Po raz pierwszy od 32 lat polski zespół znalazł się w ćwierćfinale europejskiego pucharu. Lech Poznań w czwartkowy wieczór przy Bułgarskiej podejmował włoską Fiorentinę w Lidze Konferencji Europy. Choć to rywale byli zdecydowanym faworytem tej konfrontacji, jak i całego dwumeczu, Lech miał nadzieję, że magia jego stadionu, gdzie mistrz Polski w tej edycji europejskich pucharów ani razu nie przegrał i tylko raz zremisował, będzie trwała nadal. Mieli o to zadbać nie tylko piłkarze, ale też 40 tysięcy kibiców “Kolejorza”. Momenty były dobre, a biorąc pod uwagę fanów nawet świetne, ale na koniec cieszyli się goście.
Pojedynek czwartych stoperów. Brak Salamona aż nadto widoczny
Lubomir Satka i Luca Ranieri to dwaj środkowi obrońcy, których obecności w podstawowych składach Lecha i Fiorentiny jeszcze dzień wcześniej nie spodziewał się nikt. Obaj pełnią bowiem rolę czwartego stopera w swoim zespole.
Satka musiał jednak wskoczyć do jedenastki “Kolejorza” przez czwartkowe zawieszenie przez UEFA Bartosza Salamona i kontuzję Filipa Dagerstala. Ranieri, którego obecność w składzie Violi, była jeszcze większym zaskoczeniem – nawet dla włoskich dziennikarzy – skorzystał na nieobecności Lucasa Martineza Quarty, a także posadzeniu na ławce rezerwowych awizowanego w podstawowej jedenastce Brazylijczyka Igora, który prawdopodobnie dostał odpoczynek za słaby występ w ostatnim meczu ligowym ze Spezią (1:1), gdzie zawalił wyrównującego gola dla rywali.
I powiedzmy sobie szczerze – ani jedna, ani druga obrona w czwartek wieczorem nie była monolitem. Szczególnie defensywa Lecha, która w ostatnich pięciu meczach Ligi Konferencji Europy nie straciła gola, była, o ironio, nie do poznania. Widoczny był brak prawdziwego “szefa” obrony, jakim jest Salamon, a nawet, jakim bywa Dagerstal. Ta wyrwa w defensywie uniemożliwiła wyrównaną walkę o półfinał, tym bardziej, że i bramkarz Filip Bednarek tym razem nic ze swojej strony nie dołożył i głównie wyciągał piłkę z siatki.
Kibice i drużyna Lecha murem za Salamonem. Szanse na “cud” niewielkie
Jak już mowa o Salamonie, w Poznaniu nikt nie wierzy w winę 32-letniego obrońcy, w którego organizmie po rewanżu z Djurgardens wykryto jeden z niedozwolonych środków. Salamon pewnie też zgrałby w tym spotkaniu, gdyby nie to, że UEFA koniec końców w dniu meczu zawiesiła go na trzy miesiące do czasu wyjaśnienia sprawy.
Swojego kolegę wsparli tuż przed meczem zawodnicy “Kolejorza”, który zebrali się przy linii bocznej i zrobili zdjęcie grupowe z koszulką Salamona. W 26. minucie dołączyli się do tego kibice Lecha, którzy zaśpiewali gromko “Bartosz Salamon! Bartosz Salamon!”. Należy mieć nadzieję, że jeśli obrońca mistrzów Polski faktycznie jest niewinny, to sprawa zostanie wyjaśniona. Szanse na to jednak, by próbka B reprezentanta Polski była “czysta”, są jednak niewielkie.
Kibice: “Forza Lech!”. Ale brutalna siła była po stronie Fiorentiny
Efektowna kartoniada z hasłem “Forza Lech!” na dwie trybuny stadionu przy Bułgarskiej przywitała wychodzących na murawę piłkarzy obu zespołów. “Forza” to po włosku “siła”, ale w tym przypadku hasło oznaczało “Naprzód Lech!”.
Tego dnia jednak to nie Lech był siłą, lecz zmierzył się z brutalną siłą ofensywną włoskiego przeciwnika. Fiorentina to bezwzględnie najsilniejszy przeciwnik, z jakim w tegorocznych pucharach zmierzył się “Kolejorz” i doskonale było widać to na boisku. Jeszcze w pierwszej połowie nie można było Lechowi odmówić tego, że bardzo dobrze zareagował na niepowodzenie z 4. minuty, gdy do siatki po efektownej akcji Nicolasa Gonzaleza i pechu Bednarka trafił Arthur Cabral. Już akcja dwójkowa Filipa Marchwińskiego z Mikaelem Ishakiem mogła dać gola wyrównującego, ostatecznie chwilę później strzelił go Kristoffer Velde.
Z czasem jednak piłkarska przewaga Fiorentiny była coraz większa i nawet ambicja “Kolejorza” nie była w stanie się jej przeciwstawić. Znakomity Gonzalez, a w drugiej połowie także Giacomo Bonaventura i Jonathan Ikone przesądzili o wysokim zwycięstwie Violi 4:1. Drużyna Vincenzo Italiano pokazała, że nie przypadkiem w ostatnim czasie pokonywała w Serie A ćwierćfinalistów Ligi Mistrzów z Mediolanu – Milan i Inter.
Kristoffer Velde przerwał “Poznań”. Trybuny i tak się zatrzęsły
19. minuta i 22. sekunda – zgodnie z przedmeczowymi zapowiedziami w tym momencie kibice przy Bułgarskiej rozpoczęli robić “Poznań”, czyli skakać wspólnie będąc tyłem do murawy, co od czasu meczu wyjazdowego z Manchesterem City w 2010 roku stało się słynne na całą Europę i powielane m.in. przez angielskich kibiców.
I właśnie ten moment, gdy większość kibiców była odwrócona od murawy, wykorzystał “ulubieniec” trybun, wielokrotnie (i zasłużenie) krytykowany Norweg Kristoffer Velde, by eleganckim strzałem z pierwszej piłki pokonać Pietro Terracciano i doprowadzić do remisu 1:1.
Zaskoczeni, ale uradowani fani “Kolejorza” później podziwiali tę akcję na stadionowym telebimie, a do swojej zabawy wrócili chwilę później. Ów “Poznań” w wykonaniu 40 tysięcy kibiców sprawił, że trybuny przy Bułgarskiej dosłownie się zatrzęsły.
Zmiany Van den Broma jak biała flaga. Velde wypchnięty z powrotem na boisko
O tym, jak zła była sytuacja Lecha w drugiej połowie, świadczyły też zmiany dokonane przez trenera Johna van den Broma w 75. minucie. Trudno bowiem traktować ściągnięcie z boiska Ishaka i Michała Skórasia (oraz Niki Kwekweskiriego) inaczej, jak wywieszenie białej flagi w tym spotkaniu.
Holender z pewnością miał już w głowie niedzielny ligowy klasyk z Legią Warszawa przy Łazienkowskiej, który jest niezwykle ważny dla każdej osoby związanej z Lechem.
Przy nie zabrakło też zabawnej sytuacji, bo z boiska oprócz wymienionych zawodników zszedł także Kristoffer Velde, najprawdopodobniej na skutek błędu arbitra technicznego. Podczas gdy Norweg podawał rękę trenerowi i członkom sztabu szkoleniowego Lecha, van den Brom wypchnął go z powrotem na boisko, by ten dokończył mecz.
Fiorentina maksymalnie zmobilizowana, jej kibice nie za bardzo
Dla Fiorentiny, przy przeciętnej postawie drużyny w tym sezonie Serie A, Liga Konferencji Europy stała się priorytetem. Po jej kibicach jednak niespecjalnie to widać. W Poznaniu w dość ciepły kwietniowy wieczór pojawiło się ich około 500, czyli znacznie mniej niż chociażby fanów szwedzkiego Djurgardens, którzy miesiąc temu w pełni wypełnili sektor gości przy Bułgarskiej, mieszczący 1500 osób.
Nie byli oni też w stanie przebić się przez ogłuszający doping miejscowych. Trybuna najzagorzalszych sympatyków Lecha zapełniła się jeszcze przed rozgrzewką, pokazując swoje wsparcie dla zespołu van den Broma. Później nie przerwała nawet na chwilę bardzo głośnego dopingu, którego nawet coraz bardziej niekorzystny wynik w drugiej połowie nie był w stanie zepsuć, tak jak atmosfery piłkarskiego święta. A gdy po końcowym gwizdku piłkarze podeszli do “Kotła”, przyśpiewka “Czy wygrywasz, czy nie” była równie głośna, jak wcześniejsze. Dzisiejszy wynik nie zmienia faktu, że Poznań może być dumny z Lecha.
Można się spodziewać, że mimo wyniku pierwszego meczu i we Florencji, gdzie rewanż pod względem piłkarskim będzie już formalnością, kibice z Poznania zaprezentują się znacznie okazalej niż ich rywale.
Rewanż na Stadio Artemio Franchi we Florencji odbędzie się w czwartek 20 kwietnia o godzinie 18:45.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS