Kasowy hit, który przyciągnął do kin tysiące widzów aż prosi
się o szybkie nakręcenie drugiej części, która podwoi zyski
oryginału. Problem w tym, że entuzjastyczne plany filmowców nie
zawsze podzielają gwiazdy, które miałyby stanąć przed kamerą. O
ile aktorzy nie są zobligowani kontraktami do takich występów, to
istnieje spora szansa, że odmówią udziału w „odgrzewaniu
kotleta”. Czasem powody takich decyzji są całkiem intrygujące.
Pamiętna produkcja
o rekinie ludojadzie, który robi sobie bufet z plażowiczów
taplających się w morzu, była wielkim sukcesem i rozpoczęła modę
na kręcenie całej masy innych filmów o zabójczych stworzeniach
dybiących na ludzkie kończyny. Idąc za ciosem, producenci dali
zielone światło kontynuacji „Szczęk”. Udało im się nawet
nakłonić większą część obsady do powrotu na plan. Niestety, a
może raczej na szczęście, jeden z filarów oryginału, Richard
Dreyfuss, stanowczo odmówił współpracy, gdy tylko dowiedział się,
że na stołku reżyserskim nie zasiądzie Steven Spielberg. Aktor
bardzo słusznie uznał, że bez niego produkcja ta będzie co
najwyżej przeciętna.
Parę lat później
Dreyfuss i Spielberg ponownie połączyli siły i dali światu rewelacyjne
„Bliskie spotkania trzeciego stopnia”.
Reżyser Jan de Bont
i młodziutka Sandra Bullock krótko po premierze filmu „Speed”
zostali zakontraktowani do prac przy kontynuacji. Trudno się dziwić
– produkcja ta zarobiła 350 milionów dolarów, więc kucie
żelaza, póki ciepłe było oczywistym posunięciem ze strony
wytwórni filmowej. Do powrotu przed kamerę zaproszony też został
Keanu Reeves.
Wszystko wskazywało, że artysta nie odrzuci
propozycji zarobienia 12 milionów dolarów za swój występ w sequelu.
Reeves był ponoć dość entuzjastycznie nastawiony do tego
projektu… aż do dnia, kiedy dostał scenariusz „Speed 2” i
zorientował się, że tym razem „bohaterem” filmu będzie
wielki, turystyczny statek. A te – jak zauważył – są prawdopodobnie
wolniejsze niż autobus szkolny, wokół którego koncentrowała się
akcja pierwowzoru. Keanu, w swoim uprzejmym stylu, podziękował
reżyserowi oraz swojej koleżance z planu i ostrożnie wycofał
się z udziału w tym przedsięwzięciu. I bardzo dobrze – film
„Speed 2” był jedną z większych kinowych katastrof 1997
roku.
Gwiazda dwóch
filmów o przygodach pojazdów zmotoryzowanych, które to czasem zamieniają
się w wielkie, walczące sokowirówki, miała powrócić do swojej
postaci w trzeciej odsłonie serii. Inaczej być nie mogło –
przecież to piękna Megan była ekranową ukochaną głównego
bohatera, więc jej nieobecność zasmuciłaby fanów. A jednak, Fox
udało się sprawić, że ta fucha uciekła jej sprzed nosa. Wszystko
dlatego, że podczas wywiadu dla magazynu Wonderland porównała
reżysera „Transformersów” Michaela Baya do szalonego despoty
pokroju Napoleona. I gdyby na tym się skończyło, to pewnie jakoś
by się to wszystko rozeszło po kościach, ale Megan kontynuowała
swój wywód twierdzeniami, że filmowcowi blisko jest też do Adolfa
Hitlera, praca z takim człowiekiem jest czystym koszmarem, a jego
tyrańska postawa miała być dla aktorki niczym prawdziwy wrzód na
dupie.
Po tym słowotoku
panna grana przez Fox została wykreślona ze scenariusza i
zastąpiona całkiem nową postacią. Najbardziej zaskakujące jest
jednak to, że za zwolnienie aktorki wcale nie odpowiadał Michael
Bay, ale przede wszystkim Steven Spielberg, który był
producentem tego filmu i któremu bardzo nie spodobało się
porównywanie jego kolegi po fachu do Führera.
Cusack był jednym z
głównych aktorów oraz producentem sympatycznej komedyjki o
gościach, którzy odkrywają, że ich jacuzzi jest wehikułem czasu.
Film ten nie był jakąś szczególnie ambitną produkcją, ale swoje
zarobił, więc szybko ruszyły prace nad kolejną częścią.
Gwiazda pierwowzoru nie została jednak zaproszona do współpracy.
Powodem były ogromne cięcia budżetowe kontynuacji. Pierwsza część
była zasilona 36 milionami baksów, a na sequel przeznaczono
zaledwie 18 milionów dolarów. W tej sytuacji producenci uznali, że
dobrym pomysłem na zaoszczędzenie kasy byłoby zastąpienie postaci
granej przez Cusacka jakąś inną osobą. Na przykład jego synem.
Jak pomyślano, tak też zrobiono. Gotowe „dzieło” nie zdołało
nawet odrobić forsy wpakowanej w realizację tego przedsięwzięcia.
Czternaście lat po
wielkim sukcesie „Nagiego instynktu” ktoś wpadł na szalony
pomysł realizacji kolejnej części tego erotycznego thrillera.
Udało się nakłonić do udziału w tym projekcie gwiazdę
poprzedniej części – nadal piękną, aczkolwiek już nie najmłodszą
Sharon Stone. Trzeba było tylko jeszcze tylko zmobilizować Michaela Douglasa…
62-letni wówczas aktor bardzo szczerze wyznał, że w porównaniu ze
swoją ekranową partnerką on zestarzał się znacznie mniej
korzystnie i o ile pewnie niejeden widz byłby zachwycony widokiem
w dalszym ciągu atrakcyjnej Stone, to już nikt nie będzie chciał oglądać
obwisłych pośladków jego bohatera. Producenci uszanowali więc
decyzję artysty i zatrudnili o 20 lat od niego młodszego Davida
Morrisseya. Może deklaracja Douglasa była tylko strategiczną
wymówką, aby nie brać udziału w tym ryzykownym projekcie? O ile
bowiem pierwsza część stała się wielkim przebojem, to już „Nagi
instynkt 2” z olbrzymim trudem zarobił połowę wpakowanego w
realizację tego filmu budżetu.
Fani komiksów
zaakceptowali i polubili granego przez Alana Cumminga Nightcrawlera,
który swój ekranowy debiut miał w drugiej części ekranizacji
przygód X-menów. Okazuje się, że praca na planie tej produkcji
była dla artysty traumatyczna – aktor skarżył się na złe
traktowanie ze strony ekipy, ciągłe dokrętki po godzinach i przede
wszystkim – na długi i bardzo męczący dla niego proces
nakładania charakteryzacji.
Cumming miał nabawić się załamania
nerwowego, a stres musiał łagodzić nocnym objadaniem się i
wlewaniem w siebie wina. Kiedy więc przyszło do kręcenia trzeciej
części filmu o mutantach, gwiazdor stanowczo odmówił swojego
udziału w tym projekcie. Scenarzyści musieli więc wykreślić go z
historii, a tę karygodną nieobecność wytłumaczyć tym, że oto dziki i
nieobliczalny Nightcrawler uznał swoje dotychczasowe życie za pełne
niepotrzebnej przemocy i opuścił drużynę bohaterów, aby wieść
sobie spokojny żywot gdzieś tam na uboczu.
Postać Laurie
Strode otworzyła młodziutkiej Jamie Lee Curtis drzwi do wielkiej
kariery. Jej rola w „Halloween” i jego następcy zwróciła na
siebie uwagę filmowców, którzy zaczęli proponować aktorce coraz
to ciekawsze występy przed kamerą. Trzecia odsłona słynnego
slashera była dość chłodno potraktowana przez widzów, bo nie
odnosiła się do historii z poprzedniczek, więc kolejna część
serii miała znów koncentrować się na Laurie.
Problem w tym, że
Curtis, która w tamtym czasie była już hollywoodzką gwiazdą, nie
chciała po raz kolejny wracać do postaci przerażonego dziewczęcia, więc poprosiła scenarzystów o zabicie Strode.
Kobieta została więc uśmiercona w wypadku samochodowym, a jej
następczynią uczyniono córkę tragicznie zmarłej bohaterki.
I wszystko byłoby OK, gdyby nie to, że dziesięć lat później Jamie pojawiła się w
siódmej części „Halloween”, gdzie okazało się, że jej
rzekoma śmierć została ukartowana, aby Laurie mogła zacząć
wieść normalne życie bez dybiącego na nie typa w gumowej masce.
Parę lat później artystka ponownie wcieliła się w Strode w
filmie „Halloween: Zmartwychwstanie” i… została zasztyletowana
na amen.
Następnie, w 2018 roku aktorka zagrała w jeszcze jednej odsłonie tego tasiemca, która to produkcja tym razem ignorowała fabułę
wszystkich sequeli „Halloween”. Do dnia dzisiejszego Jamie
zagrała jeszcze w dwóch innych filmach z tej franczyzy. To całkiem
sporo jak na kogoś, kto 35 lat temu stanowczo pożegnał się z tą
rolą…
Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS