A A+ A++
fot. Waldemar Lawendowski

Takie spektakle jak „Rabenthal, albo jak przyrządzić rybę fugu” nie pojawiają się na płockiej scenie często. Tym bardziej więc warto zobaczyć inscenizację w reżyserii Piotra Bały zrealizowaną w ramach Sceny Inicjatyw Aktorskich. Wierzyć się nie chce, ale Bała w zeszłym roku obchodził 30-lecie pracy scenicznej. Tym spektaklem zrobił sobie i wszystkim miłośnikom teatru naprawdę bardzo udany prezent.

Twórczość Joerga Grasera jest w Polsce praktycznie nieznana. Inna sprawa, że ten urodzony w 1951 roku niemiecki dramaturg, scenarzysta i reżyser nie należy do artystów płodnych. Właściwie to zrealizował dotychczas praktycznie tylko 3 filmy (za „Abrahams Gold otrzymał w 1990 roku Nagrodę Publiczności w Cannes) i jeden serial tv.

Sztuka „Rabenthal, albo jak przyrządzić rybę fugu” miała światową prapremierę w roku 1992 w Monachium. Polska prapremiera odbyła się trzy lata później w Państwowym Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie. I to pewnie właśnie tam zobaczył ten spektakl młody Piotr Bała, który niedługo potem zaczął naukę w studium aktorskim przy tym teatrze. Dobrze, że tekst Grasera przypadł mu do gustu i postanowił kiedyś go samodzielnie wystawić. Dzięki temu (przepraszam, że wypowiadam się w jego imieniu) – być może dla Piotra Bały spełniło się w Płocku jedno z artystycznych marzeń, a my możemy zobaczyć dobre przedstawienie. Powiedzmy, że nie ma przypadków.

Sztuka Grasera kojarzona jest niekiedy z surrealistycznym teatrem absurdu czy groteską. Moim skromnym zdaniem, nie do końca słusznie. W tym miejscami bardzo zabawnym, ale przenikliwym i świetnie napisanym tekście, zawarł Graser trafną obserwację i diagnozę odwiecznych stosunków społecznych i natury ludzkiej. Nieprzypadkowo umieścił akcję swojej sztuki w burzliwym okresie początku XX wieku w Wiedniu. Były to czasy kryzysu, ale także niebywałego fermentu i eksperymentowania – niestety zarówno w dobrym, jak i złym tego słowa znaczeniu. Z jednej strony rodziły się nowe prądy w nauce czy sztuce, ale z drugiej świat powoli popadał w szaleństwo. Wiadomo co się wówczas działo w Austrii czy Niemczech i jakie pomysły przychodziły niektórym do głowy w tamtejszych restauracjach czy pijalniach – na nieszczęście całego świata.

fot. Waldemar Lawendowski

Graser do tego ludzkiego szaleństwa także w swojej sztuce się odnosi. Zachowując wszelkie proporcje można powiedzieć, że nawiązuje do wielkiego austriackiego pisarza i dramaturga Thomasa Bernharda, który – niewątpliwie z talentem geniusza – bezlitośnie i bezpośrednio, ale jednak niebywale trafnie, portretował swoich rodaków, nie uciekając się przy tym do brania czegokolwiek w nawias. Graser idzie nieco inną drogą, dużo jest u niego humoru, nie ma się wrażenia intelektualnego „przytłoczenia”. Wątki klasowe i krytyka stosunków społecznych oczywiście w „Rabenthalu” jest, ale sztuka skupia się głównie na „szaleństwach” pojedynczego człowieka. Do czego jest on zdolny i jakie to może mieć reperkusje.

No właśnie, ale czy na pewno można tu mówić o szaleństwie, absurdzie i surrealizmie? Oto do restauracji na poślubną kolację przybywa pewne mieszczańskie małżeństwo. On to zblazowany, nihilistyczny cynik. Z tych, co uwielbiają „jazdę po bandzie” – zwłaszcza jeśli jest ona ubrana w wyrafinowaną formę i odbywa się kosztem innych. Rzucający bon moty w stylu: największą siłą miłości jest jej niespełnienie, a największym dowodem – rozstanie. Ona jest – albo wydaje się być – kobietą skromną, wrażliwą, być może nawet ubezwłasnowolnioną lub naiwną i nie do końca świadomą tego, co może ją w takim związku czekać. Jest jeszcze głupkowaty kelner – z tych co dla napiwku zrobią niemal wszystko – oraz kucharz, przedstawiciel prostego ludu – z tych, co to raz żyją jak Bóg, a innym razem jak szatan przykazał, ale swój chłopski rozum mają. Czyż to nie aktualny, wprawdzie w krzywym zwierciadle przedstawiony, ale jednak wycinek także współczesnego społeczeństwa?

Trzeba powiedzieć, że reżyser Piotr Bała miał od początku pomysł na to przedstawienie. Już sama decyzja o umieszczeniu spektaklu niejako na zapleczu teatru (dzięki czemu powstała nowa Teatr Scena w Kulisie) było strzałem w dziesiątkę. Oprócz efektu nowości i zaskoczenia, wytrącenia widza ze strefy komfortu itd., warto czasem zajrzeć gdzieś od tyłu, bo stamtąd niekiedy widać… więcej. Do tego dochodzi bądź co bądź magiczny efekt obecności widzów na scenie.

Drugą dobrą decyzją była obsada aktorska. Szymon Cempura (mam nadzieję, że mi to wybaczy) ma naturalny „szelmowski” uśmiech, nic dziwnego więc, że w rolę cynicznego Rabenthala od początku wszedł znakomicie. Bogumił Karbowski dzielnie mu usługuje, jako kelner Pospischil – z uśmieszkiem „głupkowatym” – a to też trzeba umieć zagrać. W ogóle relacje Rabenthala z innymi to świetny przykład umiejętnej manipulacji – wobec niektórych trzeba użyć metod nieco bardziej wyrafinowanych, wobec innych skuteczne będą te najbardziej prymitywne. Magda Kuśnierz wprawdzie grała już w Płocku gościnie, ale w roli Heleny Rabenthal jest dla mnie jednym z odkryć tego spektaklu. Moment przemiany Heleny z owianej ślubną bielą niewinnej młodej żony w pożądliwą, dominującą i lekko wyuzdaną kochankę, jest mocnym punktem spektaklu. Nie tylko z uwagi na wysublimowaną erotykę, choć mam wrażenie, że akurat jej czasami w płockich przedstawieniach najzwyczajniej brakuje. A jak już się pojawi, to jest raczej „odgrywana” w farsach. Może więc to kwestia repertuaru. Z drugiej strony na szczęście nie przyjął się u nas pewien rodzaj scenicznej manifestacji, który swego czasu idealnie obśmiał Krzysztof Varga, pisząc w jednej z recenzji, że ma wrażenie, iż czasami sztuka nowoczesna definiowana jest poprzez… gołą fujarę na scenie.

fot. Waldemar Lawendowski

Reżyser Piotr Bała trafnie też obsadził aktora Piotra Bałę w roli kucharza Boscika. Regularni bywalcy płockiego teatru muszą docenić jak aktorsko rozwija się w nim Piotr Bała (ciężko w to uwierzyć, ale pracuje już w Płocku 24 lata). Z roli na rolę potrafi przekazać więcej. Postać Boscika jest tego najlepszym przykładem. Z jednej strony to prosty, czasem nawet prostacki kucharz, nie wychylający się ponad to, co już od życia dostał. Ale Bała potrafił tak zniuansować tę postać, że wierzymy także w jego drugie oblicze. Już nie prostackie, ale prostoliniowe, już nie cieszący się z tego co ma, ale także potrafiący pomarzyć o tym, co praktycznie dla niego niedostępne. A nawet o to zawalczyć.

Siła tego spektaklu tkwi bowiem także w niejednoznaczności postaci. Helenie Rabenthal najpierw współczujemy okropnego męża, ale zaraz potem nieco się zniesmaczamy, gdy z łatwością, a może nawet dziką satysfakcją wchodzi w rolę, którą jej mąż wyznaczył. Łudzimy się jeszcze, że to zemsta, ale w finale znowu czeka nas zaskoczenie. Najwięcej wysiłku musimy włożyć, by znaleźć coś pozytywnego w Rabenthalu. Ale może właśnie cynizm i nihilizm to jego odpowiedź na świat, w którym żyjemy? Może jest za słaby, aby mu się przeciwstawić i dlatego tak ochoczo się do niego przystosowuje?

Podsumowując: Piotr Bała dobrze przyrządził rybę fugu. Ostrzegam jednak, że jej konsumpcji można dokonać tylko w teatrze. Dlaczego? Proszę przekonać się samemu. Mam nadzieję, że sztuka nieprędko zejdzie z afisza, ale warto się spieszyć – najbliższe spektakle zaplanowano na 10, 19 i 26 lutego. Kolejne, dopiero w kwietniu.

Jakub Moryc
autor jest członkiem Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułCatering dietetyczny – czy zapakowane w pudełka, gotowe potrawy mogą być zdrowe?
Następny artykułTurcja. Po 4 dniach leżenia pod gruzami chciał tylko jednego. Poprosił o papierosa