Sielanka dla przedsiębiorców skończyła się w 1863 r. Wówczas to w cesarstwie rosyjskim wprowadzono podatek od produkcji spirytusu. Od tej pory państwo miało decydować, kto i gdzie może sprzedawać alkohol, a także czerpać z tego zyski. Zabierało też połowę dochodu z nowego podatku, reszta zostawała w kasie miasta.
Akcyza na spirytus szybko okazała się mocno opłacalnym rozwiązaniem – oczywiście najmniej dla szynkarzy, hotelarzy czy właścicieli kawiarni. Podatek alkoholowy stanowił od kilkunastu do nawet 20% dochodów Łodzi. Co ciekawe, objął nawet osoby prywatne, które posiadały zapasy przewyższające ¼ wiadra (ok. 3 litry) na rodzinę.
POLECAMY
Niedopuszczalny nieład
Regulator zabrał się także za inne kwestie związane ze spożyciem. O ile alkoholem mógł handlować praktycznie każdy, o tyle jeśli już się na to zdecydował, musiał pamiętać o wymaganych prawem obowiązkach. A tych było niemało. We wszystkich miejscach sprzedaży napojów wyskokowych musiały być „zachowane i przestrzegane czystość i porządek, a nie mogą być dopuszczane nieład i rozpusta”. Zabroniono wszelakich gier, a w dni powszednie nie wolno było puszczać muzyki. W dni świąteczne w ogóle nie można było sprzedawać alkoholu, jeśli we wsi był kościół. W miastach trzeba było poczekać na zakończenie nabożeństwa lub procesji. Prawodawca zakazał także sprzedaży trunków nieletnim, ale… tylko do spożycia na miejscu.
A jeśli ktoś był już pełnoletni, ale z alkoholem radził sobie cokolwiek średnio? Prawo było nieubłagane: „Jeśli kto w zakładzie (…) upije się tak dalece, że bez oczywistego niebezpieczeństwa nie może być pozostawiony bez dozoru (…), sprzedający wódkę obowiązany jest (…) okazywać mu potrzebną pomoc, dopóki się nie wytrzeźwi”.
Pełny monopol
Z biegiem lat akcyza rozrosła się do faktycznego monopolu. Pod koniec XIX w. wprowadzono przepisy, w myśl których sprzedaż i produkcja alkoholu miała odbywać się w rządowych sklepach i zakładach (wyjątek zrobiono m.in. dla restauracji). Właśnie wtedy w Łodzi zaczęto budowę Monopolu Wódczanego – ogromnego kompleksu, w skład którego wszedł nawet żłobek. Największe sukcesy odniósł parę dekad później, wypuszczając na rynek wódki smakowe (Klubową, Żołądkówkę, Pieprzówkę itp.).
Tak silna regulacja musiała spotkać się z reakcją tych, którzy wykazywali się nieprzesadną uczciwością. Na nielegalnych producentów i sprzedawców sypały się kary – ruble zamieniano na życzenie na areszt, a trefny alkohol rekwirowano.
POLECAMY
Daleko od piwa
Państwo nie poprzestało na wyrobach wysokoprocentowych. Pod swoje skrzydła wzięło też sprzedaż piwa w spożywczakach, której… zakazało. W „Rozwoju” z 1900 r. narzekano na małą liczbę punktów sprzedaży: „Niektóre okolice nie mają w pobliżu żadnego sklepu podobnego, przeto w wielu razach i bez piwa obejść się muszą. Na wsi jest gorzej jeszcze. Nieraz w promieniu kilku mil piwa wcale nie sprzedają”.
Kto miał daleko do sklepu, a mieszkał w mieście, ratował się wizytą w restauracji czy hotelu. Choć tych w Łodzi nie brakowało, również i tam napotykano na problemy. Barmani nie byli skorzy do otwierania nowych butelek, zanim nie sprzedali alkoholu z już odpieczętowanych. Żaden lokal nie mógł bowiem mieć więcej niż wiadra (ok. 12 litrów) trunków w otwartych naczyniach.
Słuchając o perypetiach piwoszy sprzed ponad wieku, łaskawszym okiem można spojrzeć na dzisiejszy stan rzeczy – ich los zdecydowanie się poprawił, co widać na całej długości Piotrkowskiej. Choć czy miało to wyłącznie pozytywne efekty, można pewnie dyskutować.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS