Amerykańskie państwo bez mrugnięcia okiem uratowało właśnie SVB, czyli Bank Doliny Krzemowej (Silicon Valley Bank). Nie miał on znaczenia dla stabilności całego systemu. Został jednak ocalony. Dlaczego? No cóż, bo trzymali w nim pieniądze właściwi i dobrze ustosunkowani ludzie…
Przepis na spektakularne harakiri
SVB to nie był mały bank – z aktywami na poziomie ok. 200 mld dolarów to była szesnasta największa instytucja bankowa w Ameryce. I jest to bez wątpienia największa niewypłacalność amerykańskiego banku od 2008 roku. Gdzie im tam jednak do tzw. wielkiej czwórki z Wall Street (JP Morgan Chase, Bank of America, Citigroup, Wells Fargo), z których każdy ma aktywa na poziomie 1,7-3,2 biliona dolarów.
W tym sensie Bank Doliny Krzemowej nie miał znaczenia systemowego. Jego upadek nie oznaczałby zagrożenia dla stabilności całej amerykańskiej gospodarki. I to jest największa różnica w porównaniu z najsłynniejszym bailoutem w historii (czyli wzięciem na siebie przez rząd strat finansowych instytucji bankowej) z jesieni roku 2008. Wtedy do rządu USA przyszli wszyscy święci z Wall Street. I powiedzieli: „Albo nas uratujecie, albo wszyscy idziemy na dno. Bo jesteśmy zbyt duzi by upaść”. Rządzący tłumaczyli potem, że nie mieli innego wyjścia. Gdyby odmówili czołowym bankom finansowej kroplówki, to cały system szlag trafi. Pieniądze straciliby zwykli klienci, a akcja kredytowa w Ameryce zwyczajnie by ustała. Nikt by już nikomu nie chciał pożyczać. Każdy chciałby tylko jak najszybciej ściągnąć z dłużnika pożyczone pieniądze. Dla nowoczesnej – opartej o kredyt – gospodarki taki scenariusz to przepis na spektakularne harakiri.
Dlaczego Bank Doliny Krzemowej nie mógł upaść?
Ale SVB nie był „zbyt wielki by upaść”. Mógł upaść i amerykańska gospodarka by się nie zawaliła. Ale został jednak w ostatnich dniach uratowany. Dlaczego?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, ważne jest wiedzieć kim byli klienci SVB. Pewien kierunek poszukiwań nadaje już sama nazwa. Bank Doliny Krzemowej. Nie „Twój Lokalny Bank”. Ani nie „Bank Zwykłego Człowieka”. SVB został założony w roku 1983, ale prawdziwy rozwój przyniosły im dopiero lata tzw. bańki dotcomów (IT bubble). Czyli czas wielkiego boomu na inwestycje w nowe technologie internetowe. Od tamtej pory SVB wyspecjalizował się w roli „bankiera internetowych start-upów”. W samym sercu kalifornijskiej Doliny Krzemowej.
Warto rzucić okiem na strukturę pieniędzy trzymanych w SVB. W Ameryce – jak w każdym normalnym kraju – istnieje schemat ochrony depozytów. Ma on służyć ochronie zwykłych ciułaczy. Mechanizm ten pozwala również zabezpieczyć bank przed widmem nagłej niewypłacalności. Każdy rozsądny człowiek wie, że żaden bank świata (nieważne jak zdrowy) nie dałby rady wypłacić na raz wszystkich ulokowanych w nim depozytów. To tak nie działa. Aby uniknąć paniki bankowej, z pomocą przychodzi właśnie gwarancja depozytów. Dzięki niemu klienci wiedzą, że ich pieniądze są bezpieczne. I się nie gorączkują, gdy przychodzi kryzysowy czas.
Ale uwaga! Gwarancja dotyczy jednak tylko wkładów do pewnej kwoty. W Ameryce jest to 250 tysięcy dolarów. I teraz ważne: zwykłe amerykańskie banki mają średnio 50 proc. wkładów objętych taką ochroną. Te większe – jak JP Morgan czy BoA – ok. 30 proc. Ale w przypadku naszego nieszczęsnego SVB takich wkładów było tylko… 2,9 proc. To pokazuje, że nie był to bank zwykłego człowieka. Przeciwnie. Tu się trzymało pieniądze duże. Jeśli zastanawialiście się kiedyś, gdzie Dolina Krzemowa lokuje swoje finansowe nadwyżki – a było ich w minionych 10-15 latach naprawdę sporo – to SVB wygląda właśnie na jedno z takich miejsc do parkowania kasy.
Najciekawsze jest to, co nastąpiło później
Dlaczego SVB ogłosił niewypłacalność? Jak zwykle w takich wypadkach mamy tu do czynienia z mieszanką niefortunnych okoliczności i nietrafnych decyzji inwestycyjnych. W tym wypadku decydujące znaczenie miała zeszłoroczna seria podwyżek stóp procentowych w USA. Model biznesowy Banku Doliny Krzemowej polegał zdaje się na błędnej kalkulacji, że niskie stopy będą trwały w nieskończoność. Nie byli jedynymi, którzy inwestowali w takie instrumenty finansowe, które dają wysokie zwroty w otoczeniu niskich stóp. Ich problem polegał – jak się zdaje – na tym, że kompletnie się nie zabezpieczyli na wypadek zmiany okoliczności. A więc na to, co zdarzyło się w roku 2022. Efektem był bardzo szybki upadek w roku 2023 poprzedzony paniką klientów, którzy poczuli pismo nosem.
Ale najciekawsze nie są w tym wypadku wcale przyczyny upadku. Najciekawsze jest to, co nastąpiło później. Anglosaskie media finansowe trochę już zaczynają o tym pisać. I wiele jeszcze w wyjdzie pewnie na jaw. W gruncie rzeczy chodzi o to, że w ostatnich dniach poprzedzających upadek uaktywnili się klienci SVB. A jak już ustaliliśmy, typowy klient SVB to nie jest biedny emeryt w kapciach, który może – co najwyżej – nakrzyczeć na telewizor, w którym informują właśnie o upadku banku, w którym trzymał pieniądze. Typowy klient SVB to śmietanka Doliny Krzemowej. To ludzie bardzo dobrze umocowani w amerykańskim establishmencie. Z koneksjami na samych szczytach – tak medialnych, jak i politycznych.
Pieniądze kalifornijskich „ciułaczy” uratowane
To jest właśnie taki moment, w którym zaczynają się opłacać wielomilionowe donacje na kampanię wyborcze. A że Dolina Krzemowa stała się w ostatnich latach głównym sponsorem amerykańskiej klasy politycznej – trzeba powiedzieć, że głównie Demokratów – nie ulega chyba większej wątpliwości. Tylko w 2020 roku na kampanię prezydencką Joe’ego Bidena poszło od kalifornijskich miliarderów jakieś 200 mln dolarów. Media już piszą o tym, że CEO upadłego banku należał do głównych donorów lidera senackiej większości demokraty Chucka Schumera. Takich powiązań wyjdzie oczywiście więcej.
Epilog jest taki, że w ubiegły weekend we wspólnym wystąpieniu amerykański bank centralny, departament skarbu (czyli Biały Dom) i FDIC (czyli amerykański odpowiednik Bankowego Funduszu Gwarancyjnego) ogłosili, że pieniądze klientów banku Doliny Krzemowej są bezpieczne. Nawet jeśli przekraczały limit 250 tysięcy dolarów. Pieniądze kalifornijskich „ciułaczy” uratowane.
Co z tego wyniknie, zobaczymy. Na razie można jednak dopisać kolejny rozdział do opowieści o współczesnym kapitalizmie. Po „zbyt wielcy, by upaść” z roku 2008, teraz mamy „Zbyt bogaci, by stracić cokolwiek”.
Rafał Woś
Polecamy inne teksty Rafała Wosia:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS