Horizon na przestrzeni 6 lat stał się jednym z najważniejszych IP w katalogu PlayStation. Historia Aloy trafiła na dwie generacje oraz komputery osobiste, a teraz jest wizytówką korporacji na PlayStation VR2. Czy jednak właśnie dla takich gier kupuje się nowe gogle VR za około 3000 zł? Przeczytajcie naszą recenzję Horizon Call of the Mountain.
Horizon Zero Dawn zapoczątkował nowe uniwersum, Horizon Forbidden West udowodnił jego siłę, a w międzyczasie Sony zapowiedziało serial realizowany przez platformę Netflix, trwają prace nad trzecią pełnoprawną historią, powstaje produkcja sieciowa, w kwietniu na rynku zadebiutuje pierwsze rozszerzenie stworzone wyłącznie dla PlayStation 5, a podobno nawet doczekamy się odświeżenia pierwszej gry. To wszystko wydarzyło się w zaledwie sześć lat od pierwszej chwili, gdy gracze mogli wcielić się w Aloy, więc możemy śmiało uznać, że Guerrilla Games ma ręce pełne roboty. Twórcy nie mają dość i od kilku lat zespół współpracował ze studiem Firesprite, by opracować przygodę stworzoną z myślą o PlayStation VR2. Gracze mają teraz okazję z zupełnie nowej perspektywy doświadczać tego świata i pierwsze wrażenia są… wprost znakomite.
Horizon Call of the Mountain to opowieść zdrajcy
Najnowsza propozycja Sony to pierwsza gra w serii, która nie pozwala nam wskoczyć w buty Aloy. Znana protagonistka pojawia się przed naszymi oczami i nawet pomaga głównemu bohaterowi, ale śmiałkowie wcielą się teraz w Ryasa – faceta poznajemy w bardzo nieprzyjemnych okolicznościach, ponieważ znajduje się on na łódce i jest związany. Sytuacja pozwala mu tylko obserwować okolice, jednak już po chwili odzyskujemy wolność i możemy nawet poznać wstęp do fabuły.
Jak się okazuje Ryas jest wyrzutkiem, który miał porwać księcia plemiona, ale nowy władca nie zamierza go karcić i trzymać w lochach, ponieważ okazuje się, że królestwo ma większe problemy. Urid (brat Ryasa) został wysłany na ważną misję i… zaginął bez śladu, więc to właśnie na naszych barkach spoczywa uratowanie faceta. Nie będzie raczej dla nikogo zaskoczeniem, że problem jest większy niż sprowadzenie zaginionego do osady.
Horizon Call of the Mountain nie jest specjalnie odkrywczy względem poprzednich produkcji z tego uniwersum i szybko okazuje się, że niektóre maszyny są agresywne, więc Ryas musi dowiedzieć się, dlaczego blaszaki wariują. W ostateczności wpadamy na inne plemię, a nawet mamy szansę odkryć większy spisek. Opowieść jest dość przewidywalna, ale sprawdza się, bo zachęca do odkrywania okolic, a bez wątpienia jest to najważniejszy element najnowszej produkcji Sony.
Siadając do recenzowanego Horizon Call of the Mountain zastanawiałem się, czy będzie to pełnoprawna produkcja z uniwersum czy też klasyczne „doświadczenie”, które często jest sprzedawane fanom wirtualnej rzeczywistości i bez wątpienia jest to pierwsza tak duża i tak rozbudowana produkcja Sony dla VR. Gra oferuje około 7-9 godzinną opowieść, a dodatkowo po kilku pierwszych rozdziałach możemy jeszcze wypróbować tryb wyzwań oraz wariant oferujący możliwość przyglądania się metalowym bestiom. To jednak nadal nie jest przygoda, która pod względem skali może zrównać się z poprzednimi projektami studia, co w pewien sposób jest związane z samą rozgrywką.
Horizon Call of the Mountain to gra o wspinaniu…
Spędzając kolejne minuty w Horizon Call of the Mountain myślałem, jak deweloperzy zbalansują doświadczenie i jak mocno skupią się na bezpośredniej rywalizacji i… niestety Guerrilla Games i Firesprite oparli gameplay na eksploracji, a same pojedynki są dodatkiem do zabawy. W nowej opowieści Ryas ma okazję wspinać się na ścianki, łapać się metalowych części, przechodzić przez duże przestrzenie na linach – w grze nie znajduje się system wytrzymałości, ponieważ nie miałby on większego sensu. Pozycja niemal nieustannie wymaga od gracza wykorzystywania rąk do trzymania się różnych elementów.
Wspinaczka to główna część zabawy, ale ten element nie zawodzi. Nowe kontrolery pozwalają nam swobodnie ruszać dłońmi, więc od początku możemy w różny sposób chwytać się powierzchni – przykładowo wystające ze ścian metalowe elementy łapiemy z różnych stron, dowolnie obracamy dłońmi i bez przeszkód poprawiamy ręce, by móc wspinać się na kolejne powierzchnie. Z czasem otrzymujemy dostęp do narzędzi, dzięki którym przedzieramy się przez następne lokacje – czekan pozwala wbijać się w wyznaczone ściany lub za jego pomocą niszczymy drewniane i lodowe przeszkody, chwytak umożliwia przyciąganie niektórych elementów otoczenia lub pozwala na wykonywanie długich skoków, a w arsenale znajdują się także przedmioty do zaczepiania liny na poziomych lub pionowych elementach. To wszystko zapewnia Ryasowi możliwość eksploracji i pokonywania kolejnych terenów – nigdy jednak nie natraficie na sytuację, podczas której brak odpowiedniego urządzenia blokuje progres. Gra od początku do końca trzyma gracza za rączkę.
Gdy natrafimy na większy problem, to główny protagonista sugeruje, że najwyższy czas wrócić do bazy wypadowej. Osada służy za miejsce, gdzie możemy porozmawiać z kilkoma osobami zdradzającymi dodatkowe informacje na temat fabuły, a ponadto możemy zająć się tworzeniem ekwipunku. Deweloperzy recenzowanego Horizon Call of the Mountain we wzorowy sposób wykorzystują możliwości kontrolera, więc w kilku momentach historii stajemy przed stołem, gdzie leżą rozłożone części, a my mamy okazję stworzyć narzędzia. To świetna zabawa, która może i nie jest specjalnie rewolucyjna, ale bardzo pasuje do założeń świata i rozgrywki.
W Horizon Call of the Mountain nie zabrakło także prostych zagadek środowiskowych, podczas których musimy przykładowo znaleźć i odpowiednio włożyć koło zębate, by uruchomić windę lub rozwalić drzwi za pomocą sprzętu. Bardzo spodobały mi się momenty, w których deweloperzy pozwalają nam się zabawić możliwościami PlayStation VR2 Sense – od czasu do czasu w świecie gry natrafiamy na przykładowo stoły z różnymi naczyniami oraz młotkiem, więc chwytamy sprzęt w ręce, by po prostu zniszczyć zastawę. Innym razem w jaskini znajdujemy farbki i możemy coś namalować lub chwytamy metalowe części za pomocą dużych kleszczy. To tylko dodatki, które jednak dobrze pokazują możliwości kontrolerów.
A gdy sięgniemy po broń? Horizon Call of the Mountain pokazuje charakter
Podczas eksploracji od czasu do czasu wpadamy na maszyny – w recenzowanym Horizon Call of the Mountain korzystamy z łuku i walka oferuje naprawdę świetne doświadczenie. W zależności od ułożenia dłoni, musimy na początku jedną ręką chwycić za broń, a za pomocą drugiej zza pleców wyciągnąć strzały. Starcia nie są trudne, ale deweloperzy przygotowali łatwy do wykonania unik (za pomocą dwóch analogów na padach), dzięki któremu możemy reagować na ataki wrogów. Pojedynki są intensywne, a podczas gry mamy nawet okazję stanąć do walki z gigantycznymi mechami – w przypadku takich walk oraz rywalizacji z kilkoma blaszakami, postać rusza się na kole, więc nie mamy pełnej swobody, ale możemy dzięki temu odpowiednio reagować. Podczas walki niezbędne jest tworzenie nowej amunicji i tutaj dzięki zebranym materiałom musimy dokładać do strzał kolejne dodatki, dzięki którym możemy przykładowo podpalić wroga lub go zamrozić.
Walki są jednak w pewien sposób dodatkiem do chodzenia po kolejnych ścianach, co w moim odczuciu jest trochę niewykorzystanym potencjałem. Horizon Call of the Mountain mógłby naprawdę sporo zyskać, gdyby deweloperzy przygotowali kilka dodatkowych aren. Muszę jednak zaznaczyć, że w niektórych sytuacjach pozycja potrafi zaskoczyć kolejnymi ścieżkami, które pozwalają wziąć udział w dodatkowych bitwach lub po prostu jeszcze mocniej skupić się na eksploracji – osobiście zachęcam, by jak najczęściej chwytać za łuk. W tytule pojawiła się również druga broń i proca sprawdza się w niektórych sytuacjach, ponieważ pozwala szybciej wywołać oczekiwane efekty i przykładowo zamrozić wroga. Czasami nawet gracz zostanie w taki sposób zaatakowany i wtedy musimy jedną ręką przetrzeć „oczy” bohatera.
Gameplay w Horizon Call of the Mountain nie jest w żaden sposób odkrywczy, ale doświadczenie oferowane przez zanurzenie się w świecie jest naprawdę kapitalne. Od samego początku czujemy, że chodzimy obok ruin, a nawet mamy okazję z bliska obserwować zniszczone i często tworzące elementy środowiska mechy – pod tym względem przygoda nie zawodzi.
Horizon Call of the Mountain czerpie garściami z możliwości PS VR2, ale…
Guerrilla Games i Firesprite realizując Horizon Call of the Mountain od początku myślało o stworzeniu gry dla wirtualnej rzeczywistości. Od pierwszego momentu czujemy, że nie jest to port mniejszej pozycji, która mogłaby działać na zwykłym DualSense. Każdy ruch głową jest odczytywany przez sprzęt, więc możemy swobodnie kręcić się w 360 stopniach, rozglądać się, chwytać pudełka, by następnie zajrzeć do ich środka, a sam gameplay jest w 100% oparty na możliwościach kontrolerów PS VR2 Sense.
Deweloperzy stworzyli w zasadzie świetną pokazówkę możliwości PlayStation VR2, ponieważ sprzęt śledzi ruch oczu w menu, a podczas bardziej intensywnych akcji czujemy wibracje całego headsetu – gogle reagują na wszystkie momenty, gdy na ekranie pojawiają się wielkie bestie i nadaje to rozgrywce nowego charakteru. Kontrolery PS VR2 Sense posiadają haptyczne wibracje i choć nie są one bardzo mocne, to czasami czujemy, jak wydarzenia w różny sposób wpływają na naszą postać. Twórcy nie zapomnieli także o dźwięku 3D, który w wirtualnej rzeczywistości robi piorunujące wrażenie, ponieważ dosłownie czujemy, jak za naszymi plecami przechodzi maszyna lub latają ptaki, a my możemy po prostu odwrócić głowę i zobaczyć zwierzę lub przeciwnika. W Horizon Call of the Mountain cały czas czujemy, że coś się gdzieś obok dzieje i jest to naprawdę miły efekt.
Nie mogę jednak powiedzieć, by Sony poradziło sobie całkowicie z nieprzyjemnym uczuciem nudności – na początku rozgrywki musiałem robić sobie krótkie przerwy z Horizon Call of the Mountain, bo po prostu czułem nieprzyjemne uczucie w brzuchu. Nie zrozumcie mnie źle, ale jestem typem gracza, który mając 12-15 godzinną przygodę bez problemu przechodzi ją na jeden raz, później przygotowuję tekst i mogę zajmować się kolejnym zadaniem, ale Horizon Call of the Mountain zmusił mnie do innego działania. W pewnym dostosowaniu pomagają tryby, które wybieramy przed każdą sesją i dzięki którym zmienimy obrót kamery oraz szybkość poruszania się postaci. Twórcy przygotowali także rozbudowane opcje pozwalające jeszcze mocniej wpłynąć na doświadczenie.
Horizon Call of the Mountain potrafi zauroczyć widokami
Trudno mi powiedzieć, dlaczego przy Horizon Call of the Mountain pojawiło się aż tak męczące uczucie, jednak po dwóch pierwszych godzinach ciało przyzwyczaiło się do nowego świata i mogłem grać bez większych niedogodności – grałem na siedząco i stojąco. Do końca przygody miałem jednak problem z czytaniem tekstów – produkcja jest jedną z nielicznych gier Sony, która nie otrzymała pełnego dubbingu i napisy pojawiają się przed postaciami. Nawet jeśli miałem dobrze ułożony PS VR2 na głowie i wszystko widziałem wyraźnie, to teksty były lekko zamazane… w konsekwencji skupiałem się wyłącznie na angielskich dialogach.
Horizon Call of the Mountain wygląda naprawdę dobrze i bez wątpienia to właśnie grafika obok rozgrywki jest elementem, który wyróżnia grę względem pozycji oferowanych przez poprzednie gogle Sony. Kapitalnie wyglądają modele postaci, świat potrafi zauroczyć, a szczególnie dobrze prezentują się widoki po długiej wspinaczce – twórcy zadbali o sporo ładnych terenów do zwiedzania. Jakość oprawy spada w momencie walki, ale w tej sytuacji działa dołkowany rendering, dzięki któremu podczas akcji widzimy te najbardziej dokładną i szczegółową grafikę. To naprawdę robi różnicę, ponieważ na początku starcia postać jest ogólnie lekko rozmazana, a gdy zaczyna działać technologia, to całość skupia się na poszczególnych elementach (tam gdzie patrzymy), co sprawia, że te części wyglądają najlepiej.
Horizon Call of the Mountain to najlepsza wizytówka PlayStation VR2
W mojej recenzji PlayStation VR2 pojawia się zdanie – „PS VR2 będzie tak dobre, jak mocne gry pojawią się na urządzeniu”, a właśnie Horizon Call of the Mountain jest najlepszym przykładem produkcji wykorzystującej wszystkie atuty next-genowych gogli Japończyków. Tytuł zapewnia niezłą historię i pozwala na kilka godzin dosłownie zanurzyć się w świecie studia Guerrilla Games. Gameplay jest skupiony na wspinaniu się i eksploracji świata, ale kilka pojedynków zapada na długo w pamięci.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS