30 stycznia w I LO im. L. Kruczkowskiego odbyło się spotkanie upamiętniające tragicznie zmarłych uczniów, uczestników wyprawy górskiej sprzed 20 lat. Ich nazwiska nosi tablica pamiątkowa, która w pierwszą rocznicę tragedii zawisła na ścianie w szkole. „Daj nam wiarę w mrok i świt/ daj hart tatrzańskich skał” – głosi.
Podczas dzisiejszej uroczystości delegacje wszystkich klas I LO zapaliły znicz oraz złożyły białe róże pod tablicą upamiętniającą tragicznie zmarłych uczniów, znajdującą się wewnątrz szkoły. Po minucie ciszy głos zabrała doskonale pamiętająca te wydarzenia dyrektor Joanna Wojtynek.
– To był dokładnie początek ferii. Wspaniali młodzi ludzie z naszej szkoły marzyli, aby zdobyć Rysy. Była przepiękna pogoda, mnóstwo śniegu. Pierwszej grupie udało się. Byli przeszczęśliwi. Druga grupa, która wyruszyła 28 stycznia, nie miała tyle szczęścia. Lawina porwała ich około godziny 11. Gdy po feriach wróciliśmy do szkoły, tu przed naszym wejściem paliło się morze zniczy. Te znicze płonęły aż do połowy czerwca, bo tyle czasu potrzebowali ratownicy górscy, aby wydobyć ciała. Uczniowie innych szkół wysyłali nam maile, kondolencje a nawet wiersze. Ostatnich uczniów pochowaliśmy w dzień zakończenia roku szkolnego. To byli bardzo odważni i otwarci młodzi ludzie i właśnie tacy pozostaną w naszych sercach – mówiła dyrektor. Na zakończenie zebrani pod tablicą wysłuchali utworu Dżemu „Do kołyski”.
Relacja z wydarzeń sprzed 20 lat
W 20. rocznicę zejścia pamiętnej lawiny, rozmawiamy z naocznym świadkiem tamtych wydarzeń. Michał Kasperczyk był wtedy uczniem I LO im. Leona Kruczkowskiego znalazł się w pierwszej grupie, która szczyt atakowała dzień wcześniej. – Na Rysy wszedłem z pierwszą grupą w poniedziałek. Przed snem mieliśmy odprawę, w czasie której uczyliśmy się, jak korzystać ze sprzętu, jak się zachować podczas lawiny, itp. Wiedzieliśmy wszystko. Byliśmy dobrze przygotowani. Na szczycie posadziliśmy naszego klasowego misia z czekanem, wykonaliśmy zdjęcia i zeszliśmy. Po powrocie opowiadaliśmy reszcie grupy, jak było pięknie, niejako zaostrzając im apetyt – wspomina Michał Kasperczyk. W nocy warunki pogodowe mocno się pogorszyły. Mimo to druga grupa wyszła rano ze schroniska.
– Również chciałem ruszyć z drugą grupą, ale odpuściłem ze względu na konieczność pożyczenia sprzętu koleżance. Około godziny 10.00 wyszliśmy naprzeciw kolegom i koleżankom. Po dotarciu do Czarnego Stawu, usiedliśmy na lodzie i popatrzyliśmy w górę. Zobaczyliśmy ich. Wyglądali jak maleńkie czarne kropki na wielkim białym tle. Dostałem SMS-a, że w Tychach testowany jest nowy autobus. Przeczytałem go kolegom. Nagle czarne punkciki w górze zniknęły, a chwilę potem poczuliśmy drżenie ziemi. „Lawina!”, wrzasnął opiekun i kazał nam wracać do schroniska. Biegliśmy co sił w nogach, potykając się o krzewy, skałki. W pewnym momencie usłyszeliśmy huk. Lawina uderzyła w lód Czarnego Stawu, a na nas posypał się śnieżny pył. Kiedy dobiegliśmy do schroniska, wszędzie stały już wozy transmisyjne, dziennikarze zasypali nas pytaniami. Udało mi się sfotografować tablicę, na której informacja pogodowa nie była uaktualniana od 10 dni. Zdjęcie to było potem jednym z materiałów dowodowych w sądzie. Uciekliśmy do pokoju i staraliśmy się stamtąd nie wychodzić, czekając na powrót nauczyciela. Wieczorem przyjechali rodzice i psychologowie. W takich chwilach człowiek czasem woli być sam. Nie wszyscy potrzebują pomocy psychologicznej, a nam została ona narzucona. Pytania psychologów, dla mnie osobiście, były irytujące. Owszem, straciliśmy kolegów. Wydarzyła się straszna tragedia, ale ryzyko jest zawsze wpisane w górskie wyprawy. Wiedzieliśmy o tym. Każdego gdzieś śmierć czeka, pozostali muszą żyć dalej i na swój sposób staraliśmy się żyć i my. Ja zawsze uciekam w pozytywne wspomnienia, a pięknych chwil podczas tej wyprawy nie brakowało – wspomina Michał Kasperczyk.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS