Po marszu nacjonalistów w Hajnówce i odpowiedzi podobnych im radykałów w ukraińskim Lwowie prawdopodobny stał się wzrost antyukraińskich nastrojów w Polsce.
Organizacje nacjonalistyczne wydały ostatnio odezwę z apelem o rewizję polityki zagranicznej – miałaby ona stać się „wielowektorowa”. Nowa strategia zakładałaby wycofanie się Polski z obrony Ukrainy w obliczu szantażu Rosji. Nacjonaliści postulują też blokadę integracji Kijowa z NATO w oczekiwaniu na zmianę ukraińskiej polityki historycznej, a także domagają się łagodzenia napięć między Rosją a Zachodem.
Fałszywy realizm
Postulaty te nie są, wbrew temu, co wydaje się zapewne ich autorom, realistyczne. To raczej naiwna wizja realizacji ideologicznych celów kosztem priorytetów polityki zagranicznej i oferta finlandyzacji Polski. Nasz kraj miałby się bowiem w ramach tego programu skupić na rozstrzyganiu prawdy historycznej kosztem współpracy z Ukrainą – kluczowym partnerem Polski, oddzielającym nas od rosyjskiego reżimu. Narodowcy nie biorą udziału w tworzeniu polskiej polityki zagranicznej.
Polskie elity polityczne, podobnie jak kolejni prezydenci, z Lechem Kaczyńskim na czele, konsekwentnie kontynuują politykę wschodnią firmowaną nazwiskiem Jerzego Giedroycia. Mimo to środowiska nacjonalistyczne zyskują coraz większy wpływ na partię rządzącą, a co za tym idzie – na jej politykę zagraniczną.
Pokazuje to spór o nowelizację ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Nie wybuchłby on, gdyby nie chęć uczynienia przez Prawo i Sprawiedliwość ukłonu w stronę skupiającego radykałów sprzeciwiających się współpracy z Ukrainą, pozbawionego większych wpływów stronnictwa Kukiz’15. Ten niedopracowany dokument ściągnął na Polskę gromy ze strony naszych sojuszników, w tym Izraela i Stanów Zjednoczonych. Doszło do tego z winy agresywnej mniejszości, która zdaje się mieć przemożny wpływ na partię rządzącą.
Udawanie, że problemu nie ma grozi dalszym wzrostem wpływów obozu radykalnego, która rozciąga się obecnie od stronnictwa Kukiz’15 po część przedstawicieli partii rządzącej tworzących frakcję zwaną nieoficjalnie Jobbikiem. Ten pas transmisyjny może sprawić, że postulaty będące kiedyś na marginesie dyskusji o polskiej polityce zagranicznej wejdą do głównego nurtu, a rządzący, z obawy przed spadkiem poparcia przychylą się do postulatów wysuwanych przez nacjonalistów. W ten sposób ogon zacznie merdać psem, a długofalowa polityka zagraniczna Polski stanie się ofiarą radykałów. Nie wolno do tego dopuścić.
Test na wytrzymałość Zachodu
Polskie interesy na Wschodzie nie uległy zasadniczej zmianie na przestrzeni ostatnich kilku lat. Pojawiły się za to nowe narzędzia, których można użyć w celu ich realizacji.
Kolejną okazją do ich wykorzystania był niedawny kryzys gazowy na Ukrainie. Nasi sąsiedzi zakwestionowali w sądzie umowy na dostawy i przesył gazu z Gazpromem przed Trybunałem Arbitrażowym w Sztokholmie.
Wyrok sądu arbitrażowego na korzyść ukraińskiego Naftohazu nakłada na Gazprom karę sięgającą 3,1 mld dolarów, ale jednocześnie wymusza na Ukraińcach zakup minimum 4 mld metrów sześciennych rosyjskiego gazu rocznie.
Jeszcze przed wyrokiem Rosjanie zobowiązali się w negocjacjach z Ukrainą do podporządkowania tej decyzji. Kiedy się jednak okazało, że Gazprom przegrał spór o umowę przesyłową, nie uruchomili dostaw gazu od 1 marca, nawet pomimo odebrania przedpłat na ich poczet. Wygląda to tak, jakby Gazprom na zlecenie polityczne skorygował swą politykę w interesie Kremla, który chciał pognębić zwycięski Naftohaz, ale wbrew własnym interesom.
Można podejrzewać, że aktualny kryzys to hybrydowa wojna gazowa będąca testem wytrzymałości Kijowa i Zachodu. Ma on zatem ogromne znaczenie dla wiarygodności wspólnoty transatlantyckiej. Gazprom został skrytykowany za działania na Ukrainie przez Komisję Europejską, USA, Polskę, a nawet Niemcy, na których terytorium ma wyjść na brzeg Nord Stream 2.
W obliczu napięć między Rosją a Ukrainą coraz bardziej prawdopodobne staje się, że ten kontrowersyjny projekt może posłużyć do szantażu politycznego. Ułatwi on bowiem omijanie w dostawach Ukrainy, a więc umożliwi wywoływanie kryzysów gazowych bez negatywnych konsekwencji dla strategicznych partnerów Gazpromu.
Energetyczny prometeizm
To czas na zdwojoną krytykę Nord Stream 2. Inicjatywy, która nie tylko nie służy interesom zjednoczonej Europy, ale wręcz im zagraża. Powinniśmy wspólnie z naszymi wschodnimi sąsiadami kontynuować starania o to, by parasol ochronny unijnych regulacji był szczelny i rozpościerał się nad coraz większą połacią Europy.
Byłby to istotny wkład w walce z powstającą Europą wielu prędkości, w tym przypadku w obszarze energetyki. Kilka lat temu nazwałem tę koncepcję na łamach wydawanego przez Klub Jagielloński kwartalnika „Pressje” „prometeizmem energetycznym”.
Tymczasem powstałą w marcu lukę po Gazpromie na Ukrainie pierwsze wykorzystało polskie PGNiG, które sprzedało interwencyjne dostawy gazu nad Dniepr. Wbrew pozorom nie była to „zapomoga”, ale dość intratny biznes. Według informacji Jurija Witrenki z Naftogazu w okresie mrozów na przełomie lutego i marca tego roku cena gazu w Europie była ponad czterokrotnie wyższa od oferty rosyjskiej.
Utrzymuje się korzystna dynamika polityczna, pozwalająca Polsce działać na rzecz zwiększenia jej wpływów gospodarczych na Ukrainie. Dzięki temu moglibyśmy tworzyć narzędzia naszej „miękkiej siły” („soft power”) w tym regionie, które mogłyby w przyszłości posłużyć do efe … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS