagać w obronie, dobrze wyglądali fizycznie, wygrywali wiele pojedynków wręcz. Zaprezentowali to na tle Wisły, która w poprzednich spotkaniach niejednokrotnie gniotła rywali – mówi Łukasz Surma, wychowanek Wisły, były zawodnik m.in. klubu z Chorzowa.
W sobotę Biała Gwiazda uległa w Gliwicach Niebieskim 0:2 i straciła pozycję wicelidera I ligi. O meczu i nie tylko rozmawiamy z trenerem Łukaszem Surmą (od marca bez pracy po odejściu ze Stali Stalowa Wola). Rekordzista ekstraklasy pod względem liczby występów (559 meczów) jest wychowankiem Wisły. Potem grał m.in. w Ruchu Chorzów, Legii Warszawa i Lechii Gdańsk.
Michał Knura, LoveKraków.pl: Zaskoczył pana przebieg meczu i wynik rywalizacji Ruchu z Wisłą?
Łukasz Surma: Wisła miała w tym roku wiele zwycięstw, które dają przewagę, ale jednocześnie stanowią pewną pułapkę. Jej piłkarze na pewno byli bardzo pewni siebie i powinni być, bo mieli na koncie wiele wygranych, dodatkowo w dobrym stylu. Jako były piłkarz, a teraz trener wiem, że to często usypia czujność. Ruch był w innej sytuacji, bo nie wyszedł mu poprzedni występ. Wtedy jest większa czujność, skupienie na defensywie. Pilnuje się, by nie stracić gola, a w piłce to już połowa sukcesu. Drużyna Jarosława Skrobacza pozamykała Wiśle wszystkie strefy, odcięła drogi do bramki. Wiślacy zaczęli się denerwować, nie ustrzegli się błędów w obronie.
I przegrali.
Brałem udział w niejednym meczu Ruchu z Wisłą i ich przebieg był bardzo podobny do ostatniego. Biała Gwiazda zawsze miała zespoły lepsze technicznie, a myśmy byli bardziej wybiegani, chcieliśmy się pokazać. W sobotę oglądaliśmy typowy scenariusz dla tej rywalizacji: faworyt długo nie potrafi zdobyć bramki i w końcu popełnia błąd. Przez lata nie zmienił się też charakter obu drużyn. Fundamenty, na których są budowane. O sile Wisły stanowią w dużej mierze obcokrajowcy, piłkarze nieźle wyszkoleni technicznie. Piłka im nie przeszkadza, potrafią ją do siebie podawać w dobrym tempie. Ruch jest oparty na Polakach, którzy mają coś do udowodnienia. Sztab trenerski jest związany ze Śląskiem i klubem.
Można powiedzieć, że Wisła przegrała, bo się nie popisała. Ale można to odwrócić: Ruch wygrał, bo się popisał.
Mądrość gospodarzy była na naprawdę wysokim poziomie. Było widać, że są tam zawodnicy doświadczeni, którzy z niejednego pieca jedli chleb. Nie „podpalali się”, byli spokojni w tyłach, czekali na szansę. Widać tu pracę, którą wykonali trenerzy. Choć na trybunach panowała gorąca atmosfera, która mogła się udzielić piłkarzom, to oni nie szli na raz, nie odkrywali się. Przynajmniej połowa drużyn ekstraklasy miałaby w tym meczu problem. Niebiescy potrafili sobie pomagać w obronie, dobrze wyglądali fizycznie, wygrywali wiele pojedynków wręcz. Znaleźli też dobre momenty do ataku. Strzelili piękne gole po dobrych akcjach. Oceniam ich bardzo wysoko, bo zaprezentowali to na tle Wisły, która w poprzednich spotkaniach niejednokrotnie gniotła rywali.
Groźną bronią Wisły są w tym roku skrzydła, jednak w Gliwicach przyjezdni praktycznie nie stwarzali zagrożenia.
Kluczem do sukcesu, z punktu widzenia Ruchu, było niedopuszczanie do dośrodkowań. Było ich mało, a gdy już do nich dochodziło, to naciskanym graczom Wisły brakowało precyzji. To wytrąciło ich z równowagi, bo przeciwnik zagrał inaczej. Doświadczony trener na pewno wyciągnie z tego wnioski. Krakowianie muszą wiedzieć, że inne zespoły coraz bardziej się na nich koncentrują. Z biegiem czasu lepiej ich znają i układają pod nich swój scenariusz na mecz. To jednak nie zawsze się sprawdza, bo zapomina się wtedy o akcentach ofensywnych. Ruch wygrał, bo potrafił wszystko bardzo mądrze połączyć.
Mało kto spodziewał się, że mocno przebudowana Wisła tak dobrze rozpocznie rok i będzie w stanie włączyć się do walki o bezpośredni awans. Radosławowi Sobolewskiemu szybko udało się stworzyć drużynę nie tylko na boisku.
Trener bardzo dobrze zna klub, wpasował się w to wszystko. Zaszczepił w piłkarzach chęć wygrywania każdego meczu, co charakteryzowało go jako zawodnika. Nie jestem w środku, ale wydaje mi się, że oparł drużynę na Luisie Fernandezie, który dłużej był w Wiśle. Poznał klub, miał już dobre momenty w ekstraklasie i zadatki na lidera ofensywy. Wokół niego rozbudowała się hiszpańska kolonia, nowym zawodnikom łatwiej było poczuć klimat i wejść do szatni. Widać, że jest między nimi więź. Do tego Hiszpanie są dobrzy technicznie, a Wisła zawsze preferowała taką piłkę.
Różnica między Polakami, którzy grali przy Reymonta jesienią, a piłkarzami sprowadzonymi zimą jest bardzo duża.
Nigdy nie będę pochwalał sytuacji, gdy gra mniej Polaków niż obcokrajowców. Nie chcę oceniać tej polityki, jednak takie są fakty. Bierze się to z tego, że Wisła jest jednym z klubów, które nie mają czasu na budowanie. Wybrzmiewało to też z wywiadów prezesa Jarosława Królewskiego i trenera. Nie wrócą lata 80. i 90., gdy ja zaczynałem w niej grać w piłkę i stawiało się na wychowanków. Jest to trochę przykre, ale kibice pamiętają sukcesy i chcą, by wróciły. Nie mają cierpliwości, bo przez lata byli przyzwyczajeni do czego innego.
Kto najbardziej podoba się panu w Wiśle?
Luis Fernandez ma łatwość wyjścia na pozycję, dojścia do sytuacji strzeleckiej. Bardzo dobrze osłania piłkę ciałem i trudno mu ją odebrać. Jest inteligentnym graczem, czasem nieuchwytnym. Często wbiega z drugiej linii jak Jesus Imaz. Kiedyś w Wiśle podobnie na boisku zachowywał się Tomasz Kulawik. Myśmy pracowali, próbowali rozbijać obronę, a Tomek w odpowiednim momencie stawiał kropkę nad „i”. Trudno było przewidzieć, co zrobi. Czasem znikał jak kamfora, a potem nagle się pojawiał.
Ogromny postęp na prawej obronie zrobił Bartosz Jaroch. Fajnie rozpoczyna akcje, jednak nie zapomina też o asekuracji. Razem z grającym po drugiej stronie Davidem Junką stanowią naprawdę mocne punkty drużyny. Obaj grają nowocześnie, atakują nie tylko bokiem, potrafią rozegrać piłkę środkiem.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS