Głównym beneficjentem jednoczenia się opozycji będzie Konfederacja. Na razie nawet nie trzeba było opozycji jednoczyć, wystarczyło o tym dużo gadać – mówi Salonowi 24 prof. Jarosław Flis, socjolog, Uniwersytet Jagielloński.
Dużo zamieszania wywołał sondaż, z którego wynika, że tylko jedna lista może zapewnić opozycji zwycięstwo. Krytycy zarzucają, że autorzy owego opracowania nie wzięli pod uwagę wszystkich wariantów startu różnych list opozycyjnych. Niektórzy mówią, że chodzi o tak naprawdę szantaż moralny ze strony zwolenników KO wobec reszty opozycji?
Prof. Jarosław Flis: Nie wnikam w intencje autorów tego opracowania. Fakt, że zabrakło w pytaniach wszystkich wariantów to oczywiście jest jakaś słabość i trudno powiedzieć z czego ona wynika. Osobną sprawą jest zabieganie bądź nie różnych ugrupowań o zbudowanie jednej listy. Widzimy, że lewica jest tu zróżnicowana, PSL z Hołownią jednej listy nie chcą, a Platforma chce, ale też są głosy, że to jest ze strony wyborców tej formacji blef. Nie brak opinii, że liderom KO chodzi nie o to, żeby złapać tego „króliczka”, ale go gonić. Nie chodzi o doprowadzenia do stworzenia wspólnego bloku, lecz pozyskanie wyborców, którzy chcieliby takiej jednej listy. Kika dni temu biegnąc jak co rano w lesie spotkałem ludzi, którzy pytali mnie po pierwsze o to, kto wygra wybory, po drugie wyrażali duże niezadowolenie z faktu, że opozycja nie potrafi się zjednoczyć. Takich wyborców jest całkiem sporo. KO stawiając ostro temat wspólnej listy zyskuje w tej części elektoratu.
Moralnym szantażem i dziwacznym sondażem.Jedność wymusić, wyborcę ulepić
O tym rozmawialiśmy kilka tygodni temu, gdy mówił Pan, że właśnie KO zyskuje w tej części elektoraty. Wróćmy jednak do tego sondażu sprzed kilku dni – czy faktycznie jest tak, że jedna lista jest dla opozycji korzystna, czy niekoniecznie?
Problem polega na tym, że o ostatecznym wyniku wyborów zadecydują ci, którzy zjednoczenia nie chcą. Wszystkie sondaże od kilku miesięcy mówią jasno, że o ile większa część wyborców opozycji chciałaby jednej listy, to akurat nie ona zdecyduje o wyniku wyborów. Zadecydują o nim ci, którzy tego sojuszu nie chcą. I tu jest otwarte pytanie, czy jeśli taka jedna lista faktycznie powstanie, to niechętni jej wyborcy zacisną zęby i z zatkanym nosem na nią zagłosują, czy raczej poszukują sobie wtedy kogoś innego. Również tak pozytywny dla scenariusza jednej listy wyborczej „sondaż obywatelski” wskazuje na ogromny wzrost Konfederacji. I to potwierdzenie tego o czym mówiłem już w czerwcu zeszłego roku. Głównym beneficjentem jednoczenia się opozycji będzie Konfederacja. Na razie nawet nie trzeba było opozycji jednoczyć, wystarczyło o tym dużo gada.
No właśnie, do znudzenia można powtarzać, że jest wielu wyborców, którzy na przykład głosowali na PiS, bo mieli nadzieję, że partia ta usprawni wymiar sprawiedliwości, albo, że poprawi się sytuacja przedsiębiorców i się zawiedli. Są rozczarowani PiS-em konserwatyści, którzy jednak nigdy nie zagłosują na listę z Czarzastym i Biedroniem, przedsiębiorcy, którym głosowanie na Zandberga nie mieści się w głowie. Wreszcie lewicowcy, którym podobał się program społeczny PiS, ale nie akceptują tej partii z przyczyn historycznych oraz światopoglądowych. Żądanie jednej listy ludzie ci traktują chyba jako szantaż i widać to po ostrych komentarzach tych polityków, którzy do wyników „sondażu obywatelskiego” podeszli sceptycznie?
Odradza się pewna zmora, która ma głębokie historyczne korzenie. To jest ten sam problem, przez który upadły wszelkie programy reformy I Rzeczypospolitej. A upadały dlatego, że zawsze reformatorzy dorzucali do pakietu swoje partykularne interesy. Myśląc, że przy okazji zabiegów o dobro wspólne jeszcze można „skubnąć”. A później reformatorzy byli bardzo zawiedzeni, że reszta widzi te partykularne interesy i wcale nie ma ochoty ich program wspierać. Zresztą owe partykularne interesy wielu wydają się istotne. Bo są dla polityków sprawy bardzo ważne: demokracja, ojczyzna, klimat, bezrobocie. Są sprawy ważniejsze, to znaczy interes „naszej partii”. Wreszcie naprawdę kluczowe, najważniejsze, czyli MÓJ INTERES W PARTII. To zjawisko występujące nie tylko na naszej szerokości geograficznej.
To mocno widać w opozycji, ale przecież to samo jest po drugiej stronie. Są tam dylematy co zrobić z Ziobrą, który ma swoją ekipę, której niewiele wychodzi, ale nie sposób jej się pozbyć. W samym PiS jest grupa, która podgryza Morawieckiego przy każdej możliwej okazji i jest w stanie wejść w doraźny sojusz z Solidarną Polską. Dość zagmatwana sytuacja jest po obu stronach. Nie wiemy do końca, w którą stronę to się rozwinie.
Niektórzy mieli nadzieję, że opublikowany kilka dni temu sondaż przyśpieszy decyzję o jednej liście. Chyba nie do końca tak jest?
Wydaje się, że możemy mieć do czynienia z ostatnią akcją, łabędzim śpiewem zwolenników jednej listy. To znaczy, że dziś oni zadowolą wyborców, zainteresowanych wspólnym startem jednej listy. A później trzeba się będzie zacząć zajmować tym, co jest realne, a nie jakimiś nierealnymi marzeniami. Bo oczywiście można sobie marzyć o zdobyciu Mount Everestu. Tyle że wcześniej wypadałoby wejść chociaż na Turbacz.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS