Kiedyś Adama Wielgosza podziwiało za sprawność fizyczną pół Warszawy. Teraz nie podnosi się z łóżka. Trzeba go nawet wsadzić do wanny. A że to chłop jak dąb, Katarzyna już nie daje rady. Ale po pięćdziesięciu latach go przecież nie zostawi.
Materiały prasowe
/ Dariusz Faron
/ Adam Wielgosz cierpi na chorobę Parkinsona i czterokończynowy niedowład.
- Adam Wielgosz przez 17 lat grał w koszykówkę w Legii. Później był m.in. jej trenerem i asystentem selekcjonera kadry. Ma w dorobku mistrzostwo i Puchar Polski.
- Były zawodnik cierpi na chorobę Parkinsona i czterokończynowy niedowład. – Koszty leczenia i sprzętu są ogromne, a pomoc państwa – żadna. Dobrze, że choć Legia o nas pamięta – mówi jego żona, Katarzyna.
- Wielgoszowie nie mają pieniędzy na nowy wózek inwalidzki. Potrzebują ok. 40 tysięcy złotych. Mimo nie najlepszych rokowań wierzą, że po latach rehabilitacji pan Adam stanie jeszcze na nogi.
Tekst: Dariusz Faron
– Nie wjeżdżaj całkiem do windy, Adasiu, bo się zamknie i sam pojedziesz.
Katarzyna, wulkan energii o ciemnych oczach i krótkich blond włosach, nie odstępuje męża na krok. Codziennie po ósmej zabiera go na rehabilitację, ale sama nie wchodzi. Nie zniosłaby tego widoku. Wystarczy, że spojrzy, jak mąż się męczy, od razu łzy napływają do oczu. A nieraz jeszcze zakładają mu jakieś specjalne przyrządy i Adaś wygląda jak kosmita.
Naprawdę lepiej nie patrzeć.
Drugie piętro, trzecie drzwi po prawej. Przestronny pokój, łóżko Adama ze specjalną kratą, do której można zamontować przyrządy rehabilitacyjne. Na stoliku powieści Bondy (taka sobie) i Mroza (całkiem całkiem).
Gdy nie czytają, pan Adam rozmawia ze znajomymi na Messengerze. Internet to teraz jego okno na świat. Plan był zupełnie inny. Na emeryturze mieli zjechać Polskę wzdłuż i wszerz. Poleżeć na plaży w Chorwacji, wypić kilka lampek wina we Włoszech. Jako znakomity koszykarz Adam zwiedził wiele krajów. Katarzyna miała nadrobić.
Ale zamiast włoskiej plaży jest szpital wojskowy w Busku-Zdroju.
Adam Wielgosz z żoną Katarzyną (fot. Dariusz Faron).
ŻYCIOWY NIEFART
Adam wkłada wysiłek w każde zdanie. Przeciąga głoski, a gdy brakuje już tchu, przyspiesza, żeby jak najprędzej postawić kropkę i odetchnąć. – Ja to, proszę pana, mam życiowy niefart. W karierze nie odniosłem ani jednej poważnej kontuzji. A potem… potem wszystko się posypało – mówi z żalem.
W 2005 roku przeszedł operację ścięgna Achillesa. Myślał, że ręce drżą od kręgosłupa. Znajomy ortopeda zbadał Adama. Nie, to nie kręgosłup. Kolejne gabinety lekarskie. Kolejne badania.
W końcu diagnoza: Parkinson.
Adam: Depresja. Wizyty domowe psychiatrów i psychologów. Jeśli jesteś sprawnym, silnym facetem, trudno pogodzić się z myślą, że ciało słabnie. Mięśnie coraz bardziej sztywne, ruchy coraz wolniejsze. A będzie tylko gorzej.
Kasia: Niezgoda na chorobę. I silne postanowienie, że trzeba ratować męża. Bo przecież zawsze jest jakieś rozwiązanie. Pierwsza eksperymentalna terapia nie pomaga, więc Wielgoszowie chcą zacząć drugą. Korespondują z kliniką z San Francisco. Wysyłają dokumenty, Adam ma zostać włączony do programu. Ale jednego dnia dostają maila, że pan doktor, który operuje parkinsoników, jednak nie przyjedzie do Polski.
Program badawczy niebawem zostanie zamknięty. Szukają dalej.
Może komórki macierzyste? Katarzyna wyczytuje w gazecie, że można nimi leczyć Parkinsona. – U jednego profesora na wizytę czekało się pół roku. Powiedziałam kobiecie z rejestracji: przecież ja go muszę ratować! Wybłagałam, że jak tylko ktoś zrezygnuje, to nas powiadomią. No i wkrótce zadzwonili. Wizyta dziesięć minut, koszt: 430 zł. Pan doktor obejrzał Adama, popatrzył w dokumentację. I mówi: to, co medycyna oferuje w pana przypadku, już pan dostał.
Dziękuję, do widzenia.
Następny proszę.
PRZENIEŚĆ. UŁOŻYĆ. PRZYTULIĆ
Katarzyna: – Ja nie wiem, proszę pana, jak to jest. Mąż idzie do szpitala leczyć jedną chorobę, a wychodzi z inną!
Poszedł ze ścięgnem Achillesa, wyszedł z Parkinsonem.
Poszedł wszczepić rozrusznik, zaraził się sepsą.
Jeszcze po drodze złamał biodro i przeszedł dwie operacje.
A od 2012 roku pan Adam jest na baterie.
Wszczepiono mu do głowy dwa stymulatory, które mają pobudzać mózg i regulować poziom dopaminy. Pracę stymulatorów reguluje specjalna aparatura. Baterie trzeba wymieniać co pięć lat.
Niedawno Adam robił testy na logikę. Pani doktor była w szoku, że po kilkunastu latach walki z Parkinsonem jego głowa funkcjonuje tak dobrze. Dużo gorzej jest z ciałem. W październiku 2020 Wielgoszowie dzwonią w środku nocy po karetkę.
Adam: Poczułem potworny ból w kręgosłupie. W pierwszej chwili myślałem, że się palę.
Katarzyna: Rezonans magnetyczny wykazał, że mąż ma zmiażdżony rdzeń kręgowy w okolicach szyi. Czekaliśmy na operację, a stan Adama się pogarszał. Nie mógł ruszyć ręką ani nogą. Miał coraz większe kłopoty z mową.
Po zabiegu jest niewiele lepiej. Wielgosz nie podnosi się z łóżka. Żona go przewija, karmi, myje. Dzieci przychodzą na noc, żeby choć trochę odciążyć mamę. Zmieniają się co kilka godzin. Znowu: rajd po lekarzach. Jeden podczas wizyty wyciąga gwoździe i kłuje nogi Adama.
– Są odruchy. Będziesz pan jeszcze do użytku. Ale trzeba długiej rehabilitacji.
Jeden ośrodek, drugi, szpital. Gdańsk, dwa razy Konstancin, Warszawa. Ciągłe ćwiczenia. I tak Wielgoszowie żyją już 2,5 roku.
Codziennie rano na trzy godziny przychodzi opiekunka, która pomaga w myciu. Później Katarzyna do wieczora jest z mężem sama. Wysiadają jej już ręce, więc gdy trzeba go przenieść na łóżko, zawsze ma taką samą taktykę. Najpierw łapie od tyłu za spodnie. Potem za nogi. Jak już Adaś jest na wysokości łóżka, Katarzyna musi mocno pchać. Na koniec trzeba go dosunąć do ściany.
– I przytulić! – śmieje się tubalnie pan Adam.
– Tak, Adasiu. I przytulić.
Tyle dobrze, że po kilku miesiącach rehabilitacji odzyskał czucie w rękach. Może zademonstrować, tylko potrzebuje chwili. Drżące palce powoli układają się w znak. Kciuk ustawiony poziomo, palec wskazujący w pionie, reszta zgięta.
Proszę bardzo.
Elegancka “elka”. Symbol Legii Warszawa.
PAN STASIU DORZUCA DO PIECA
– Gdybym pojechała z nim przed ślubem na obóz sportowy, w życiu bym za niego nie wyszła! – wykrzykuje Katarzyna, udając powagę.
Raz zabrał całą rodzinę na zgrupowanie. Miejscowość nad jeziorem. Dzieci marudzą, że chcą z ojcem popływać łódką, a on ciągle na boisku! Poranny trening, odprawa, omówienie taktyki, obiad, potem następny trening. I tak dzień za dniem.
– Koszykówka to całe życie męża. Dla niego najważniejsza jest Legia, potem dopiero żona.
Adam: Przestań tak gadać!
Katarzyna: No co “przestań”? Mówię, jak jest, Adasiu.
Na tapecie w telefonie Wielgosz ustawił herb Legii. A do bluzy wpiął zawieszkę warszawskiego klubu. Grał w nim siedemnaście lat (1965-1982). W technikum próbował sił w kilku dyscyplinach: koszykówce, piłce nożnej, boksie, siatkówce. Na mistrzostwach Warszawy w kosza jego “zawodówka” ze Służewca przegrała dopiero w finale. Wszystkich zachwycili. Kolega ze szkoły, Adamuszewski, poszedł po tych zawodach do Gwardii Warszawa. A Adam do Legii, bo miał dużo bliżej.
Z Placu Konstytucji truchcikiem na Agrykolę, stamtąd do klubu. Ewentualnie trolejbusem. Pięćdziesiątka dwójka leciała aż na Chełmską, a pięćdziesiątka trójka jechała na pętlę przy Legii, róg Czerniakowskiej i Łazienkowskiej.
Adam ma przed oczami malutką halę na ul. 29 listopada, jakby grał w niej wczoraj. Legioniści mieli tajną broń. Jak tylko kończyła się pierwsza połowa, pan Stasiu, gospodarz hali, nakazywał palaczowi, panu Józiowi, dorzucić do pieca. Gospodarze przyzwyczajeni do wysokich temperatur, za to z gości aż parowało! Ha, ha!
Naprawdę – piękne czasy.
Chodziło się z kolegami do Nimfy albo Medyka. Klub organizował też dyskoteki w klubie Pod Arkadami. Każda sekcja, wspomina pan Adam, miała dożywianie. Jadło się na Torwarze albo w stołówce przy głównym wejściu. Zawodnicy uprawiający w klubie różne dyscypliny dobrze się znali.
Ale przede wszystkim w Legii się wygrywało.
Lata 60., sekcja koszykarska Legii Warszawa. Adam Wielgosz w górnym rzędzie, trzeci od prawej (fot. archiwum prywatne).
GORĄCZKA ZŁOTA
W latach 60. drużyna zdobyła pięć tytułów mistrza Polski i trzy razy zagrała w 1/4 finału Pucharu Europy. Było pięknie aż do afery ze złotem w 1971 roku.
Legia wracała pociągiem z wyjazdowego meczu pucharowego w Neapolu. Gdy pociąg dotoczył się na Warszawę Gdańską, tajniacy już czekali na koszykarzy. Jeden z nich rzucił do Wielgosza:
– Nie wychodzicie z pociągu. Kierownik ma zebrać paszporty i czekać.
Służby dostały cynk, że legioniści przemycają złoto.
– Wszyscy żyli z wyjazdów. Wtedy była straszna przebitka, na przykład na płaszczu ortalionowym – tu kosztował 1800 złotych, a tam płaciłem półtora dolara. To samo dżinsy. Sprzedawaliśmy po 1500, 1600 zł. Szły jak woda. Wszyscy handlowali. Kto tylko wyjeżdżał, to sobie dorabiał. To był bodziec do lepszej gry, do zdobywania mistrzostwa – wspominał w jednym z wywiadów inny legendarny zawodnik Legii Włodzimierz Trams.
W tamto południe celnicy od razu zaczęli rozkręcać lampy i drewniane ściany.
– Straciłem kilka złotych łańcuszków – wspomina Wielgosz. – Kupiłem, bo ładnie szły przed komuniami. Ale to był duży przerzut, łącznie w przedziale wieźliśmy 4,5 kg złota. Dla kilku moich kolegów skończyło się to więzieniem.
Wielgosz grał w Legii jeszcze dwanaście lat, ale to był koniec wielkiej drużyny. Potem jako drugi trener zdobył mistrzostwo Polski ze Zniczem Pruszków. Pracował w kilku innych klubach oraz jako asystent selekcjonera kadry.
– Po latach prawie nikt o mnie nie pamięta. Tylko mój ostatni klub, Żyrardowianka. No i Legia.
PAN ADAM W ARESZCIE
Dawni koledzy z boiska co jakiś czas dzwonią, żeby zapytać, jak zdrówko. Do niedawna “stare zgredy z Legii”, jak mówi Katarzyna, spotykały się co tydzień w kawiarni Pożegnanie z Afryką. A ostatnio zaprosili Adasia na jajko wielkanocne. Poszedłby, gdyby nie ten szpital.
Jak siadł Adamowi kręgosłup, Legia załatwiła pobyt w klinice, z którą współpracuje. Po operacjach biodra zafundowała endoprotezę. Będzie mu służyć do końca życia. Wielgoszowie czują, że nie są sami.
Ale i tak nie śpią spokojnie.
Katarzyna sprzedała niedawno samochód, a i tak ciągle brakuje na leczenie i rehabilitację. Trzeba zamontować specjalne szyny pod sufitem. Pójdą aż do łazienki, żeby Adasia można było przetransportować do wanny. Kasia już nie da rady, musi zastąpić ją podnośnik.
No i trzeba kupić nowy wózek elektryczny. Ten już jest za mały, Adaś wygląda na nim jak “duży w maluchu”. Niedawno spotkał kibica, który prowadzi sklep medyczny. “Panie Adamie, tylko pan sobie krzywdę robi”. Zaprosił go do siebie na herbatę, założył
zbiórkę charytatywną. Potrzeba ok. czterdziestu tysięcy złotych. Legia obiecała pomóc.
Adam: Trudno jest się pogodzić, że kiedyś byłem silny i sprawny, a teraz nie wstaję z wózka.
Katarzyna: Adaś całe życie spędził w ruchu. W domu był gościem. Śmieje się, że na stare lata został moim aresztantem. Lekarze mówią, że ciągle jest szansa. Jeszcze
Adam się podniesie. A jeśli nie, to trudno. I tak trzeba żyć dalej.
Jako trener Adam Wielgosz pracował m.in. w Legii Warszawa i reprezentacji Polski, gdzie był asystentem selekcjonera (fot. archiwum prywatne).
JUŻ NIE TAŃCZĄ. ALE NIE SZKODZI
Są razem 50 lat. W 1973 roku koleżanka zaprosiła Katarzynę na imieniny swojego męża. “Przyjdź sama, poznasz kogoś”. Adam – przystojny, wysportowany, wolny. Czego chcieć więcej? Musiała go tylko trochę podszkolić w tańcu, bo ona, była gimnastyczka, zwinna i gibka, a on ruszał się na parkiecie jak wóz z węglem.
Adam: Teraz żona najbardziej tęskni właśnie za tańcem.
Katarzyna: Nie szkodzi, Adasiu. Możemy przecież zawsze tutaj spróbować zatańczyć.
Po chwili namysłu przyznaje, że chyba jednak będzie ciężko.
Mąż robi już pierwsze kroki z chodzikiem w asyście rehabilitanta, ale idzie jak po grudzie. Męczy się każdego dnia po kilka godzin, a efektów nie widać. Nieraz Adam się załamuje. A Kasia złości. Wybuchowa jest. Robi Adasiowi awantury, że przecież nie wolno się poddawać.
Dlatego jutro, punktualnie o ósmej, zameldują się na rehabilitacji. Na wózek jakoś nazbierają. A prędzej czy później mąż stanie na nogi.
Adam: Tylko do Włoch już nie pojedziemy, bo samochód sprzedany…
Katarzyna: A za co ci, Adasiu, miałam łóżko specjalistyczne kupić? Wakacje przecież też mogą poczekać.
Dzisiaj, tłumaczy Katarzyna, ludzie o siebie nawzajem nie walczą. Każdy patrzy na siebie. A jak się pojawi problem, to przecież tym bardziej trzeba być razem. Więc męża na pewno nie zostawi.
Katarzyna streszcza anegdotę z książki aktorki i reżyserki Miry Ziemińskiej-Sygietyńskiej: Przyjechała do Warszawy bez grosza, zamieszkała u znajomej, Zuli Pogorzelskiej. Po czasie wyszła z biedy, zaczęła żyć na poziomie. Pewnego dnia szofer wiezie ją mercedesem przez Aleje Ujazdowskie. Po obu stronach książęce wille. Sygietyńska w pięknej sukni, na palcach lśnią brylanty. Ale jedzie smutna. Pogorzelska na nią patrzy i mówi: Mania, jak ty luksusowo cierpisz!
Katarzyna pointuje: – Oddam męża do jakiegoś DPS-u, pójdę w cholerę i co? Będę we Włoszech przy lampce wina luksusowo cierpieć.
To już wolę zostać z Adasiem w Busku.
***
Adam Wielgosz zbiera środki finansowe na leczenie i rehabilitację. Jeśli chcesz pomóc, więcej informacji znajdziesz TUTAJ.
Jeżeli chcesz być na bieżąco ze sportem, zapisz się na codzienną porcję najważniejszych newsów. Skorzystaj z naszego chatbota, klikając TUTAJ.
Polska
Energa Basket Liga
Legia Warszawa
Koszykówka
Adam Wielgosz
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Komentarze (1)
Jan Kowalski
Zgłoś komentarz
Czytaj całość
I dzięki temu zdrowieję. Od kilku lat astma znika… wszystkie leki w odsawkę. Nawet kolana przestają boleć. Ale nie za free… – Dietę zmieniłem – wywaliłem mleko i białe pieczywo, a wrzuciłem duzo surowego.
Ale bójcie się, róbcie badania profilaktyczne i leczcie się, leczcie się, leczcie się i leczcie się… W sesie przyjmucie farmę.
Wrcając do artykuły – polecam dr Dąbrowską, dr Tombaka i ten cały wyśmiewany kierunek. Oni LECZĄ, nie zaleczają.
0
0
Odpowiedz