A A+ A++

Udostępnij!

Łukasz Bogdanowski podczas spotkania z dziećmi w SP10

Niedawno zdobył liczące 5885 metrów Kilimandżaro. – Teraz mogę powiedzieć, że jest mi dużo prościej. Pamiętam kiedy organizowałem swoją pierwszą wyprawę. Wtedy byłem osobą, która przychodzi z dziwnymi marzeniami, chce wejść na jakiś szczyt – mówi nyski himalaista Łukasz Bogdanowski. W rozmowie z Tomaszem Perfikowskim mówi o  wyprawie na Kilimandżaro, pasji do gór, przyszłych planach oraz o spotkaniach z najmłodszymi. W ostatni piątek Łukasz Bogdanowski odwiedził Szkołę Podstawową nr 10 w Nysie.

NysaInfo: To pana pierwsze tego typu spotkanie z dzieciakami?

Łukasz Bogdanowski: Jeśli chodzi o tę edycję, po tej wędrówce, to jest pierwsze. Staram się po każdej wyprawie spotkać z dzieciakami, młodzieżą, żeby zarazić ich górami. Nie chodzi też o same góry, a o to, żeby aktywnie spędzać czas. 

Jakie są pana wrażenia podczas takich spotkań? O co najczęściej dzieciaki i młodzież pytają? 

To są atrakcyjne spotkania. Mało spotkań jest organizowanych, jeśli chodzi o wyprawy wysokogórskie. Jest dużo spotkań o górach ogólnie. Dzieciaki w szkole dowiadują się o najwyższych szczytach w Polsce, ale mało zajęć jest poświęconych bezpieczeństwu w górach. Ja tego doświadczam, wspinając się na różne szczyty. Często dzieciaki i rodzice są nieprzygotowani do takich wypraw, nawet tutaj w Polsce. Podchodzimy czasami do tego bardzo po macoszemu. Te spotkania mają uwrażliwić, jeśli już nie rodziców, to przede wszystkim dzieci, że kiedy będą wybierać się w góry powiedzą – mamo/tato, słuchaj musimy jeszcze to zabrać. Zresztą, jeśli chodzi o pytania, to dotyczą one przede wszystkim warunków, w jakich spędza się czas w górach, dlatego że to jest dla nich abstrakcyjne. Dziś dzieciaki mają dostęp do internetu, laptopów. A tam (w górach – przyp.red) ten świat nagle całkowicie zamiera. Kładziemy się z zachodem słońca, wstajemy ze wschodem. Wszystko to jest uzależnione od warunków atmosferycznych, od tego co zafunduje nam przyroda. Myślę że właśnie to jest dla nich ciekawostką. Mało osób tak naprawdę to przeżyło. Wypoczywamy obecnie inaczej. Już nie jeździmy aktywnie pod namioty, tak jak kiedyś. Dla dziecka obecnie nawet zwykłe wejście do namiotu okazuje się być wielką atrakcją. 

Wiadomo, że taka wyprawa wymaga sprzętu, przygotowania, zaangażowania, a także pieniędzy. Tutaj z pomocą przychodzą sponsorzy. 

Tak, do takiej wyprawy to są lata przygotowań. Przy każdym zawodowym sporcie wiadomo, że sprzęt potrafi naprawdę dużo kosztować. Nawet kiedy nasze dziecko zaczyna uprawiać siatkówkę, piłkę nożną to wiadomo, że zwykłe trampki nie wystarczą. Trzeba wyłożyć naprawdę duże środki, płacić za szkółki. Tak samo jest u mnie. To nie jest tylko sam wyjazd. To jest też cały rok przygotowań, na ściance wspinaczkowej, na siłowni, na bieganiu. Nie ukrywajmy, że bez partnerów i sponsorów nie da się tego zrobić. Przykładowo nawet wyprawa gdzieś po Europie lub do Afryki, gdzie byłem ostatnio, to kwota około 20, 30 tys. złotych, mając już sprzęt; a nie mając sprzętu to około 50 tys. Nie ukrywam, że jeśli nie byłoby tych partnerów, to niemiałbym możliwości wejść na najwyższe szczyty. Dzięki współpracy, to się udaje. Nie zostawiam też tego dla siebie. Po to są te spotkania, żeby dzielić się pasją, która jest we mnie, żeby chociaż jedna osoba zaraziła się nią. 

Jak w dzisiejszych czasach firmy podchodzą do sponsoringu? Najpierw pandemia, później wojna, obecnie wysokie ceny. Jest zrozumienie i zainteresowanie ze strony prywatnych przedsiębiorstw i firm? 

Teraz mogę powiedzieć, że jest mi dużo prościej. Pamiętam kiedy organizowałem swoją pierwszą wyprawę. Wtedy byłem osobą, która przychodzi z dziwnymi marzeniami, chce wejść na jakiś szczyt. Kompletnie tego nie rozumieli. Ale wtedy mi się udało pozyskać sponsorów i partnerów, a była ich garstka. Było to w większości finansowane z moich prywatnych pieniędzy, które musiałem odkładać.

Oczywiście doceniam wsparcie sponsorów, a bez takich firm jak Grupa Azoty ZAK z Kędzierzyna-Koźle, taką wyprawę byłoby naprawdę ciężko zorganizować.

Dziś jest mi prościej. Myślę, że z tego powodu że kiedy już pokazuję, gdzie byłem, jak byłem i co zdobyłem jest większe zaufanie. Myślę, że ogłaszając sam program zdobycia Korony Ziemi spowodowało, że partnerów jest więcej. Oczywiście różnie podchodzą. Jedni mówią – Panie, no daj pan spokój – inni widzą w tym pasje i chcą w tym uczestniczyć. Muszę przyznać, że ten rok był dla mnie ważny, ale też pozwolił mi spotkać nowych sponsorów, z którymi do tej pory nie współpracowałem. Mam nadzieję, że będą to partnerzy na wszystkie wyprawy. 

Dokąd będzie pana następna wyprawa?

Jeszcze w tym roku muszę powrócić na Mont Blanc i się z nim rozliczyć. Trzy lata temu mnie przegonił. Później pandemia spowodowała, że te wyjazdy były ograniczone. Więc moje październikowe wejście na Mont Blanc będzie o tyle ciekawe, że nie będzie wejściem komercyjnym. Do września jest bardzo dużo turystów, którzy starają się wejść na szczyt. Moje wejście będzie wejściem od samego dołu, bez korzystania ze schronisk po drodze. Będzie to wejście typowo górskie. Przyszły rok jest też bardzo ciekawy. Wtedy zakontraktowane mam dwa wyjazdy. Jeden do Ameryki Północnej, a drugi do Ameryki Południowej. Celem jest zdobycie najwyższych szczytów na tych kontynentach.

Nawiązując do wyprawy na Kilimandżaro. Ile czasowo ona trwała, od momentu stanięcia pod górą do wejścia na sam szczyt? 

Założyliśmy sobie na całą wyprawę dużo więcej dni. Zaplanowaliśmy na to 20 dni. Braliśmy pod uwagę różne warunki atmosferyczne. Przy wyjazdach na tyle drogich nie mogę sobie jednak pozwolić na to, że gdy pogoda się nie uda to wrócę wcześniej. Ostatecznie udało się szybciej. W 7 dni weszliśmy na sam szczyt. Spowodowane jest to tym, że najważniejsza jest aklimatyzacja (aklimatyzacja do dużych wysokości polega na adaptacji do niższego ciśnienia tlenu we wdychanym powietrzu – przyp. red.). Czasem nogi są nas w stanie ponieść i jesteśmy w stanie wejść jeszcze wyżej, ale jeśli nie przejdziemy dobrze aklimatyzacji, to można spalić całą wyprawę. Tak też się działo na Kilimandżaro. Wiele grup mnie omijało. Ja postanowiłem zostać na pewnej wysokości, żeby się aklimatyzować, a kiedy podchodziłem pod szczyt to ja byłem pełen siły, żeby na niego wejść. Wiele ekip było zaś znoszonych lub musiało zejść i zrezygnować z wyprawy.

Dziękuję za rozmowę.

Również dziękuję.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSpotkanie Świadków Jehowy
Następny artykułSensacyjna decyzja mistrza olimpijskiego w skokach. Potężne zmiany. Znamy szczegóły