Nazywa się Władimir Putin. Gdy w 1969 roku przyszedł na świat niedaleko Chersonia, to dwa tysiące kilometrów dalej – w ówczesnym Leningradzie, dzisiejszym Petersburgu – chłopak o tym samym imieniu i nazwisku zaczynał już studia prawnicze. Nigdy się nie poznali i nic dziwnego, bo gdy starszy robił karierę w KGB, a później w rosyjskiej polityce, młodszy wiódł proste życie rolnika.
Wołodia spod Chersonia zawsze miał mniej. Gdy w 1995 roku świętował narodziny syna Viktora, Putin z Petersburga był już ojcem dwóch córek. Kiedy w 2004 roku Wołodia cieszył się, że jego syn dostał się do piłkarskiej szkółki Dynama Kijów, Putin z Petersburga był już prezydentem Rosji i mógł szykować dla córek intratne posady. Jak Wołodia patrzył z dumą na to, co ma – dom, pole, sad – Putin z Petersburga był już jednym z najbogatszych i najpotężniejszych ludzi na świecie. Ale ciągle mu było mało.
24 lutego 2022 roku starszy Putin zaatakował kraj młodszego. Wkrótce potem odebrał Wołodii spod Chersonia cały dorobek życia i wszystko, czym ten umiał się tak cieszyć.
“Usiadłem w kącie i popłakałem”
Ostatni raz Viktor był w swoim domu 7 stycznia 2022 roku. Przyjechał na prawosławne Boże Narodzenie i został z rodziną prawie dwa tygodnie. Gdy wracał do Polski na zgrupowanie piłkarskie, nie wiedział jeszcze, że za niecały miesiąc Władimir Putin z Petersburga rozpęta wojnę.
Teraz pokazuje mi zdjęcia tego domu we wsi Osokoriwka niedaleko Chersonia. Zostały zrobione już po tym, jak kilka rosyjskich pocisków obróciło dom w ruinę. Widać na nich wyrwany przez wybuch kawał ściany i rozsadzone wejście. Gruz jest rozsypany wszędzie. Z okien sterczą już tylko wystrzępione fragmenty szyb, a z dachu zwisają deski i blacha.
Mimo że zawaliła się część stropu, to nad kominkiem nadal wisi zdjęcie Viktora w czerwonej koszulce Wisły Sandomierz. Dziwnym trafem ostała się również gipsowa figura psa, która jest obwieszona medalami. Chłopak zdobywał je na turniejach piłkarskich przez lata, a ojciec spoglądał na nie z dumą. Teraz trofea są już jedynymi odsyłaczami do historii, która toczyła się w tym domu.
– Te zdjęcia przypominają mi o najtrudniejszym momencie tej wojny. Tamtego wieczoru zadzwonił do mnie ojciec i powiedział, że naszego domu już właściwie nie ma. To był wielki cios, bo spędziłem w nim dzieciństwo. Myślałem, że już zawsze będę mógł tam wracać, a tu nagle, w jednej chwili stało się to niemożliwe. Gdy to usłyszałem, dotarło do mnie, co straciłem. Usiadłem w kącie i popłakałem – opowiada Viktor.
“Oj, panie, zmień se nazwisko”
Z Osokoriwki wyprowadził się, gdy miał 9 lat. Ojciec, który jako pierwszy go trenował, w końcu doszedł do wniosku, że talent Viktora lepiej oszlifują fachowcy ze szkółki piłkarskiej Dynama Kijów. Tam miał szansę wskoczenia na wyższy poziom sportowy, a kto wie, może przez to mógłby kiedyś zagrać w europejskich klubach. A to już byłaby przepustka do lepszego życia.
– Rodzice pojechali ze mną do Kijowa, żebym się tam zaaklimatyzował. Gdy to już się stało, znaleźli mi bursę dla młodych piłkarzy. Całymi dniami uczyłem się i trenowałem, a we wakacje i ferie wracałem do Osokoriwki. I tak przez lata. W końcu zostałem wychowankiem Dynama Kijów, a menedżer sportowy zaproponował, żebym pojechał do Polski i pokazał się na testowym meczu. Założenie było takie, że jeśli się spodobam, to może weźmie mnie któryś z tutejszych klubów – tłumaczy Viktor Putin.
Przyjechał, zagrał i się spodobał. Przez te 8 lat, odkąd jest w Polsce, przeszedł przez kluby piłkarskie w Kozienicach, Radomiu, Sandomierzu i Bełchatowie. Z tym ostatnim awansował do pierwszej ligi, ale – jak mówi – wkrótce potem klub ogłosił upadłość, a on przez kontuzję musiał wrócić na niższy poziom rozgrywek. Teraz zakłada koszulkę trzecioligowej Unii Tarnów i gra dla jej kibiców.
Odkąd wybuchła wojna, zdarza się jednak, że z trybun lecą pod jego adresem wyzwiska: “Putin, ty szmato!”, a czasem nawet groźby: “Zabijemy cię!”. – Ale wydaje mi się, że to nie do mnie są kierowane te słowa. Kibice jakoś za moim pośrednictwem chcą je przekazać temu choremu człowiekowi. Dlatego nie przejmuję się. Gdy jesienią w Krakowie Ukraina grała ze Szkocją, ja przecież też śpiewałem, że Putin to ch…j – przyznaje.
Przed wojną komentarze dotyczące jego nazwiska przybierały formę żartów: “Synu Putina, powiedz ojcu, żeby odkręcił dla Polski kurek z tanim gazem”. Często słyszał również: “Oj, panie, zmień se nazwisko, bo jak możesz z takim żyć?”. Viktor jednak nie zamierza tego robić. – To nazwisko mojego pradziadka, dziadka i ojca, a teraz jest moje. Nie będę przekreślał przeszłości swojej rodziny tylko dlatego, że jeden zły człowiek nazywa się tak samo. Przecież oprócz tego nic mnie z nim nie łączy – podkreśla mój rozmówca.
“Synku, zaczęła się wojna”
Już wcześniej Viktor miał obawy, że wojna może zacząć się w każdej chwili. Media donosiły o koncentracji rosyjskich wojsk w Białorusi, a w jego telefonicznych rozmowach z ojcem dawało się wyczuć rosnące napięcie. – Nerwowość była, ale nie do końca wierzyliśmy, że to może się zacząć. A jeśli już do tego dojdzie, to sądziliśmy, że raczej na wschodzie Ukrainy. Nie myśleliśmy, że Putin pójdzie na całość. Bo jak mogliśmy sobie wyobrazić taką wojnę – mówi.
24 lutego 2022 roku nad ranem zadzwonił do niego ojciec i powiedział: “Synku, zaczęło się”. Mówił, że na całą Ukrainę spadają rosyjskie rakiety i że wybuchy słychać nawet w pobliżu jego domu. – Więcej słów już nie było trzeba. On był przerażony, ja w szoku. Obaj zapadliśmy w milczenie – wspomina Viktor.
Po dłuższej chwili ciszy zapytał ojca, co teraz zrobi i czy ktoś mu pomoże. Władimir Putin odparł, że nie wie, ale póki co musi jechać do sklepu, by zrobić zapasy. I że odezwie się później. – Nie umiałem tego ogarnąć. Dopiero co się zbudziłem i nie mogłem rozróżnić, czy śnię koszmar, czy to jawa. Nie miałem pojęcia, jak zareagować ani co powiedzieć. Przecież pierwszy raz byłem w takiej sytuacji. To było nie do wiary – podkreśla.
Gdy później ojciec zadzwonił, opowiedział o wielkich korkach, które ciągnęły się na stację benzynową i do sklepów. Ludzie wpadli w panikę i zaczęli wszystko wykupować, bo szykowali się do drogi – do zachodniej części Ukrainy i do Polski, gdzie było bezpiecznie.
Viktor miał mętlik w głowie i na niczym nie mógł się skupić. Zwolnił się z treningów w klubie, by mógł zostać w domu. Kolejne godziny i dni spędził na dzwonieniu do ojca i kolegów z Kijowa. Chociaż w ten sposób chciał z nimi być. Nadal próbował też zrozumieć, co właściwie się dzieje.
– Dopiero po paru dniach dotarło to do mnie i wtedy się odblokowałem. Żeby nie siedzieć w domu bezradnie, ruszyłem z pomocą Ukraińcom, którzy do Polski uciekali przed wojną. Jeździłem na granicę. Widziałem tam przerażonych ludzi, którzy wysiadają z pociągów i autobusów. Rozglądali się bezradnie, bo nie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić, dokąd pójść ani jak dalej żyć. Rozmawiałem z nimi i zawoziłem ich do miejsc, w których mieli zapewnione noclegi. Odbierałem też z granicy żony i dzieci swoich kolegów z Ukrainy, którzy zgłaszali się do mnie z prośbą o pomoc – wspomina.
Jak dodaje, po niektórych uchodźcach było widać, że jeszcze dzień wcześniej leżeli w piwnicach, gdzie kryli się przed ostrzałami. Słyszał od nich: “Potrzebuję tylko jakiegoś materaca i trochę zupy dla dziecka, nic więcej. Będziemy w kącie spali, byle tylko był spokój”. A potem powtarzali z rozpaczą w głosie: “Byle nie było już tych wybuchów”.
Viktor mówi, że do dzisiaj jest pod wrażeniem pomocy, którą wtedy Polacy zapewnili jego rodakom. – To było nie do wiary. Tej pomocy było tyle, że aż trudno było ją ogarnąć. Każdego dnia odbierałem mnóstwo telefonów. Jeden człowiek dzwonił, bo miał mieszkanie i chciał zaprosić do niego uchodźców, drugi chciał im coś przekazać, trzeci coś przewieźć, a inny użyczyć samochodu. Było mega zaangażowanie. Polacy udowodnili, że mają wielkie serca – ocenia mój rozmówca.
“Bili do momentu, aż uleciało z niego życie”
Z początku ojciec Viktora nie zamierzał opuścić swojego domu, bo chciał pilnować dobytku przed Rosjanami. – Ciągle łazili po domach. Jak tylko widzieli, że któryś stoi pusty, kradli wszystko, co w nim było. Tata postanowił do tego nie dopuścić, bo ciężko pracował całe życie, żeby coś mieć – opowiada.
Władimir Putin nie chciał jednak narażać swoich bliskich, którzy mieszkali z nim w Osokoriwce. Chodzi o jego drugą żonę, którą poznał jakiś czas po śmierci matki Viktora, i ich 9-letnią córkę. Którejś nocy wywiózł je przez las w bezpieczne miejsce, a stamtąd pojechały do Polski, gdzie odebrał je Viktor. Sam Władimir wrócił zaś do domu.
– Gdy łączyliśmy się przez kamerki, słyszałem, co tam się działo. Odgłosy strzałów i wybuchów rozsadzały mi uszy. Ojciec pokazywał mi, jak za oknem czołgi jadą po drogach. A pewnego dnia zadzwonił i powiedział, że na nasz ogródek spadł pocisk. Niewiele brakło, by trafił w nasz dom, w którym był ojciec. Masakra! Byłem przerażony. Ale on ciągle myślał, że to zagrożenie jakoś go obejdzie i minie – opisuje.
Zagrożenie jednak nie mijało, tylko narastało. Rosyjscy żołnierze nie poprzestawali na rabunkach. Z kolejnych opowieści ojca Wiktor dowiadywał się, że ludzie Putina gwałcili kobiety i zabijali cywilów. Gdy ktoś próbował dostarczyć innym chleb, Rosjanie złapali go w drodze i bili do momentu, aż uleciało z niego życie. Zaczęły się też wywózki mieszkańców Osokoriwki w niewiadomym kierunku. Wtedy Viktor bał się najbardziej – że Rosjanie któregoś dnia się upiją, wejdą do domu jego ojca i go zastrzelą.
– Ruskie zachowywały się po chamsku, jakby byli u siebie w domu. Mówili, że ratują ludzi. Ale przed kim? To przed nimi trzeba było się ratować. W końcu ojciec postanowił to zrobić. Stwierdził, że dłużej już nie może zostać w Osokoriwce, bo musi ocalić siebie. Porzucił więc swój dobytek, spakował tylko niezbędne rzeczy i wyjechał do pobliskiej miejscowości, gdzie było bezpieczniej. Dobrze, że to wtedy zrobił. Niedługo potem w nasz dom walnęły ruskie pociski – mówi Viktor.
“Będzie musiał zaczynać życie od zera”
Teraz duża część Osokoriwki jest zrównana z ziemią. Domy, które jeszcze stoją, są obrócone w ruinę. Nie ma tam już prądu ani warunków do życia. Nie ma nawet tej rzeki, w której Viktor kąpał w wakacje i po której w zimie jeździł na łyżwach. – Ruskie rozwaliły zaporę i woda odeszła z naszej wsi, poszła w innym kierunku – tłumaczy.
Zniszczone zostały również uprawy pszenicy, winogron, słoneczników i moreli, przy których ojciec ciężko co roku pracował. Pobliski Chersoń, do którego Viktor lubił przyjeżdżać, też już przypomina krajobraz grozy. – Moi znajomi, którzy pracują tam w służbach ratunkowych, mówią, że mają do czynienia z dramatem. Niby na początku listopada Rosjanie opuścili Chersoń, ale tak naprawdę przeprowadzili się na drugą stronę rzeki i stamtąd ostrzeliwują miasto. Z każdym dniem jest coraz więcej ruin, rannych i zmarłych – opowiada.
Ciągle rozmawia z ojcem i słyszy, że trudno mówić mu o wojnie. Nie dopytuje o szczegóły, bo wie, jak jest mu ciężko. – Przez ten rok bardzo się zmienił. Zamknął się w sobie. Dusi w środku emocje i nie chce ich nikomu pokazywać. Rozumie, w jakiej sytuacji się znalazł. Jest świadomy, że będzie musiał zaczynać życie od zera, a jest już po pięćdziesiątce. Do tego nie wiadomo, kiedy będzie mógł to zrobić, bo wojna się nie skończyła. Na razie nie ma więc nawet od czego się odbić. Myślę, że niestety najgorsze jest przed nim i innymi ludźmi, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Po wojnie dopiero odczują w pełni swój ból i to, co stracili – wzdycha.
Władimir nie może przyjechać do Polski, gdzie są jego bliscy. Jest w poborowym wieku i w każdej chwili może zostać wezwany do ukraińskiej armii. Poza tym nie chce opuszczać rodzinnych stron, w których spędził całe życie. – Powtarza mi tylko, żebym na razie nie myślał o powrocie. Chce, bym był bezpieczny. Wie, że czuję, iż powinienem tam być. Że w każdej chwili mogę się spakować i wrócić do Ukrainy, nawet go nie uprzedzając. Wie to, dlatego ciągle powtarza, bym został, bo tu w Polsce mogę bardziej pomagać Ukraińcom. Więc na razie zostaję – mówi Viktor.
“Rosjanie biegają w szale jak zombie”
Gdy w telewizji widzi Władimira Putina z Petersburga, od razu przełącza kanał. – Tak się grzeję, że nie wytrzymuję nawet kilku sekund. Nie mogę patrzeć na jego mordę ani go słuchać. Odebrał mi dom, a mojemu ojcu cały dobytek. Rozdzielił nas i innych Ukraińców. Ojcowie zostali w kraju, a matki z dziećmi rozjechały się po świecie. Każdy jest w innym miejscu. Kto został w Ukrainie, ciągle musi walczyć o życie. Codziennie spadają na nich rakiety. Dlatego na stadionie śpiewałem, że Putin to ch..uj, i dlatego tak go nazywa mój tata – irytuje się Viktor.
Gdy ojciec dzwoni do niego, wścieka się i narzeka na Rosjan. Mówi, że są jak zombie, którzy nie mają kontaktu z rzeczywistością ani nie uświadamiają sobie, jaką krzywdę wyrządzają ludziom. Wchodzą do kolejnych domów i miejscowości, po czym niszczą, biją, zabiją. – Biegają w tym szale nie wiadomo po co – podkreśla mój rozmówca.
Najbardziej go jednak porusza, gdy w ojca głosie słyszy nie złość, lecz bezradność: “Synku, co robić dalej?”. – Boli mnie, że nie wiem, co mam mu odpowiedzieć. Po prostu przez chwilę milczymy – wyznaje.
Ojciec jednak nie chce poprzestać na tej bezradności ani ciszy. Dlatego wspiera innych Ukraińców, którzy ucierpieli podczas wojny. Sam nie ma nic, ale jak np. komuś rosyjskie rakiety zniszczyły dach, to pomaga mu go przykryć, żeby do domu nie lała się woda.
– Zacząć życia na nowo jeszcze się nie da. Trzeba poczekać, aż wojna się skończy. Wierzę, że wyjdziemy z tego w tym roku. Zabierzemy Ruskim całe nasze terytorium, łącznie z Krymem i Donbasem. Zwycięży nie tylko Ukraina, ale i świat. Bo przecież ta wojna na różne sposoby dotknęła wszystkich – podsumowuje Viktor Putin.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS